poniedziałek, sierpnia 31, 2015

BOHATER POLSKIEJ AKCJI



 Wiele osób pyta się mnie dlaczego lubię Gwiezdne Wojny? To bardzo proste. Ponieważ czuje się jak sierota, który mieszka na pustyni i chciałby uratować wszechświat przed zagładą i mi się to ostatecznie udaje.

 To właśnie my. Ci niegrzeczni chłopcy na szarym blokowisku podwórka. Wierzący, że możemy zbawić świat, polatać statkami kosmicznymi i nic nam się nie stanie. W tym właśnie sęk. 

 Będziemy dalej żyć i dobro zwycięży. 

Wychowałem się na tych filmach. Te filmy dały mi nadzieję i cel. Wymyśliłem sobie statek kosmiczny i rakietę. Wyruszyłem w podróż reżysera, który chce robić w moim kraju filmy.

Okazuje się jednak , że mój model paradygmatu opowiadania historii, jest całkiem odmienny od standardów i mody w polskim kinie.  

   Pański bohater się nie zmienia. Mówią mi liczni eksperci czytający moje scenariusze. Jest taki sam na początku scenariusza i na końcu. Bardzo wziąłem do siebie te wszystkie uwagi, ponieważ chcę być dobrym filmowcem, polskim filmowcem. 

    Postanowiłem postudiować polskie filmy. Te nowe i te stare, tak by mieć ostateczny przekrój o co caman.  Po miesiącu doszedłem do wniosku, że eksperci scenariopisarstwa mają ostatecznie racje, polski bohater zawsze zmienia się w polskim filmie. A mianowicie.

Na początku filmu żyje. Na koniec filmu nie żyje.

Jest to trochę szokujące ale prawdziwe. Prawdziwy polski bohater umiera. Oczywiście są wyjątki jak Franc z PSÓW ale swoją drogą, gdyby po sławetnym pierdolisz moją kobietę, strzelił sobie w łeb tym kałasznikowem i byłyby tam naboje, to by dopiero był film.

To bardzo nieciekawa perspektywa dla widza oglądającego film. Mnie na przykład, wychowanym na przygodzie i zrozumieniu świata. A tu same porażki. Aaaa jest jeszcze drugi paradygmat polskiego filmu. A mianowicie.

Na początku filmu było chujowo. Na koniec filmu jest jeszcze gorzej. 

Główny bohater już nie ma nadziei. Na początku filmu jeszcze miał a teraz już ostatecznie nie ma. I to jest prawda i to się liczy, to się ceni. To się nagradza. Męczeństwo jest naszym filmowym wynalazkiem.

- Popiół i Diament? Umiera
- Przypadek? Umiera lub w najlepszym wypadku bohater zostaje komuchem, czyli chujowo.
- Ziemia Obiecana? Chcieli fabrykę ktoś im ją spalił, bo byli próżni.
- Dom Zły, 
- Sala Samobójców
- Miasto 44
- Dług
- Plac Zbawiciela
- Katyń, chyba nie muszę pisać więcej.

I teraz bardzo ważne zdanie. Ja nie mam nic przeciwko owym filmom. Tym  bohaterom i przedstawianym im losom ale czy do jasnej ciasnej, że tak powiem, nie mógłby się pojawić film o kimś komu się udało. Cokolwiek to znaczy. 

W sumie BOGOWIE to taki film z happy endem ale każdy z widzów i tak wie, że on potem umarł.

 Przecież nie jestem sam, pamiętam tych chłopaków biegających w krzakach ze mną bawiąc się w Robin Hooda. Niestety nie bawiliśmy się w Janosika, ponieważ na końcu filmu wieszają go na haku a to chyba nie jest za fajne. Chcieliśmy lepszego jutra. Chcieliśmy zabierać bogatym dawać biednym, walczyć z niesprawiedliwością wszechświata. Każdy był Lukiem i Hanem Solo w tym samym czasie.

Oczywiście wiem, że nie ma happy endu. Już zrozumiałem to po 37 letnim żywocie na tej planecie. Wiem wiem już że nie ma, wiem. Tak tak nie ma Mikołaja, nie ma E.T, nie ma Jezusa (oj przepraszam, jest jest przepraszam) Nie ma księżniczek a tak naprawdę można sobie dopoweidzieć po każdym filmie Disneya zdanie.

I żyli długo i szczęśliwie ale potem on zachorował na raka i umarł a ona na demencje starczą i umarła w cierpieniach ze starości. Naprawdę to ALE w kinie jest bardzo cenne. I to ALE chciałbym zweryfikować. Przynajmniej na razie. Może mi przejdzie, może mi nie pozwolą, może za rok zrobię film gdzie bohater na początku filmu żyje a na końcu umiera. Może ale dziś chciałbym by żył.  A taki mam dziś dzień. Jutro mi prawdopodobnie minie.  Wybaczcie, tak gorąco.


niedziela, sierpnia 30, 2015

SPROSTOWANIE

  Wpadłem trochę w psychologiczną rutynę udostępniania moich wpisów blogowych na facebooka. A ponieważ chce pisać coś każdego dnia tak jak bywało to niegdyś, stawało się to trochę niezręczne.

  Facebook jest właśnie taką pułapką.  Takiego problemu nie miałem w 2006, kiedy zaczynałem pisać, ponieważ nie było innej opcji. Teraz przez Facebook udostępnione przeze mnie posty są naprawdę częściej czytane niż te pozostawione sobie samym.  Jest tylko jeden szkopuł w tym, że za każdym razem kiedy to udostępniam, mam dziwne poczucie winy, że narzucam się tym wszystkim facebookowiczom. Wierze też, że niektórzy lubią dany post nawet nie wchodząc na jego zawartość tutaj. Z innej jeszcze strony nie jestem tak nie ostrożny w pisaniu jak kiedyś. Teraz sprawdzam błędy, próbuje być bardziej zrozumiany, niż kiedyś. Jestem blogowiczem a nie aksinowiczem.

 Dlatego od dziś nie będzie udostępniania tych postów na moim facebooku. Ci których interesuje co mam do zaproponowania tutaj zapraszam a ja przy okazji będę czuł się lepiej, że nie narzucam się nikomu tymi postami.

Pozdrawiam w niedziele...

Konrad AKX Aksinowicz

sobota, sierpnia 29, 2015

POSZUKIWACZE ZAGINIONEGO POCIĄGU



      Intryguje mnie ten pociąg WAŁBRZYSKI i to bardzo. Historia jest fenomenalnie interesująca i na miarę naszych czasów.

     Gdybym opisywał tą historię z trzydzieści lat temu, była by to opowieść usłana przygodami z niespotykanymi niespodziankami, pułapkami i zwrotami akcji. Byłby główny zły, który za wszelką cenę chcę odebrać mojemu bohaterowi ten skarb i jeszcze zrobiłby wszystko co w jego mocy, by bohater stracił uszczerbek na zdrowiu lub nawet pozbawił go życia.

   Byłaby to sensacja pełna pogoni i niebezpiecznych zdarzeń ale przepraszam mamy rok 2015

   Dzisiaj dwóch bohaterów wynajmuje kancelarie prawniczą reprezentantów biurokratycznej hierarchii wszelkich biurokratów. Od tego się zaczyna. Mój bohater nawet nie ma imienia i nazwiska. Jest anonimowy chroniony przez prawo i prawa mu podobne.  Biurokraci prawnicy przychodzą do innych biurokratów z rady miasta i przedstawiają niesłychaną historię o zaginionym pociągu, informacjach o możliwości jego odnalezienia i nagrodą dla ich klientów (bohaterów) w wysokości 10 procent znaleźnego.

   Pierwszy akt otwiera się niczym dobra scena z serialu Na Wspólnej i teraz może być tylko lepiej. Jeden biurokrata z Rady miasta poszedł do innego biurokrata i kolejny biurokrata skierował sprawę do wyżej postawionego kolegi, który zarządził dochodzenie w tej sprawie.

 - Czy dać im pieniądze?
 - Co jest w pociągu?
 - A co jeśli nic nie ma?
 - Do kogo to należy?
 - Do kogo należało?
 - Kto może sobie rościć prawa do pociągu?
 - Czy może sobie rościć?
 - Ile to jest dziesięć procent?
 - A jeśli to dzieła sztuki, jak to podzielić?
 - A jeśli materiały wybuchowe?
 - A jeśli broń chemiczna?
 - A jeśli oni już wzięli co najlepsze a zostawią nam to co zostało?
 - A jeśli nie ma skarbu? wyjdziemy na idiotów?
 - A jeśli skarb jest wyjdziemy na złodziei?
 - Może ktoś to po prostu wymyślił?
 - Może nie.
 - Może należy się to Niemcom, może Żydom, może Rosjanom, może Marsjanom

I tak jak w każdym filmie i historii nastąpi moment prawdy w którym okaże się czy był skarb czy go nie było. Nie wiem dlaczego ale ta cała struktura rozpoczęcia tej  historii przypomina mi polski film.

Np: Konopielka, gdzie wszyscy mówili o tym złotym koniu pod tym wielkim drzewem i kiedy już zaczęli kopać to niczego tam nie znaleźli.

Albo, i tutaj analogia może być dosłowna, jak w słynnym filmie powojennym: SKARB z panem Dymszą, skarbu nie będzie, a będzie Bomba.

Cokolwiek by się nie stało Indiana Jones załatwił by to zupełnie inaczej i nikt by się o tym nawet nie dowiedział. A tak nasi bohaterowie są tak uczciwi, że teraz przez nich rzesz biurokratów ma masę ręce roboty, czy jak to się tam mówi.



czwartek, sierpnia 27, 2015

DZIESIĘĆ STRACHÓW czyli UNIVERSITY OF SYDNEY UNION








Kiedy miałem dwadzieścia pięć lat odnalazłem się w dość nie przyjemnej dla mnie sytuacji. Był rok 2003, mieszkałem już dobre pięć lat w Sydney w Australii, utrzymując się z posady full time kioskarza na kampusie University of Sydney.  Pięć dni w tygodniu od szóstej rano do czternastej rozwoziłem gazety i magazyny po kioskach całego kampusu.

Moim Bossem i przyjacielem był PAUL DECKER - starszy o dobre trzydzieści pięć lat kompan, który przyjeżdżał po mnie swoją toyotą o 5:50 i razem przechodziliśmy przez trud dnia.  Czasami się sprzeczaliśmy czasami było śmiesznie, czasem po prostu dopadała mnie monotonia rutyny każdego dnia, kiedy jedyną rzeczą, które się zmieniały to nagłówki gazet i magazynów i ich daty.  

Byłem pierwszą osobą która rozpakowywała złe wiadomości lub te dobre. Bardzo mnie to wszystko martwiło a przede wszystkim moja kariera. Co z tym filmem? co ze mną? 

Zapraszany na imprezy emerytalne moich sześćdziesięcioletnich koleżanek z pracy, utwierdzały mnie w tylko jednym fakcie. Jak tu zostanę to też będę miał taką imprezę. Może nie dzisiaj ale kiedyś w mojej wersji przyszłości.  Przecież byłem filmowcem. A trzeba było płacić rachunki.  Gwoździem do mojej sytuacyjnej trumny okazał się przyjaciel JARROD, który poprosił mnie, czy nie mógłbym wziąć udział w jego artystycznej sesji na jego kursie fotograficznym. Chciał pokazać emigranta, który rano pracuje jako gazeciarz a wieczorem marzy o robieniu filmów jako reżyser. 




Kiedy wykonywał to zdjęcie o 6 rano, gdzie miał idealne światło z tyłu początku kolejnego dnia, byłem totalnie zdołowany. Ten obiektyw wycelowany w moją stronę było potwierdzeniem mojego upadku jakiego doznałem. Nie chciałem się nawet patrzeć na obiektyw. No rób kurwa to zdjęcie i daj mi święty spokój.

Kiedy przyszedłem do domu, postanowiłem napisać w swoim pamiętniku MOJE DZIESIĘĆ STRACHÓW. Strachów 25 latka, którym wtedy byłem.  Dokładnie 15 czerwca 2003 roku.


SYDNEY 15 CZERWCA CZASAMI WARTO NAPISAĆ O WŁASNYM ŻYCIU

MOJE DZIESIĘĆ STRACHÓW

1. Przede wszystkim najbardziej obawiam się faktu, że nigdy nie będę reżyserem. To już nie odnosi się do sukcesu, ale sedna, że nigdy nie będę w industy. Że nie będę mógł czerpać korzyści z pracy. To, że nie będę miał z tego pieniędzy.

2. Drugim ważńym moim straszydłem, którego się bardzo boję to to, że nie znajdę kobiety, którą bym pokochał. Wiem, że mam dopiero dwadzieścia pięć lat, ale z innej strony, może mam już dwadzieścia pięć lat.

3.Trzecim moim straszydłem jest samotność. Sam sobie zafundowałem taki los, ale dlatego, że nie pracuje w filmowej industry, jeszcze bardziej mnie to przygniata. Boję się, że życie prześlizgnie mi się pod palcami a ja nawet tego nie zauważę. Myśląc o filmach zapomnę o najważniejszym z darów. Czyli życia samego w sobie.

4. Czwartym moim straszydłem to fakt, że nie mam kontaktu z rodzicami. Z dnia na dzień oddalam się od nich a oni ode mnie. Ja się starzeję ale oni razem ze mną. Bycie tu sam bez kobiety i bez żadnego najdrobniejszego sukcesu, który by pchnął mnie do przodu, daje mi bardzo dużo niepewności, czy dobrze robię będąc tutaj sam. Sam nie wiem, kiedy te pięć lat przeminęło.

5. Piątym moim straszydłem to to, że moje filmy, nigdy nie będą się podobały i całe życie spędzę na marzeniach ściętej głowy.

6. Szóstym moim straszydłem to to , że zobaczę w lustrze tego wielkiego grubasa i tym grubasem będę ja. I nic nie będę mógł na to poradzić.

7. Siódmym moim straszydłem to to , że całe życie spędzę tu pracując fizycznie, roznosząc gazety lub inne pracę do których tak naprawdę się nie nadaję. Nie wiem jad długo będę potrafił wytrzymać tą presję bez żadnych środków, które pozwoliłyby mi o tym zapomnieć jak alkohol lub narkotyki.

8. Ósmym straszydłem to fakt, że moim rodzice mogą umrzeć a ja bardzo bym nie chciał by tak się stało. Wiem, że to jest jeszcze daleka droga, bo są jeszcze wyjątkowo młodzi ale sama myśl o tym przybiera mnie o dreszcze.

9. Dziewiątym moim straszydłem to to , że nigdy nie będę miał rodziny i dzieci. Że pochłonięty pracą i pogonią za sukcesem nie zdążę zasiać tego co w życiu jest naprawdę najważniejsze. Bo po to jesteśmy.

10. Dziesiątym i ostatnim straszydłem to prześladująca mnie od zawsze myśl, że zginę lub umrę przed zrobieniem tego jedynego w swoim rodzaju filmu na który tak czekam. Mojego pełnego pełnometrażowego i tylko mojego filmu.


Jeszcze dobry rok mieszkałem w Australii zanim wszystkie siły i przemyślenia pozwoliły mi zadecydować o migracji do Polski. Resztę opowiem innym razem. Natomiast piszę o tym, ponieważ mój boss i przyjaciel PAUL DECKER przyjeżdża do mnie specjalnie z Australii w odwiedziny. To będzie jego pierwsza podróż do Europy. I nie mogę się już go doczekać.

A w środę drugiego września zobaczy skończony film W SPIRALI na pokazie przedpremierowym.
Mojego pełnometrażowego i tylko mojego filmu.

środa, sierpnia 26, 2015

WY - LECZONY DDA


   Jestem już pięć lat po terapii grupowej Dorosłych Dzieci Alkoholików i wciąż zadaje sobie to pytanie? Czy to już to?

  - Czy już jestem zdrowy?
  - Czy potrafię działać w społeczeństwie?
  - Czy jestem już normalny?

  Terapia kończy się tak samo, jak się zaczyna. To jak opuścić dobry serial telewizyjny wiedząc, że kolejne sezony będą lepsze od poprzedniego. Pewnego dnia, terapia się kończy i delikwent  musi sobie wmówić, że wszystko jest z nim już w porządku. Nie ma ochoty spotykania się w dawnej grupie, co jeszcze bardziej go utwierdza, że jest już zdrowy. To tak jak po dobrej głodówce, ludzie w końcu przestają ci mówić, że zmężniałeś, tylko komplementują, że zajebiście wyglądasz, bo schudłeś na twarzy. Rzeczywiście schudłeś ale nie przestałeś lubić słodyczy.

 Słodyczy nie da się nie lubić, skoro się to jadło przez ostatnie trzydzieści lat. Słodycze istnieją. Mutują się w nowe smaki, nieznane ci, kuszą pięknymi reklamami i obietnicami, że to tylko słodycz.

  Dobrze, skończmy z tymi metaforami, zajmijmy się prawdą. Przecież o to w tym wszystkim chodziło na terapii. Czy zmieniłem swoje życie od przed i po terapii? Czy moja charakterystyka postaci, znerwicowanego małego chłopca uwięzionego w ciele mężczyzny uległa zmianie? Czy potrafię kupić pierś z kurczaka nie uśmiechając się nerwowo do pani z wąsami, by mi pomogła? Czy potrafisz powiedzieć osobie, którą lubisz, że zrobiła błąd w związku z Tobą? Jak to jest z tą niesprawiedliwością. Czy worek jest wciąż dziurawy i czy pogodziłeś się już z tym, że nigdy go nie załatasz?

Czasami czuję się, że jedyną rzeczą która się zmieniła od 2009 roku to data. To tak jak bym przeczytał książkę o ortografii i wciąż robił błędy ortograficzne. Jak bym znał wszystkie chwyty karate ale bał się ich użyć, by nikogo nie skrzywdzić, więc ktoś cie tłucze a ty uśmiechasz się w strachu, że zaraz go powalisz jednym chwytem i przy okazji też i siebie.

Umówmy się, DDA mają przejebane. Mają przejebane, bo tak mało wiedzą o praktyce po terapii. Robią wielką rewolucje, mówią swoim Tatusiom i Mamusiom o niesprawiedliwości i na kolejne święta obdarowują ich drogimi prezentami a jeśli tego nie robią, wyjeżdżają na koniec świata w okresie świątecznym, by mieć wyrzuty sumienia, że mogli by kupić za te pieniądze prezenty rodzinie.

Jesteśmy zaprogramowanymi robotami ze starym systemem DDA i  DDD z nawiązką ADHD i przymusowego AA i nie da się tego programu łatwo usunąć. Program ten jest tak łatwy do ściągnięcia, że za każdym razem, kiedy go kasujemy z systemu, tak samo łatwo można go ściągnąć z powrotem jak z aplikacją facebooka na smartphonie.

My kochamy ten program. Tęsknimy za nim, common, nie okłamujmy się.  Więc powracamy do swoich rodziców, sióstr i braci ze skruchą i oni przyjmują nas z otwartymi psycho-minipulacyjnymi ramionami z powrotem. Witaj kochany, w końcu jesteśmy jedną wielką rodziną.

Oczywiście fakty, mogą nam zamydlić oczy. Możemy sobie powiedzieć. Czuje się teraz znacznie lepiej ponieważ jestem szczęśliwa, szczęśliwy. Przestałem pić choć mogę pić ale nie będę pić choć mógłbym, choć lepiej nie, choć bardzo bym chciał ale nie chce. Mam chłopaka lub dziewczynę, kocham go, kocha mnie, mieszkamy razem, nie mieszkamy ale jeździmy do siebie, uczymy się, mamy razem dziecko, dzieci, nową pracę. Jestem w końcu najszczęśliwszym zakłamańcem, dzięki mojej matce terapii.

Zrobię co w mojej mocy, by już było tylko dobrze. Nie zawiodę siebie i innych, którzy na mnie postawili. Nie dam się pokusom i niebezpieczeństwom czyhającym na każdym rogu. Ostatecznie tak naprawdę, czekam na katastrofę. Czekam na trzęsienie ziemi, na armagedon na wojnę wszystkich wojen, totalną zagładę, samozagładę. Ile razy myślałeś o tym swoim pogrzebie? Depresjach, kompresjach i przyszłości? Tej złej przyszłości.

Tutaj pani z terapii, grzecznie zaprosiłaby mnie na kozetkę za 120 zl za godzinę i powiedziała. Tak, wszystko to prawda. Weź sobie gumkę i zawiąż na ręce. Jeśli przyjdzie ci coś głupiego do głowy to walnij się nią tak mocno, że aż zaboli. Proszę pani, przyzwyczaiłem się już do tego bólu i co teraz?

Jaki masz teraz dla mnie nowy lek? Bym nie miał tych stanów lękowych, że coś komuś zrobiłem i że to wszystko co się dzieje w moim życiu jest takie niesprawiedliwe. Co tym razem pomoże, bo argumenty terapii przestają do mnie docierać. Nie będę się okłamywał, że jest mi tu dobrze. Nie załatam już swojego worka roszczeń. Zakopałem go już dawno pod ziemią.

Czy nie lepiej mi było przed terapią? kiedy miałem ułudę lepszego świata po terapii. Jak bohaterowie nowego filmu MAD MAX.  Mieszkałem na pustyni wiedząc, że gdzieś tam za tymi piaskami jest oaza. Pojechałem i zobaczyłem więcej pustyni, więc wróciłem do krainy, okłamuj się.

Prawda nie istnieje. Istnieje tylko forma okłamywania siebie. Dziś okłamuje was na blogu, jutro siebie, a pojutrze panią z wąsami, która będzie mi sprzedawać zepsutą pierś z kurczaka a ja będę się do niej uśmiechał z nadzieją, że nie zrobi mi więcej krzywdy :)


niedziela, sierpnia 23, 2015

NIEDZIELA


   Niedziela. Gorąco. Lato. Miasto. Mizerne śniadanie. Mizerne wydalanie. Telewizja. Mizerne mycie zębów. Płukanie Listerynem. Mycie naczyń. Sprawdzenie Facebooka, Instagrama, Pudelka, Onetu, jeszcze raz Facebooka. Wyjście z psem na spacer. Myślenie o jedzeniu. Myślenie o filmie. Myślenie o przyszłości. Myślenie o dzisiejszym śnie. Myślenie o wykonaniu telefonu do osoby, by odmówić jej mieszkania. Myślenie, jak to powiedzieć by nie urazić. Myślenie o poniedziałku. Ale bym coś wpierdolił. Najchętniej litr lodów i czekoladę. Co by tu zrobić? Napisze bloga. Pisze. Teraz. I co teraz?

  Nie wiem.






 Fuck...




   Czy ty w ogóle potrafisz odpoczywać?  Czy przyszła ci myśl, pomiędzy innymi bezmyślami, że dziś jest kurwa niedziela?  Według starych ksiąg i tradycji, nasza cywilizacja wymyśliła niedzielę. Dzień wolny od pracy. Innymi słowy. Nie musisz robić nic. Możesz leżeć cały dzień i nawet nie wydalać, jeśli potrafisz przytrzymać dziada i generalnie odpoczywasz.  Po chuj te myśli o co teraz? Po co ci ta aktywność. Odpoczywaj. Może być aktywnie ale odpoczywaj. Nie stresuj się. Po chuj ci ten stres? o to co by teraz zrobić, by przypadkiem dzień można było zaliczyć do tych pożytecznych. Nie ma pożytecznych dni. Każdy dzień jest darem. Nawet ten. W szczególności ten. To jest twój dzień.

  Nie musisz go nigdy wspominać. Nie potrzebujesz zapisać go do tych szczególnych dni, bo zaraz ci sie wszystko pojebie i nie będziesz mógł składować tych wszelkich informacji o twoim życiu. Jeżeli myślisz, że po śmierci będziesz miał czas by sobie rozpamiętywać te chwilę i filozofować na ich temat to się mylisz. Nawiązując do religii katolickiej, po śmierci będziesz wielbił pana, więc nie wmawiaj sobie, że wtedy odpoczniesz. Tam nie będzie kurwa niedzieli, bo cała wieczność będzie kościelną niedzielą zmartwychwstania pańskiego. Odpuść sobie więc raj. Jeśli masz odpocząć to właśnie dziś. Tu i teraz. Nawiązując do nihilistów i nie wierzących w ich wizji pośmiertnej, też nie będziesz miał czasu na odpoczynek, bo cie nie będzie. Będzie nic. Tam nie da się odpocząć bo ciało którego nie ma nawet tego nie poczuje. Załóżmy, że jesteś duchem. No to chyba też nie będzie do końca niedzieli, bo trzeba będzie kogoś nawiedzać lub nękać. Do czego zmierzam ty zakuta cywilizowana pało. Naucz się odpoczywać. Czerpać z daru odpoczynku i regeneracji.


 Tylko jak? skoro nie umiem?

 Przestań myśleć.

Tylko jak? skoro nie umiem?

Skup się na czynności obserwacji. Wyjdź na dwór i usiądź na ławce i wsłuchuj się w szelest liści.

To głupie.

Sam jesteś głupi, bo myślisz, że to może być głupie. Po chuj ci cel? Skoro dziś nie musisz mieć celów. Nie kumasz? Oni to właśńie wymyśłili. Nawet ten gość Bóg odpoczął po stworzeniu świata.
Teraz Twoja kolej. Już rozumiesz? Już wiesz co masz robić. Nie rób dziś nic.



I nie myśl.


Tylko nie zasypiaj. Tak się nie bawimy. Sen to zupełnie inna regeneracja. Tu masz odpoczywać i żyć. Na nie życie jeszcze będziesz miał wieczność.


czwartek, sierpnia 20, 2015

MARZENIA O AKX ENTERTAINMENT

 


  

    Firma AKX ENTERTAINMENT ma już półtora roku. Zarejestrowałem ją z myślą o tym by robić swoje filmy. Pomyślałem, że kiedy to zrobię to już nie będzie odwrotu.  W końcu Spike Lee, Quentin Tarantino i George Lucas zrobili to wcześniej i się im udało. No i jest.  Za parę tygodni w Gdyni oficjalnie logo AKX  pojawi się przed filmem W SPIRALI.  To może być pierwszym faktem, który może zasugerować, że pierwszy krok został już postawiony.

    Przeczytałem parę książek o prowadzeniu biznesów i parę innych motywacyjnych pozycji, które zachęcają by czekać w działaniu. To bardzo miłe uczucie, kiedy masz wpływ na swoje czekanie, działając. Nie jest też łatwo, bo trzeba się motywować każdego dnia, bo nikt tego nie zrobi za ciebie.  Satysfakcja jednak przewyższa najśmielsze oczekiwania w momencie, kiedy to się staje realne.

  W końcu jest różnica pomiędzy marzeniem o posiadaniu roweru a jechaniu na nim.

     Na końcu zawsze wygrają te ekstremalne pomysły, które niezrozumiane wcześniej, będą miały wpływ na to co będzie potem. Na tym polega Innowacja. Coś jest inne a zarazem nowe. To z pewnością cel firmy AKX.  Mój cel.

   Wszystko zaczyna się od jednej myśli a one wędrują na papierze. Może nie poukładane ale z pewnością na tyle widoczne, że można doszukać się pewnego sensu.  Ja osobiście szukam środka pomiędzy polskimi realiami w których żyjemy a zamerykanizowanym światem telewizji i mediów świata zachodniego na którym się po części wychowaliśmy. 

 Pojawiają się pytania.

  Czy naprawdę można mieć bujną fantazję kiedy się nie mieszka w Kalifornii, lub Sydney Australia? Czy chłopak z Wrocławia, wychowany pod koniec lat siedemdziesiątych, ma prawo wymyślić historię, która nie będzie zahaczała o polską historię, traumę, męczeństwo,  kościół, patologię, nieuleczalne choroby, przemoc, niesprawiedliwość,  korupcje,  homoseksualizm i wyzysk kobiet?

  I wciąż będzie filmem polskim?

  Czy chłopak urodzony na wrocławskim osiedlu, który nie jest hip hopowcem, artystom i rzemieślnikiem, ma szanse na zaistnienie w hermetycznym świecie polskiego rynku filmu? Czy może on znaleźć swoją stałą publiczność? Czy polska publiczność chciała by tego typu filmy? Te pytania często nasuwają mi się przed pójściem spać.  Lubie marzyć w działaniu. Jeszcze nie mam na nie odpowiedzi, by je otrzymać trzeba to po prostu zrobić w działaniu.

  Idę trochę dalej wykraczający poza granicę naszego kraju.

  Czy jest szansa na to by wyprodukować na tyle uniwersalny film polski, że pomimo polskiego języka i kultury, był by oglądany w innych krajach?  Czy to nie są za wysoko postawione cele? Gdzie jest limit marzeń dla polskiego filmowca? Czy musi ograniczać się tylko do dotacji z PISFU, czy być może jest szansa, by realizować je z niezależnych źródeł. Jeśli tak to gdzie są ci ludzie i jak bardzo byli by otwarci na współpracę?

  Czy jest szansa na zrobienie interesującego serialu, który nie był by kopią, lub licencją czegoś tam?
Czy można zrobić program dla dzieci, który przyciągnąłby przed telewizory rzeszę widzów? Czy musi być to telewizja czy internet wystarczy?  Czy można wyprodukować nowego bohatera, nowego Pankracego lub Alfa, z którym utożsamiałyby się dzisiejsze dzieci? Dzieci, które by go rozumiały lepiej niż dorośli?

  Czy byłbym w stanie wyprodukować poważny film o Dorosłych Dzieciach Alkoholików w taki sposób, by wszyscy odnaleźli w tym filmie coś dla siebie? który nie przytłoczył by swoją tematyką, który by pomógł wielu ludziom? i wzruszył?

   Mam wiele pytań i pomysłów. Chciałbym przejść level wyżej z moim biznes planem. Tak by nie tylko ja ale i inni mogli realizować swoje marzenia w słusznej sprawie, lub inne sprawie.  W tej właśnie firmie. Myślę, że jest pewna luka w naszej rodzinnej fkinomatografii w której mała firma jak AKX ENTERTAINMENT  mogła by co rok dostarczać widzom pewnego rodzaju rozrywki, odmiennej od norm, które są przyjęte w polskim filmie.

  Pisze o tym również dlatego, bo może czyta to osoba, która przypadkiem zna osobę, która by chciała zainwestować, swój czas, energię, pieniądze w moją firmę. Będę to nagłaśniał jak tylko się da i szukał inwestorów bo skoro zrobiłem już pierwszy krok, trzeba popełnić i kolejne.

  Zazwyczaj zaczyna się od marzeń ale to działanie potrafi je urzeczywistnić.  Wiem coś o tym, bo w tamtym roku chciałem zrobić swój mały film. I on rzeczywiście już istnieje.



 

środa, sierpnia 19, 2015

MIESZKANIOWY ZAWRÓT GŁOWY

  
    Mam się wyeksmitować z mieszkania.  Mam na to trzy miesiące ale tak naprawdę dwa tygodnie.  Głównie dlatego, bo na początku września przyjeżdżają do mnie znajomi z daleka i nie chciałbym przeprowadzać się razem z nimi, prosząc o przenoszenie ciężkich przedmiotów i pudełek lego.  W drugiej połowie września jest Gdynia i wesele mojej Mamy a przed październikiem moi konkurenci studenci wynajmą wszystko, gdzie będzie dało się mieszkać. W październiku moja dziewczyna może urodzić a w listopadzie urodzi. Nie sądzę, by przeprowadzka pomogła w przed porodowym stresie lub po porodowym stresie. Zresztą. Co ja tam wiem o porodowym stresie skoro wiem wszystko o mieszkaniowym.

  Frustracje, które tutaj opisze, nie nawiązują do cen lokalów, bo tak jest w każdym kraju a mieszkałem już w nie jednym, są bardzo podobne. Chodzi mi o sposób traktowania nowych lokatorów tak zwanych najemców, przez właścicieli. Czasami czuję się, że Magda Gessler powinna zrobić tam rewolucje i pokazać tym miłym właścicielom, że popełniają wiele błędów. A najemcy są wystraszeni jak kucharki, którym nikt nie pozwala gotować.

  Pierwszy problem jaki zaobserwowałem, jest taki, że właściciele tak naprawdę nie chcą, by przyszli najemcy mieszkali w ich mieszkaniach.  Zdjęcia, które oferują zazwyczaj przypominają mozaikę pomieszanych stylów od lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, kanap lat dziewięćdziesiątych. Starych rupieci. Te mieszkania wyglądają jak by były składem wszelkich niepotrzebnych mebli tych ludzi, którzy mają nowe meble w nowym miejscach. Oczywiście jak kupią nowsze te starsze przejdą do tych mieszkań i uzupełnią to muzeum rupieciarni, co dodadzą w ogłoszeniu jako wyposażenie.

  Mój problem z meblami śmieciami pojawia się w momencie, kiedy grzecznie pytam właściciela o to czy można by było usunąć te meble dla mojego komfortu i wypoczynku.  NIE, GDZIE JA TO PANIE MAM DAĆ?  No tak,  już masz zagracone jedno miejsce, po co ogracać jakieś inne.

  Jest druga część młodszych właścicieli, którzy nie mają jeszcze starych mebli bo są młodzi. Kupili sobie gdzieś mieszkanie (na przyszłość) i odjebali je po swojemu, że przyznaje IKEOWSKIE żurnale mogą iść w odstęp. Jest tam wszystko. Od poduszeczek, do obrazów na ścianie i innych niestylowych rupieci.  Zaistnieć tam ze swoimi rzeczami to naprawdę wielka sztuka a możliwość zrobienia nowej dziury, by zawiesić swój plakat jest dyskwalifikująca przyszłego najemcy, czyli mnie.

  Przechodzę teraz do samej pertraktacji z właścicielami. Można naprawdę wywiesić im tabliczkę. NIE UFAM CI, ZNISZCZĘ CIE JEŚLI ZROBISZ MI CHOĆ COŚ ZŁEGO. MAM PRAWNIKÓW I PISMA I UMOWY WIĘC STRZEŻ SIĘ.

  Przychodzisz do mieszkania i podoba ci się. Mówisz właścicielowi, tak chcę.  Właściciel odpowiada. A czy na pewno pan chcę. Tak na pewno. A nie chce się pan z tym przespać w sumie inni ludzie będą jeszcze oglądać to mieszkanie. No właśnie tym bardziej je chcę. A co zrobię, kiedy pan będzie chciał a ja odwołam nowych najemców i potem pan mi powie, że pan nie chcę? No to właśnie panu mówię, że chcę. No a jeśli mnie pan oszuka? To co mam zrobić by nie czuł pan się oszukany.  Kaucje i prowizje dla AGENTA SPRZEDAŻY aaa zapomniałem, jest jeszcze taka postać.

  AGENT SPRZEDAŻY to człowiek, który załatwia tą cała brudną robotę. Umowy, podpisy, kaucję, pokazuje ludziom i bierze połowę czynszu od nowego najemcy. (Tylko w Polsce spotkałem się z czymś takim)  więc umawiamy się słownie a na drugi dzień ta umowa zostaje łamana, bo właściciel jednak chce kogoś innego.

   CASTING - Przeprowadzany jest psychologiczny casting, przez Właścicieli. Nie ma żadnych pytań, nie ma kryteriów, tabel, jest wrodzona intuicja. Właściciel wie intuicyjnie kto jest dla niego odpowiednim nowym najemcą. Najlepiej by nie miał psa, nie miał małego dziecka w drodze, by nie miał żadnego plakatu lub obrazu, by nie miał instrumentu. Najlepiej by w ogolę go nie było tylko płacił.

  Te frustracje, które z pewnością mogą być tak odbieranie, idą z mojego wewnętrznego pragnienia o możliwość zapewnienia sobie komfortu do życia w mieszkaniach innych ludzi.  Pragnienia o to żebym mógł czuć się w tych miejscu dobrze i prawie jak u siebie. Mówię prawię, bo to nie jest moje. Z możliwością godnego życia za właściwą cenę. Nie wiem czy uda mi się takie znaleźć.  Dziś nie stać mnie na własne, tyle w temacie.

  Właśnie dostałem smsa od właściciela. DZIĘKUJĘ ZA ZAINTERESOWANIE ALE ZDECYDOWALIŚMY SIĘ PODPISAĆ UMOWĘ Z KIMŚ INNYM. POZDRAWIAM

Ja was też pozdrawiam i nie szukam dzisiaj. Dzisiaj pomieszkam sobie w jeszcze moim mieszkaniu. Ciekawe czym tym razem podpadliśmy... ?



 

wtorek, sierpnia 18, 2015

PRZYJEMNOŚĆ, NAGRODA, EMOCJE I NAWYKI - CZYLI FILMOWY FASTFOOD



   Ostatnio zakupiłem książkę o zdrowym jedzeniu.  "Zdrowie zaczyna się od jedzenia" - Melissy Hartwig i Dallasa Hartwig.

    Kupiłem tą książkę, ponieważ źle się odżywiam i przez to cierpi i moje zdrowie i ciało. Chciałbym odżywiać się lepiej i ważyć mniej, czuć się lepiej i ważyć mniej, skończyć  z wpierdalaniem pod wpływem stresu i ważyć mniej no i przede wszystkim, chciałbym schudnąć.

   Bardzo szybko zrozumiałem, że moje psychologiczne problemy jedzeniowe w głównej części zależą od zachwianej DOPAMINY a mianowicie, pożądania jedzenia i ogólne jego łaknienie. Okazuje się, że kiedyś nasi PALEO przodkowie praprzeszłości, czerpali przyjemność z jedzenia w towarzystwie trzech głównych smaków.

- CUKRU
- TŁUSZCZU
- SOLI

  Produkty, które zawierały owe smaki miały przy okazji wiele energetycznych składników i witamin, które za sprawą tej zachęty smakowej,  pozwalały nam je gromadzić i nasycać się nimi. Niestety nasze jedzenie dwudziestego pierwszego wieku za sprawą naszych przyjaciół z wielkich koncernów sprawił, że te produkty zastępowane są.

- SYROPEM KUKURYDZIANYM
- GLUTAMINIANEM SODU
- OLEJAMI Z NASION
- SZTUCZNE SŁODZIKI
- BARWNIKI
- SÓL Z SOLNICZKI

Te bardzo miłe w smaku produkty oszukują nasz organizm dostarczając tych samych potężnych sygnałów biologicznych do ciągłego ich spożywania.

Z CZASEM DOSŁOWNIE PRZEPROGRAMOWUJE NASZE MÓZGI WEDŁUG ZASADY

- PRZYJEMNOŚĆ
- NAGRODA
- EMOCJE
- NAWYKI

I tutaj zatrzymałem się na chwilę, bo przyszła mi do głowy taka myśl. TO DOKŁADNIE TAK JAK Z  DZISIEJSZYM KINEM.

Kino to taki wielki sklep spożywczy. Reklamowany przecenami i nagrodami. Kino to taka wielka Żabka, Biedronka, Lidl, Auchan lub Carrefour. To nasze kina.

Idziemy tam z nastawieniem obiecanej NAGRODY z trailera lub innej promocji. Bierzemy wielki wózek i wjeżdżamy tam przerażeni ale oszołomieni ogromem tego miejsca.

Więc dają nam niezliczoną ilość zmodyfikowanych EMOCJI, które kiedyś były budowane skrupulatnie, aż do momentu kulminacji. Teraz dostajemy to w pierwszych minutach filmu.

Wielkie efekty glutaminianu sodu odbierają nam możliwość zrozumienia historii i poczucie jakiejkolwiek empatii do zmodyfikowanych bohaterów, którzy są zmodyfikowani już na starcie jak.

- BATMAN
- JOKER
- IRON MAN
- ANT MAN
- HULK
- CAPITAN AMERIKA
- THOR
 - DARTH VADER
-  R2D2

Zmodyfikowani do potrzeb naszego chwilowego zachłyśnięcia. Tak jak dobre chipsy lub inne wafle. Dobry jogurt z  syropkiem kukurydzianym.

I chodzimy tam i odkłada nam się ta żenada w duszy. Odkłada nam się i mamy poczucie winy, tak jak mamy poczucie winy, kiedy zjemy litr lodów.

I obiecujemy sobie, nigdy więcej. Obiecujemy sobie głodówkę i chudniemy na chwilę, aż do następnej multi- kino -promocji.

   Tak samo można powiedzieć o tej zdrowej żywności, czyli o filmach ART HAUSE . Te produkty mają więcej etykietek zdrowotnych niż samego produktu w sobie. Idziemy na film który wręcz zarzygany jest tego typu manipulacją marketingową.


   I ci ludzie, którzy jedzą tylko zdrowe jedzenie, są uzależnieni od tego zdrowego. I tylko mogą oglądać te zdrowe. Ale czy one na pewno są zdrowe?

  Kiedyś szło się do kina, tak jak kiedyś wychodziło się z kanapką na podwórko. Byłeś głodny jadłeś kanapkę i wychodziłeś z kina i było dobre. Smakowało. Teraz musisz być utwierdzony etykietą za nim coś zjesz. W końcu tyle tych produktów. Musi być jakiś pan od etykiet.

  Pan od Etykiet, też ma swoje nawyki żywieniowe.  Jeżeli codziennie je dobrze przysmażonego steka i dzisiaj dostał surowego lub przypalonego lub nie daj bóg z nowym sosem. To oczywiście będzie wolał tego z wczoraj. W końcu nie ma to jak dobry dobrze wysmażony stek.  Ale co z nami?

  Jak mamy jeść. Jak mamy wybierać.  Jaka jest konkluzja tego kolejnego wpisu? Już mówię.  Posłużę się kolejną książeczką, którą czytam. Tym razem o Biznesie.  "BIZNES DO GÓRY NOGAMI WYWRÓCONY" pana RICHARDA BRANSONA. O tym jak się bawić, czynić dobro i zarabiać pieniądze.

  Pan RICHARD BRANSON opisuje małe lokalne biznesy z dobrą żywnością, zdrową i dobrą. Taką że nie musimy chodzić z tabelką i szukać glutenów. Takie małe przedsiębiorstwa w któych pomidor będzie tym pomidorem a rzodkiewka rzodkiewką.

  Moim marzeniem jest wypracowanie mojej firmy AKX ENTERTAINMENT tak by była takim drobnym sklepikiem z drobnymi filmami. Bez glutenu, Bez solniczki, Bez tłuszczu z frytkownicy.

  A jeśli chodzi o jedzenie. Mam jeszcze sporo rozdziałów przed sobą, by zrozumieć,  jak jeść godnie i co jeść. O czym z przyjemnością was powiadomię jako praktykant a nie skromny teoretyk...

piątek, sierpnia 14, 2015

CYPRYS - HISTORIA PEWNEGO PSA



        Cyprys znowu wpadł w kłopoty.  Wpada w nie codziennie ale czasem przechodzi samego siebie. Oczywiście on nie chciał, nie zrozumcie go źle. On tak po prostu ma. Kocha życie.  I co z tego, że ma osiemdziesiąt lat jak na człowieka i należy mu się szacunek staruszka. I co z tego, że w jego życiu prawdopodobnie nie posiadł żadnej suczki i nie będzie małych Cyprysów.  I co z tego, że ma dysplazję kończyn i według lekarzy chodzi o sile swojej woli. Kocha życie i już.  Wiem coś o tym. Jestem jego panem.

    Nie dalej jak dwa dni temu ponownie rozczarował mnie swoim nastawieniem do życia i miał czelność zerwać sobie łękotkę. Tym razem w zniszczonej lewej nodze.  Jeszcze niedawno jak w styczniu zerwał sobie łękotkę w prawej nodze i miał przeprowadzaną poważną operację.

   Cyprys to taki labrador, który chodzi bez smyczy w samy środku śródmieścia politechniki warszawskiej. Znany przez wielu miejscowych, znienawidzony przez wiele psów, zniewolonych na smyczy.  On się na nich nie gniewa.  On lubi wąchać ich zapachy.  Takie ma hobby. 

   Cyprys, leży w tej chwili na posadzce. Unieruchomiony totalnie. Nie jest się w stanie ruszyć, może tylko skakać na trzech nogach, trzymając tą zerwaną w powietrzu.  Ponownie wisi nad nim psia kostucha.  Niebezpieczne ma on hobby ten mój przyjaciel. Oj niebezpieczne.  Mógł nie skakać z tej fontanny, mógł sobie dziś normalnie chodzić ale nie.  On chciał udowodnić, że jest zdolny, że jest zdrowy, że go nie boli.  Ja też mogłem mu zabronić wskakiwania do fontanny i trzymać na smyczy jak inne psy. Tak to z pewnością najwłaściwsze.  Jestem złym panem. Choć nie sądzę.

  Dla mnie Cyprys jest ucieleśnieniem ducha w którym kiedyś był i człowiek. Cyprys żyje chwilą. Nawet teraz w cierpieniu, koncentruje się na tym by oddychać i by mu było wygodnie. Nie do mnie żal o to że nie przyjął go dziś ortopeda.  Nie ma do mnie za złe, że przyjmie go dopiero w poniedziałek. Nie ma za złe systemowi polskiemu za to, że jutro będzie święto katolickie i defilada wojskowa, że nie ma kto go przyjąć, że te dni mogą być jego ostatnimi. Nie ma żalu, że profesor Sterna go dziś nie przyjął. Może przyjmie w poniedziałek, liczymy na to. On sobie po prostu leży, tak samo jak leżał cztery dni temu. Nie ma on myśli samobójczych. Nie ma wyrzutów sumienia w stylu. A kurcze mogłem nie wyskakiwać z tej wody. On po prostu jest. I będzie aż do jego końca.

  Cyprys jest moim największym nauczycielem cierpliwości i holizmu. Jego Holizm jest na najwyższym poziomie. Na największym, bo naturalnym, poznawczym, prawdziwym. Cyprys jest prawdziwy, my już mniej.

  Wczoraj przeżywałem katusze, kiedy mój mózg projektował scenariusze dla Cyprysa. Mój egotyczny rozum zmuszał mnie do myślenia o najgorszym. Projektował permutacje możliwych zdarzeń, które mogłyby wydarzyć się w przyszłości.  Na moje nieszczęście bardzo szybko los cyprysa i jego zagładę skumulowałem na siebie i na całą rasę ludzką i całej Polski. W związku z tą defiladą i tymi czołgami i ogólnemu załamaniu wahadła propagandowego, Cyprys szybko stał się Rosją, która rozwala nas bombą atomową. A dlaczego nie, skoro tak się chwalimy. Mój egotyczny umysł w dobie zawieszenia i strachu przed przyszłością i losem Cyprysa jest w stanie wymyślać sobie i gorsze scenariusze.  Naprawdę, wczoraj w mojej głowie rachunek prawdopodobieństwa równał się tylko jednemu. Ostatecznej zagładzie państwa Polskiego.

  I wtedy popatrzyłem na Cyprysa. Tego samego ziomka. Głównemu winowajcy tego całego zamieszania. I wiecie co?  Miał on na to wszystko, wyjebane. Patrzył się na mnie jakby chciał powiedzieć. No i po co ci to wszystko. Noga mi nie działa no i co?  Może umrę, no i co? Nie zrobiłem kariery i nie dorobiłem się lepszej budy. No i co? Nie będę miał spadkobierców, no i co?
Liczy się to, że wczoraj mogłem skoczyć do tej fontanny i nie żałuje. Było w chuj gorąco, więc wskoczyłem. Nawet gdyby było zimno i tak bym wskoczył, ot taką mam już chujową naturę. Skacze jak widzę wodę. Tak jak moi koledzy gryzą mnie, kiedy mnie widzą. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy by to moje życie na tej planecie było jak najlepsze. A to że się skończy, no cóż. Ktoś to tak jakoś obliczył, że po osiemdziesiątce będzie trudniej.  Konrad, weź już w końcu wyluzuj.

   Patrzę się, patrzę i za chuja nie mogę wyluzować. A co z tą bombą i wojną i zagładą. Tyle sę tego słyszy o tych rannych i krwi i takich tam. Jak mam się wyluzować psie?

  Cyprys, nic. Wstaje, niezdarnie na jednej tylnej łapie osuwa się o kafelki i próbuje dalej w końcu jest i podskakuje do miski z wodą i .. chlup, chlup, chlup, żłopie jak gdyby nigdy nic. I siada wygodnie, trochę z bólem i dyszy w moją stronę. Znowu meni rozbraja. Rozbraja tą wieczną bombę przyszłości, którą nosimy w sobie. Rozbraja ten lęk przed końcem i przywołuje do teraźniejszości.

  Weź się wyluzuj. Zadzwonił kolega, wyszedłem, pojechałem nad Wisłę, rozłożyłem kocyk i oglądałem spadające meteoryty rozpierdalające się o naszą atmosferę. I miałem wyjebane, tak jak wyjebane mam na tą paradę próżności i te parę czołgów. Dzięki Cyprys. Jutro kolejny dzień naszego życia. W poniedziałek o osiemnastej pójdziemy do pana Sterny o radę w sprawie nogi. Do tego czasu. Miejmy wyjebane.


środa, sierpnia 12, 2015

ROK W SPIRALI - CZYLI MÓJ ZWĄZEK Z INTO THE SPIRAL



   Zaczyna się zawsze niewinnie.  On widzi ją, ona widzi jego, patrzą na siebie przyglądają po raz pierwszy, uśmiechają.  Impreza trwa ale tak naprawdę, dla nich ma już to  inny wymiar. Oni już wiedzą, że chcą. Oni chcą więcej. Być może są tak zaprogramowani. Być może jest to w ich naturze lub tak po prostu miało być. Miało być tak, że ona podoba się jemu a on jej. 

  Zaczynają rozmawiać,flirtować i to działa. Cokolwiek nie powiedzą jest aprobowane przez drugą stronę, bo flirt to tylko podtrzymanie tej energii, którą zaniosą do domu. Przed snem marzą o sobie nawzajem. Wyobrażając sobie w przyszłość te krótko trwałe plany.  Marzą o przygodzie. Wiedzą, że to ten, że to ta. Tak bardzo, by chcieli dowiedzieć się czegoś więcej.  Chcieliby wysłać smsa ale się boją. Potem wysyłają i dostają szybką odpowiedź. Ojej to się dzieje naprawdę.

  Ten początek każdego związku, mogę porównać do początku powstawania każdego filmu. Na początku jest niewinnie i spotykasz się z ukochanym pomysłem. Czasami na niego cie nie stać i brniesz, aż uświadamiasz sobie, że nie dostaniesz zwrotnego smsa. Czasami mówisz sobie.  Dam radę. Zaczynasz flirtować. Pisać scenariusz tej przygody.  I za nim się oglądniesz lądujesz w łóżku, czyli na planie.




   Plan filmowy to niewątpliwie konsumpcja tych energii. Jak mocno oczekiwanych. Pragniesz i masz. Pragniesz i staje albo się boisz i nie staje.  Czasami musisz zrobić grę wstępną, innym razem idziesz na żywioł i się ruchasz.  Ruchasz, ruchasz, ruchasz z zabezpieczeniem lub bez, ogarnięty myślą spełnienia, aż do ostatniej rolki, do ostatniego westchnienia. I jest orgazm, lub nie ma.  Nawet się nie zastanawiasz. Kończysz i przytulasz się.

  Oglądasz materiały i mówisz jej. KOCHAM CIĘ. Ona mówi,  JA TEŻ i jest zajebiście. Na to czekałeś, czekałaś całe życie i w końcu się udało, bo przecież wcześniej próbowałeś i było inaczej.  Podkładasz ten nowy związek-materiał pod ulubioną piosenkę i mówisz wszystkim. JESTEŚMY RAZEM.

  Status na Facebooku się zmienia,  Pojawiają się zdjęcia i ludzie mówią. Gratuluje. Zajebiście stary. Ale laska, zazdroszczę. Odpisujesz, dzięki i się cieszysz bo jesteś zakochany ale wkraczasz w tą trudną mroczną fazę związku. Wkraczasz w prawdziwy związek. Czyli montaż.


       Emocje opadają. Ona przeprowadza się do ciebie i okazuję się, że lepiej jak mieszkała oddzielnie. Okazuje się, że czym dłużej z nią przebywasz tym bardziej nie macie sobie za dużo do powiedzenia a nawet czasem dochodzi do kłótni. Robi się monotonnie a ona nie potrafi od ciebie odejść. Ona tam jest dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.  Czasem się kochacie i wychodzi ale to robi się coraz rzadziej i generalnie masz jej dosyć.  Montaż jest tego typo relacją. Zmęczenie tego materiału doprowadza cię do pierwszej zdrady. Zaczynasz myśleć o innych dziewczynach.

   Marzysz o innych filmach montując ten ostatni. A ona widzi, ona czuje i nie fajnie jest jej z tym. Mówisz sobie tak. No dobra było fajnie ale jak pojawi się jakaś nowa zajebista laska to kończę to raz na zawsze. Była fajna ale nie tak fajna jak myślałem. Nic nie działa. Nie ma żadnego porozumienia.

  Idziesz do przyjaciela i mówisz. Stary, myślałem że ta laska jest taka fajna a ona jest taka nudna. Naprawdę mam już jej dosyć sam ją zobacz. Przyjaciel patrzy i mówi.  No jest trochę nudna.  Może dlatego że założyłeś jej tą długą suknie? Jaką miała jak ją poznałeś? No miniówę. No to teraz ma długą jak zakonnica.  Oddajesz jej miniówę i okazuje się że znowu Cie kręci. Ona jest zajebista. Podoba mi się. Zawsze mi się podobała.

 Więc zaczynasz się chwalić, bo potrzebujesz aprobaty i spotykasz innego koleżkę, który mówi Ci tak. Ja pierdole ale zryta laska. Ty zawsze takie lubisz takie zryte nie? Nie dziwię się, że masz z nią tyle kłopotów. Nudna, Zryta, Bez ładu.


  Wtedy wasz związek przechodzi do kolejnej ostatecznej fazy. Tak zwanego schyłku.  Ona się nie podoba moim kolegą. Ona naprawdę się im nie podoba. Co teraz będzie? Kurcze mi też się nie podoba, skoro im się nie podoba to dlaczego mi miała by się podobać?

  Zdradzasz. Robisz to w końcu. Choć z nią mieszkasz, choć się kłócicie a czasem kochacie. Zdradzasz ją, pisząc nowy scenariusz.  I dopiero, kiedy to robisz okazuję się, że wciąż myślisz o niej.  Że ta kolejna laska to ta sama tylko, że nie tak wiarygodna jak ta. W między czasie i ona dokonuje zdrady. Zdradza Cie z montażystą, który zaczyna ubierać ją po swojemu skracać jej ubrania. Kiedy wracasz wygląda jak wyuzdana dziwka i znowu ci się podoba. Tak właśnie miała wyglądać bo tak się poznaliśmy. Była wyuzdana. Tak była właśnie taka a ja jestem zryty i lubię takie właśnie laski. To moja dziewczyna. Jesteś jeszcze moja ? KOCHASZ MNIE? KOCHASZ? .... PRZECIEŻ WIESZ.

 Więc zamykasz montaż i przechodzisz do postprodukcji. Mówisz jej. KOCHAM CIĘ POBIERZMY SIĘ, NA DOBRE I NA ZŁE. ZRÓBMY PREMIERĘ.

 Więc chwalisz się ludziom na Facebooku że się zaręczyłeś. Zapraszasz ludzi na ślub, choć i tak wiesz, że przyjdą i Ci którzy nie wierzą w ten związek.  Powiedziałeś już jedno będzie i drugie.

 Drukujesz piękne ulotki w postaci PLAKATU FILMOWEGO.  Ubierasz ją w piękną suknię ślubną na KOLOR KOREKCJI. Wygląda teraz zjawiskowo. A jej głos po postprodukcji dźwięku jest tak zmysłowy, że już nie możesz się doczekać wesela.

  I stajesz na ślubnym kobiercu. Jest i ona, spokojna. Ty podenerwowany. Serce bije jak tylko może bić, kiedy masz powiedzieć tak, przy świadkach.  I powiesz TAK, bo i ONA mówi tak. Bo tak miało być, bo taki był plan.

16 września w środę jest nasz Ślub z filmem W SPIRALI i ma być wesele. Bo jak nie ma wesela to jest stypa. A przecież o to w tym wszystkim chodzi by po dobrym weselu, powstały kolejne dzieci :)




niedziela, sierpnia 09, 2015

RODZICE



Widzicie to zdjęcie? Jeżeli jedno zdjęcie to milion słów, to ile się przed chwilą dowiedzieliście o moim dzieciństwie, skoro dwie osoby na tym zdjęciu to moi rodzice. Innymi słowy. Dwie osoby z tego zdjęcia poczęło mnie w akcie sexualnego uniesienia. Tak samo było i z wami. Pewnego razu twój tata wlazł na twoją mamę, lub odwrotnie i się stało. Mogło się nie stać ale się stało. Czy wy w ogóle rozumiecie jak niewiarygodnym przypadkiem jest fakt, że jesteście na tym świecie? Jak mało brakowało, że by was w ogóle nie było. Kto wie, może gdybym nie powstał, konfiguracja tego zdjęcia była by zupełnie inna i ktoś inny był by moim ojcem lub matką, ale to już bym nie był ja. To by był zupełnie ktoś inny. Pomimo, że z tego samego zdjęcia i pojebanej galaktyki otwartego teatru kalambur, to bym już nie był ja. To byś już nie była ty. To był by on, lub ona. Te moje proste filozofie, mają na celu uświadomienie wam, jak wielkim darem jest życie. Jak wielkim przypadkiem jest wasze poczęcie. Niektórzy ludzie nie mają prawa powstać. Natura już tak to zakodowała, że choć by przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów i nie wiem jak by się wytężał, to ni chuja. Nie powstanie. Więc wielu ludzi nie powstanie, bo nie ma takiej opcji. Ty powstałeś. Ja powstałem. Plemnik zaatakował jajeczko, wpierdolił się tam w odpowiedniej chwili, wygrał jebany seX FACTORY waszego jestestwa, osiągnął wystarczającą liczbę smsów i zapłodnił jajo waszej starszej. Potem wasza matka mogła poronić z kolejnych niewytłumaczalnych dla mnie samego zjawisk nie mówiąc o aborcjach i innych politycznych przyczynach. Ale udało się. No i co wy na to? Dół? Kolejny nieudany dzień? Czy warto oddychać? Czy warto się kochać i płodzić nowe istnienia? Nie wiem. Wy wiecie najlepiej. Wiem tylko, że przez te wszystkie lata, bałem się koncepcji jak ognia piekielnego. W tych podstawówkach i liceach trąbili, że urodzenie dziecka w młodym wieku liczy się z końcem świata. Strzeżcie się, mówili, uważajcie. He he... tak kochałem się oj kochałem z kobietami z jedną myślą. Mam jeszcze czy już nie. Dochodzić, czy wyskakiwać. Ale fajnie ale niebezpiecznie. To niebezpieczne, uważaj bo jeszcze zapłodnisz a przecież to koniec świata. Sprawdzam, mam uff jest ta gumka.. o boże nie ma jej. Co teraz? Gdzieś spadła jest gdzieś w głęboko. Mówić jej czy nie mówić. Może nie zauważy. Mogę mnożyć moje dywagacje sexualne ale po co. Prawda jest taka. Teraz Ci wszyscy sfrustrowani trzydzieści pięć i plus, nawet nie wiedzą, czy mogą czy nie mogą. Czy razem się uda czy osobno. Myślenie się zmienia. Myślą tak: No dobra, daję rade trzymaj kurs. Czuje, że to to. Nie poddawaj się. O kurcze już blisko no nie teraz tylko ten jeden raz, udało się. Wow. Ciekawe czy to się już dzieję. Może, bo w końcu jest ta pełnia za oknem. Które to dni w końcu parzyste czy nie parzyste? Ile stresu ile stresu. I wierzę, że as I speak gdzieś w stodole na wsi pewna młoda dziewczyna i pewien starszy chłopak, kochają się z jedną myślą w głowie a mianowicie: O ja pierdole. I wtedy rodzą się dzieci i wtedy można powiedzieć. Oj pamiętam tą noc. Było gorąco i dupa cała w słomie ale co to był za sex. Aż na samą myśl moja noga drży. I nie tylko. Zawsze, kiedy o tym myślę ta noga drży, jebaniutka. Aż mi głupio o tym głośno myśleć, bo chcę więcej. Więc jeśli jesteście dziś napaleni i nie boicie się o swoje kariery. Proponuje. A co ja wam będę proponował. Idźcie spać, jutro przecież poniedziałek i do pracy. Pozdrawiam rodziców na zdjęciu. Astronautów mojego jestestwa, dzięki za koncepcje, słuszną koncepcje sztuki mej.

sobota, sierpnia 08, 2015

GORĄCA NOC

Jestem, żyje, oddycham. Gorąco, uff jak gorąco, puff jak gorąco. Kleje się. Wiatrak namaszcza mnie swoim oddechem, niosąc ulgę. Tak na chwilę, bo zaraz odchodzi w lewo i powraca w prawo. Jeszcze przed chwilą oglądałem koncert Stop Making Sence zespołu Talking Heads. Chyba ich szczyt w karierze lub osiągnięciach artystycznych. Ten koncert jest jak LSD z możliwością zatrzymania tripu. Wchodzi i inspiruje. Ciekawe ile przygotowywali się do tego koncertu. Czy ten pomysł wypalił naturalnie, czy od menadżera? Powiem wam coś. Dziś młodzież nie rozumie pojęcia czasu. Myślą że coś powstaje tak szybko jak selfie z jeziora. Że można zmienić swoje życie z dnia na dzień, robiąc sobie modny tatuaż. Tak, dokładnie tak. Tatuaż, zaczyna mieć swoje znaczenie w momencie, kiedy przestaje być modny. Wtedy dochodzi równanie życia, które mówi, że czas przemija a niektóre rzeczy zostają. Te delfinki, różyczki i płetwy we wzory. Te wielkie słowa i cytaty w różnych językach. Byli kochankowie i kochanki. Że trzeba się nauczyć grać na gitarze by móc wejść na scenę. Nie tylko kupić. Że ten filmik na youtube, który zażarł i ma milion wejść, to zaledwie początek góry lodowej. Że każda ścianka kiedyś gaśnie. Dobra olać to. Powracam do swojego jestestwa w tą noc. Pisze sobie na blogu, jak za starych dobrych czasów. Postanawiam nie promować tego na FB. Niech ten wpis będzie sobie tutaj niesponsorowany :) Ostatnio fascynują mnie same słowa. Odkąd przeczytałem książkę o szybszym czytaniu, rozumiem, że słowa są też obrazami. Łączone ze sobą tworzą zdania i logiczny sens. Wcześniej, jakoś mnie to nie obchodziło. Wyrazy, były mniejszym złem w momencie pisania. To tak jakbym nie lubił dźwięków będąc muzykiem. W związku z moją dysleksją, wiele słów jest dla mnie niezrozumiałe. Korzystam z nich bardzo abstrakcyjnie. Przez to moje zdania są mniej zrozumiane przez innych. A jak zdania to i historie więc i filmy i teledyski. Muzyka jazzowa właśnie tak powstała. Gość o imieniu mi nie znanym miał schizofrenie. Grał w zespole bigbandowym ale mu odjebało i zaczął wypierdalać na tej trąbce wygibasy. Zamknęli go w zakładzie, bo nie potrafili z nim już grać. I tak powstał jezz. WIerzę, że niedługo powstanie nowy nurt w kinie. Będzie to kino abstrakcyjne i mam nadzieję że to mi odjebie na tyle lub otworzy, by ludzie mogli na nowo zakochać się w obrazach i opowiadanych historiach. Na dzień dzisiejszy wszystko jest tak poukładane z towarzystwem tylu ekspertow do wszystkiego że trzeba i należī to złamać. To obowiązek każdego artysty. Mój na pewno. Wszystko inne, nagrody, box officy są drugorzędne. Najważniejsza jest wolność w opowiadaniu. Oj już chce mi się spać. Fajnie, nuży mnie. Melatonina działa, teraz tylko zamknąć oczy i kolejny dzień zaliczam do udanych. Dobranoc, dzieńdobry...

piątek, sierpnia 07, 2015

JAWS - NAUKA I POKORA



Uczymy się tylko wtedy, kiedy musimy. To są moje słowa wspomagane trzydziestoletnią praktyką nie uczenia się. Uczymy się, kiedy musimy, wszystko inne jest pewnego rodzaju zakłamaniem. Oczywiście chcemy się uczyć i mamy ambicje by to robić ale prawdziwa nauka musi być wspomagana stresem, brekiem czasu, momentem działania.

ROBERT MC KEE twierdzi, że jak rozkładalibyśmy co tydzień jeden film na części pierwsze. Robili dokładną jego analizę. Po trzech miesiącach stalibyśmy się lepszymi scenarzystami. Tylko jest jedno ale. Nikt z was nie przejdzie tych trzech miesięcy bo wam się nie chcę. I tak też się stało ze mną. Wolałem leżeć w łóżku i robić nic. Można powiedzieć, że ci pianiści, którzy ćwiczą po 8 godzin dziennie lub sportowcy ala Justyna Kowalczyk są wyjątkami od tej reguły. Otóż nie. Oni muszą. Mam nadzieję że powoli rozumiecie to co chciałbym wam przekazać. Uczymy się tylko wtedy, kiedy musimy.

Dlatego chodzimy do szkół. Bo mamy nad sobą bata pana nauczyciela lub jakiś termin czegoś tam. Dlatego chodzimy na treningi, najlepiej z trenerem który mówi, źle, źle, szybciej, mocniej, więcej. Dlatego dziwimy się że jesteśmy cały czas prześladowani, bo sami nie weźmiemy się by zrobić to samemu. Ale jest wyjątek. Skoro uczymy się tylko wtedy kiedy musimy, to trzeba coś zrobić by coś nas zmusiło. I nie musi być to nauczycielka lub instytucja za którą płaci się słoną kasę.

Zrób własny projekt. To bardzo proste i najlepsze by się czegoś nauczyć. Uwierzcie mi. Jestem koleżką, który ogaląda filmy w kółko i czyta o tym książki ale uczę si ę tylko wtedy kiedy robię projekt. Czy jest to film, teledysk, reklama. Nawet pisanie scenariusza bez projektu jest tylko marzeniem za dnia. Jak mówi ROBERT MC KEEE DAY DREAMING. Dopiero, kiedy wiesz że za tydzień kręcisz, robisz co w swojej mocy by się czegoś jeszcze nauczyć, zapamiętać, ukraść.




Tak było z filmem SZCZĘKI - pana STEVENA SPIELBERGA. Koleżka dostał projekt w lutym, miał 26 lat. W kwietniu już zaczął kręcić. Tak, wtedy się uczysz. I on się uczył, kiedy lalka rekina nie działała, kiedy miał ochotę już wyjechać z wyspy i nigdy już nie powrócić. Tak samo jest z filmowcem. Kiedy masz już kręcić, pomimo zmęczenia uczysz się, bo zaraz będziesz poddany próbie. Zaraz możesz mieć lepiej lub gorzej. Zobaczcie na te dzieciaki z X factory. Jak oni muszą się nauczyć w te parę tygodni konkursu. Tak samo w YOU CAN DANCE i innych MASTER SZEFACH. Oni muszą się uczyć. Zrób projekt, tak jak ja zrobiłem W SPIRALI i naucz się czegoś.




SZCZĘKI to najlepszy film do nauki bp pan STEVEN posłużył się nie lada precyzją w opowiadaniu filmowym. Jego język filmu w szczękach to reżīserski master-piece. Do dziś filmowcy czerpią z tego filmu wielką naukę. Dlatego macie tutaj trzy piękne tutoriale ze szczęk. Zróbcie projekt, zacznijcie go robić i uczcie się tak jak ja się uczę za każdym razem, kiedy coś robię. W innym momencie jest to tylko miłe oglądanie. Tak jak ten wasz ulubiony film, który ogądacie by się czegoś nauczyć a po 5 minutach zapominacie o tym i oglądacie go tak, jak byście widzieli go pierwszy raz.

The Spielberg Oner - One Scene, One Shot from Tony Zhou on Vimeo.


The Discarded Image: Episode 01 - Jaws (Spielberg, 1975) from 1848 Media on Vimeo.


STEVEN SPIELBERG Shot By Shot from Antonios Papantoniou on Vimeo.

czwartek, sierpnia 06, 2015

WARTE SĄ TYLKO TE DNI TE NA KTÓRE CZEKAMY ?



Wczoraj posłuchałem sobie tej znanej piosenki Grechuty. Przypomniał mi się koncert w dwójce na żywo na który zostałem zaproszony. Istny apel poranny w podstawówce, tylko nagrywany na żywo. Kamery napierdalają ci w oczy bo jesteś, siedzisz tam przy stoliku z celebrytami telewizji. Nawet nie pamiętam jak się tam znalazłem. Ktoś mnie zaprosił. I różni wykonawcy śpiewali pana Marka oddając mu cześć, bo w Polsce męczeństwo jest tak normalne jak restauracje Magdy Gessler. No i oglądam wówczas żyjącego Marka Jackowskiego, śpiewającego jego piosenkę, bo kiedyś grał w jego zespole. No i tak siedzę sobie i słucham, uśmiecham się do kamery i myślę. Co ja tutaj robię? Może kiedyś w latach osiemdziesiątych, kiedy telewizja miała 100% udziałów, może to miało by sens ale teraz? Czy nie jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku, czy coś w tym stylu?

No i młody koleżka kazał nam klaskać do piosenki o tym że warte są tylko te dni na które czekamy. Czy na pewno? W sumie Jeden i drugi czekał na ten dzień i doczekał się śmierci. Nie zrozumcie mnie źle. Wiem, że teraz w internetowym szaleństwie krytykowanie Marków to wydawanie na siebie wyrok ale popatrzmy na to z perspektywy Potęgi Teraźniejszości i pana Eckharta Tollea, który mówi jednogłośnie. Tylko tu i teraz się liczy. Jutro to tylko wymysł twojej wyobraźni. Nie da się przebić jutra bo jutro może być lepsze lub gorsze od dzisiejszego.

Nie warte są tylko te dni te na które czekamy, bo one nie istnieją. Nasza wyobraźnia i mózg niepotrzebnie spiera się z teraźniejszością, która jest bezcenna. Teraz czytając te słowa, powinieneś czuć się najlepiej na świecie. Żyjesz. Świeci słońce. Oddychasz. Rozglądnij się dookoła. Kolejny dzień twojego życia. To się dzieje naprawdę. Przeminie bezpowrotnie, by zaraz ukazało się coś nowego. Warte są właśnie te chwile te na które nie czekamy moi drodzy i pisząc to nabieram energii, by wyjść i zaczerpnąć świeżego słonecznego dnia. Przecież to właśnie dziś jest tak cieplutko.

środa, sierpnia 05, 2015

KRYSTYNA - CZYLI JAK POWSTAŁ CLIP DO PIOSENKI MIKROMUSIC



Kiedy miałem szesnaście lat, pojechałem z mamą na pogrzeb siostry mojego świętej pamięci dziadka. Nigdy jej nie poznałem a matka znała ją tylko z opowieści ale jak rodzina to rodzina, trzeba pojechać. Szczególnie, że miejsce pogrzebu to daleka Suwalszczyzna. Dla szesnastolatka, który wtedy słuchał bestie boys i nie chciał chodzić do szkoły, propozycja wyjazdu w tygodniu na dwa dni gdziekolwiek, wydawała się pewną szansą wyrwania się z monotonni więziennego liceum. No i pojechaliśmy. W mrozie, przez zimną Warszawę, jeszcze zimniejszą ziemię wschodnią. Zziębnięty marzyłem tylko o tym, by ogrzać się w chacie ale okazało się, że przed domem stoi trumna a w środku zimno jak w trupiarni no i najważniejsze. Leżała nieboszczka w towarzystwie kobiet w chustach, płaczących w modlitwie. Orszak na cmentarz trwał z dobrą godzinę aż do momentu, kiedy wylądowaliśmy w chłodnym kościele, gdzie musiałem stać bo nie było miejsca. I tutaj mój drogi czytelniku, moje ciało mieszczańskiego wrocławianina, nie wytrzymało. Zemdlałem. Ponoć zwaliłem się bezwładnie na pewną babcie, reszty nie pamiętam. Pamiętam że leżałem na śniegu a potem piłem herbatę u organisty. Na pogrzeb już nie zdążyłem.



Organista przetransportował mnie do tego samego domu. Już było ciepło ale o dziwo, tam gdzie jeszcze dwie godziny temu leżała nieboszczka, stał stół i odbywała się stypa. Tam wtedy dowiedziałem się od pewnej babci że ów kawaler, czyli ja zwalił się na nią i czy ona nie wie czy to był podryw czy co. Babcia miała z 80 lat a może tylko chusta dodawała jej tego wieku, ale wszystkim było do śmiechu. Tylko nie mi. Ostatecznie stypa dobiegała do końca i szybko zrozumiałem że my zostajemy w tej chacie na noc. Pani która nas gościła powiedziała że będę spał a właśnie w tym pokoju, gdzie leżała nieboszczka w trumnie. Zbladłem. Spytałem się grzecznie, kurtuazyjnie, czy jest możliwość żebym spał w kuchni a nie w pokoju, bo zobaczyłem tam pewien tapczan. Pani powiedziała, że jak najbardziej tak ale na tym tapczanie. Nieboszczka zmarła.



I tak odnalazłem się pod najgrubszą pierzyną świata. Sam w najciemniejszym pokoju świata. W najcichszym pokoju świata. I zrozumiałem, że nie ma co się bać truposzczaków i pogrzebów. Jest to pewne kulturowe zachowanie bliskich, którym odchodzą bliscy. Skoro tak jest, nie było by piękniej wyobrazić sobie, że jest to pewne przejście z jednego wymiaru do drugiego. Być może pani ciocia była w tym pokoju razem ze mną ale po drugiej stronie. Na wesołym odgrzebaniu jej rodziny, która znalazła się po drugiej stronie przed nią.



Clip KRYSTYNA jest właśnie o ODGRZEBANIU i radości jaką niesie nieśmiertelność i wieczność. Oczywiście w mojej percepcji śmierci i raju, nie chciał bym zobaczyć wszystkich swoich krewnych, bo niektórzy pomimo że nie żyją nie spotkali się z moją sympatią za życia i vice versa.

Pierwszy raz chciałem zrobić ten projekt z MONIKA BRODKĄ. Miał być ślub miał być pogrzebem. I właśnie z tego powodu wygrałem ten przetarg. Niestety SONY nie podzielało mojego entuzjazmu do pogrzebów i zmieniliśmy clip na dzieci w szkole.

MONIKA BRODKA - MIAŁ BYĆ ŚLUB from Konrad Aksinowicz on Vimeo.


Parę lat później, miałem przyjemność napisania treatmentu z tym scenariuszem do piosenki G WOLFA. Wiedziałem już o tym że trumny i pogrzeby nie przyciągają zbytnio ale postanowiłem zrobić mokap z różnych czarno białych klimatów, by pokazać, oddać ten klimat. Projekt padł.

G.Wolf - Street Thing from Konrad Aksinowicz on Vimeo.


Aż wreszcie ostatnio dostałem piosenkę KRYSTYNA. Tekst pasuje jak ulał by spróbować ponownie. Może tym razem się uda. Natalia zadzwoniła i dostaliśmy zielone światło. Największą trudnością sprawiło nam przejście ze świata umarłych do świata żywych. Naturalną rzeczą było by zacząć od pogrzebu z trumną, która wjeżdża linami do dołu, odbierana z drugiej strony przez świat ludzie umarłych. Ale czy to nie było by łopatologią. Przecież na początku ludzie myślą że znajdujemy się na dziwnym weselu, które przecież się nie odbyło, więc intryguje. Rodzina podchodzi do dołu i nagle bach, jesteśmy na pogrzebie. Oczywiście kamera mogłą by wjechać do dołu i wyjechać z drugiej strony ale my chcieliśmy tajemnicę.



Ostatecznie, te najlepsze teledyski nie opierają się na logice, tylko na podprogowej informacji i uczuciach. Na tym się skupiliśmy i efekt jest taki jak zobaczycie na końcu.



Warto jest czekać z tymi swoimi pomysłami na odpowiedni moment. Nie wszystko da się zarobić od razu. Zaczynam do tego dorastać, że to co w nas siedzi, bardziej rozumiemy i wierzymy. A wiara czasem przyćmiewa umysł i wtedy rodzą się takie perełki. Dziękuje Mikromusic, dziękuje Warner Polska.



P.s Bałem się trochę, że poruszając drażniący temat śmierci może spotkać mnie kara. I spotkała. Tak się zatrułem, że podczas teledysku latałem od planu do TOY TOYA i tak przez cały dzień. Ot taka klątwa, bynajmniej nie faraona :)



poniedziałek, sierpnia 03, 2015

NOWE SPIRALNE HORYZONTY



Powróciłem z podróży do Wrocławia i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jesteśmy w ostatniej fazie końcowej postprodukcji filmu W SPIRALI.



No i jak było we Wrocławiu? Jak w domu. Czy widziałem jakiś film? Nie. Czy chciałem oglądać jakiś film? tak, Dlaczego nie oglądałem? Bo oglądałem u mamy GRĘ O TRON i to wszystkie sezony w pięć dni. Dlaczego oglądałem to u mamy a nie w domu? Bo u Mamy jest jak u mamy. Nie trzeba wychodzić z psem, nie trzeba chodzić na zakupy, nie trzeba robić sobie śniadania i obiadu. I najważniejsze. Mama ma HBO GO, którego ja nie mam a ja lubię oglądać seriale i filmy legalnie. Więc sorry Horyzonty ale GRAŁEM o TRON przez pierwsze pięć dni festiwalu.




No ale przede wszystkim, przyjechaliśmy tam z filmem W SPIRALI na POLISH DAYS i to była najważniejsza misja tego wyjazdu, by promować nasz film. Co to jest polish days? Są to dni w których polscy producenci i reżyserzy promują filmy , które są w pracach scenariuszowych, tak zwany pitching, lub w fazie post produkcyjnej, tak zwany work in progress. Pitchuje się 10 minut, mówiąc po angielsku o swoim projekcie przed 150-cioma osobami z branży z różnych krajów. W Worki in Progress masz 15 minut wspierane fragmentami twojego filmu i tak też się stało i u nas. Film wspierał mnie, ja wspierałem film. Zrobiłem mały standing comedy show, co może zniechęciło niektórych potencjalnych zainteresowanych a zachęciło innych (jak to w życiu bywa) ale miałem okazję zobaczyć inne produkcje, które mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły.




Wszystkie Nieprzespane Noce Michała Marczaka to pierwszy film, który mnie zainteresował. Czuje i wierzę, że będzie sztosem filmowym dla tych, którzy lubią prawdę i nową energie. Świetnie się to oglądało i myślę, że wejdzie ten film do klasyki Polskiego Kina. Oczywiście trzeba brać pod uwagę to, że widziałem pewien fragment filmu bo to work in progress i nie koniecznie cały film będzie mi się podobał ale właśnie o to chodzi w POLISH DAYS. Ważny jest ten efekt oczarowania i oni z pewnością to zrobili z moim nastawieniem w ich dzieło.




Ostatnia rodzina w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, będzie, lub może być bardzo interesującym filmem. Z pewnością pójdę do niego do kina. Nic więcej nie zdradzam, bo nie chcę zapeszać chłopakowi ale jest to o rodzinie Beksińskich z którą bardzo się zacząłem utożsamiać po tym pitchingu. Dzikie róże - Anny Jadowskiej, wyglądają na bardzo dojrzały i intrygujący film dobrej polskiej szkoły filmowej. Miałem okazję też zapoznać producentów tego filmu Romana i Izabele i muszę przyznać, że bardzo dobrze się z nimi rozmawiało i oglądało ich dzieło.

Jednak projekt który najbardziej mnie zaskoczył i to pozytywnie to film, Kiedy Wrócisz - Anny Zameckiej. To dokument, który się ogląda jak świetny film. Chłopak autystyczny przystępuje do komunii świętej. Ten kontrast katolicyzmu i wolności tego chłopca jak i postawą głównej bohaterki jego siostry, skradł mi serce w pierwszych minutach oglądania tych klipów i tylko zastanawiałem się. Jak ona to zrobiła? Jak napisała dialogi? Skąd wytrzasnęła ten pomysł i aktorów.. o boże to dokument :) Miałem też szybkie spotkanie z ABLEM FERRARĄ ale nie będę tu go cytować, bo należy on do kategorii typu żenada roku, Czyli Konrad Aksinowicz podchodzi do znanych ludzi, zaczepia ich i nie wie co dalej im powiedzieć, tym bardziej oni mi.




Wczoraj nakręciliśmy ostatnie ujęcie do filmu W SPIRALI.A mianowicie zbliżenie mojego oka. Kasia Warnke wyjechała na urodziny za miasto, więc mi przypadła t przyjemność wytrzeszczania swojej gałki przez trzy godziny by mieć z tego dziesięć sekund. Patrzę się na was moim wielkim okiem z ekranu w kinie, kto wie może to jakieś takie podprogowe przesłanie, jakbym był małym bożkiem narkotykowym. he he he. Przepraszam, gorąco już dochodzi do mojego rozrzedzonego przez temperaturę, mózgu.



Wojtek Mazolewski dodał dziś utwory do naszego filmu, które siedzą jak w dechę. Mamy też trzy zajebiste piosenki zespołu Dead Snow Monsters, których będę promował ile się da i Atanas Valkov kreuje dla nas główną ścieżkę i tak to się ma na dzisiaj. Mamy trailer, robi się plakat a ja zajmę się jakąś szybką stroną internetową, bo ja nie potrafię nic nie robić. Tak już mam.