wtorek, września 28, 2010

PRAWDZIWE KŁAMSTWA

Okłamujemy się. Budzimy i zaczynamy zabawę. Za nim zaczniemy okłamywać innych wstępnym, dzieńdoberek,... musimy siebie zmotywować do kłamania. W sumie z czystego zwrotu dzień dobry, skąd mamy tak naprawdę wiedzieć ze będzie on dobry czy zły? A może to najchujowszy dzień waszego życia a nawet jeszcze o tym nie wiecie... Dzieńdoberek to początek prawdziwych kłamstw, bo można powiedzieć zwykle... cześć

By kłamać innych trzeba bardzo wierzyć w swoje kłamstwa. Okłamujemy się wchodząc na wagę lub, kiedy stajemy przed lustrem. Nie jest tak źle, lub nawet z drugiej strony. Jest niesamowicie dobrze. Ale dziś się sobie podobam, to będzie wspaniały dzień. Oj nie jest ze mną jeszcze tak źle, co oni tam mówią, że pije lub ćpam. Przecież mam rodzinę, przecież zarabiam, nie jestem jak te żule z pod śmietnika.

żul, nie musi siebie okłamywać, on już jest po drugiej stronie. On już nie musi oszukiwać nikogo. On przeszedł wszystkie stadium okłamywania siebie, aż w pewnym momencie to pęka i zostaje do końca.



Dlaczego o tym pisze? Bo jestem pod wielkim wrażeniem występu Joaquin Phoenix, który zaryzykował i zrobił wszystkich w konia w 2009 roku w letterman show twierdząc, że zrywa z aktorstwem i że będzie teraz piosenkarzem. Czy uwierzyliśmy, jasne. Przecież mówi o tym w telewizji. Media to największa manipulatorka, jaka kiedy kolwiek została stworzona. Co jest modne a co nie. Kto jest lubiany a kto nie? kto jest idiota a kto nie? kto wygra taniec z gwiazdami a kto nie? kto jest śmieciem, kto jest sexy, kto jest na topie, kto jest skończony, który film jest dobry, który film jest słaby. Kto jest gwiazdą, kto nie...

Phoenix zaryzykował karierę i przez rok staczał się w mediach a oni łapczywie się tym enjoyowali (myślę to najwłaściwsze słowo w tym wypadku). A dziś promuje swoj najnowszy film z postacią zniszczonego sławą piosenkarza, który się stacza na dno. Nasuwa się bardzo prosta konkluzja z tego wszystkiego. A mianowicie czy warto? Czy warto wchodzić na pudelka i włączać Teleexpress? czy warto czytać przekrój i Newsweek? czym różnimy się od przysłowiowego żula, który już nie może nikogo okłamać.

Woody Allen w ostatnim wywiadzie na festiwalu w Wenecji stwierdził, że po latach psychoanalizy i dochodzeniu do prawdy samego siebie zrozumiał, że bezwzględnie musimy się okłamywać. Bez tego nic się nie uda. Musimy wstawać z myślą ze dzień będzie dobry i że wyglądamy ok, może nie super ale okay,... że oglądając telewizje uwierzymy, że to co powiedział jeden polityk znaczy to a co powiedział drugi, znaczy drugie. że zakładając modny szal zyskamy więcej niż to, kiedy założymy ten zupełnie nie modny.



Pierwszego października schodzę z Facebooka. Myślałem o tym będąc daleko w Norweskich fiordach, że nie potrzebuje, że potrzebuje to zamknąć na jakiś czas, bo uzależniłem się od informacji moich kolegów koleżanek. Uzależniłem się od zdjęć i filmików. Uzależniłem się od szybkich czatów w stylu CO TAM? a jest tyle do zrobienia i dopóki mną miota, to będę działał, okłamywał się, że może w końcu pewnego dnia osiągnę spokój i bynajmniej będę mógł jeszcze poruszać się na własnych nogach, kiedy to się stanie... a może po prostu okłamuję się ze tak będzie? :)

środa, września 22, 2010

PODSUMOWANIE

Wczoraj skończyłem czytać biografie Stevena Spielberga. No była to cegła, która połknąłem w całości. Podkreślona zielonym STEADICAMEM w miejscach, gdzie nie raz będę zaglądał by przypomnieć sobie to i ówdzie. Książka i ta przygoda z nią, przekonały mnie jeszcze raz do tego, że ten business, jakim jest film, nie jest tak bardzo usłany różami. I nawet w tak bezprecedensowych, bezkompromisowych karierach jak jego, można doszukać się na każdej kartce, ciężar problemów, które go w danej chwili odciągały od marzenia.



Jest to też nauka o samym biznesie. Bardzo dużo dowiedziałem się o tym w ilu filmach Spielberg maczał swoje palce i jak powoli kopał własny grób dla siebie, jak przekazuje to autor. Chciałbym tu przetoczyć dwa ważne podsumowania zawarte na ostatnich karach tej biografii.

Pierwszy, to ironia w której Spielberg się zagłębił:

Oszczędna stylistyka Spielberga, zgodnie uważana przez większość za jego największe dzieła, jest podstawą ironii, która tkwi w fakcie, że sam przyczynił się do stworzenia rynku, na którym nie ma dla takiego stylu miejsca. Dla człowieka o tak kolosalnych możliwościach, uświadomienie sobie tej prawdy musi szczególnie być irytujące.

Myślę, że uświadomienie sobie każdej prawdy, musi być irytujące. Lubimy żyć w nieświadomości własnego snu. Przeżywam to tym bardziej, kiedy zaczynam rozumieć, jak te filmy wbiły się w moje filmowe zwoje i nie mówie tu wyłącznie o samych filmach Spielbergach ale jego produkcjach takich jak: AMAZING STORIES, KTO WROBIŁ KRÓLIKA ROGERA, GREMLINY, GUNNIES, POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI, STREFA ZMROKU, STAND BY ME, CO SIĘ WYDĄŻYŁO W MADISON COUNT, RAIN MAN, PRZYLĄDEK STRACHU, i wiele wiele innych. To Spielberg pociągał za sznureczki a cala masa ludzi to oglądała, ze mną włącznie, na czele pierwszego rzędu zafascynowania.





I kiedy oglądam Kubę Wojewódzkiego, który krytykuje jakiekolwiek kosmopolityczne zachowania innych polaków: np śpiewających po angielsku a nie po polsku, wiem że dla mnie na tym rynku nigdy nie będzie miejsca. Jest to prawda tak mocna, że utrwala mnie w przekonaniu, że moja jedyną nadzieją na moje kino, jest zachód. Przetoczę tu jeszcze jeden fragment książki który mówi właśnie o takich ludziach ...



Widownia rodzi się z nienasyconym pragnieniem nowości i rozrywki, a każdy, kto próbuje ją zaspokoić, opada z sił. Wydając wystawne (filmowe) przyjęcia KANE i GATSBY (Spielberg jest do nich niejednokrotnie porównywany w książce) całkowicie oddalił się od swojej publiczności, tak jak Spielberg i Welles (Orson Welles ten od obywatela Kaina) uczynili to swoimi filmami. Za ten trud zostali pożarci...

Nie muszę tego komentować. To bardzo proste równanie. Ludzie domagają się rozrywki a że rozrywka niesie za sobą fałsz lub nie prawdę: Ponieważ nie ma E.T i nie ma Indianow Jonasow... łatwo jest takich ludzi spłycić do plastikowych twórców a wszystkie fanfary zostawić dla tych którzy pokazuje bolesna prawdę, która nas otacza... dlatego kiedy tacy twórcy jak Spielberg zaczynają robić filmy o podwójnym dnie takie jak: MUNICH, IMPERIUM SŁOŃCA czy ARMISTAD, widownia przyzwyczajona do E.T i Indiana Jonesa, nie może mu tego wybaczyć a w szczególności, krytycy ...


Na koniec tylko napiszę, że w tym wszystkim jest Janusz Kamiński,, który jest z naszego podwórka a robi od lat na podwórku Spielberga... i o to w tym wszystkim chodzi...

Dream dream dreams ... :)

wtorek, września 21, 2010

WROCLAW

Dwa tygodnie we Wrocławiu. Powoli się zadomawiam na starych śmieciach. No... w między czasie lecę do Norwegii na przygodę typu IN TO THE WILD ale generalnie przyjechałem tu do pracy. Tym razem coś nowego, reklama. Mieszkam u mojej Mamy i jej chłopaka Lutza. Jest też ciocia Nina... profesjonalistka wszystkich zakupów świata. Wszystkie galerie i domy handlowe ma we własnym palcu a w telewizji leci non stop fashon TV... i ciocia wyłapuje każdą kolekcje, każdego projektanta... Potrzebuje trzech godzin, by perfekcyjnie przygotować się do opuszczenia domu, kiedy idzie na zakupy. Ciocia z Toronto. Wielka ciocia Nina...

Dlaczego wielka? To ona kopiła mi w 1984 roku zamek z lego i dostała miano wielkiej, bo to był wielki prezent, dla małego człowieczka, którym bylem. Obserwuje też relacje mojej Mamy z lutzem. Kurcze trudno być partnerem... a pogoda dopisuje. Wrzesień zawitał do Wrocławia, już na całego. Oczywiście tu jest jeszcze mniej miejsc do parkowania niż na Mianowskiego, wiec nie chcę komentować już tego.

Natomiast był też Przemek we Wro na weekend i nie omieszkaliśmy pójść na film ZŁY PORUCZNIK z Nicolasem Cagem... Ilość osób w kinie... trzy. Ja, Przemo i jakiś kinoman maniak. Maniak, bo nie wyszedł z tego bezsensownego filmu. Wiecie kiedy film jest bezsensowny, kiedy śmiejesz się z jego bezsensu, to nie jest śmiech, bo chcesz. Jest to śmiech, bo śmiejesz się z siebie, że jeszcze to oglądasz. To był taki film ale wytrzymaliśmy do końca.. Jesteśmy twardzi naprawdę twardzi kinomani... Niedziela 12 w nocy opuściliśmy kino.

ZŁY PORUCZNIK był zły, ale najgorsze miało dopiero nastąpić, Zatrzymała mnie POLICJA... wierzcie mi ale po takim filmie jak ZŁY PORUCZNIK, kiedy Nicolas Cage rucha się z młodą dziewczyną, którą właśnie miała randkę z chłopcem, który musi na to patrzeć... kiedy zatrzymuje Cie Policja włącza się STREFA MROKU...

Zatrzymali mnie, święcili w oczy latarkami, kazali mi wyłączyć silnik i wysiąść z samochodu, wreszcie pytali, czy na 100% nie piłem... dmuchałem, czy nie mam środków odurzających w samochodzie, skąd wracacie...

- z filmu ZŁY PORUCZNIK... wyzuciem to z siebie z nerwicą w oczach.
- fajny? Policjant zainteresował się... i wtedy pomyślałem, że odbędzie się vendetta na moim stresie.

- najlepszy film policyjny jaki widziałem?
- Naprawdę?
- Nie słyszał pan o ZŁYM PORUCZNIKU... z Harveyem Kaitelem?
- Nie...
- Powinien pan. Powinien pan pójść z kolegami.
- Jak nazywa się ten film?
- ZŁY PORUCZNIK
- Grają go wciąż w Heliosie.
- tak, ale już nie długo.

No i taka to była rozmowa. Mam nadzieje, że jak już na niego pójdzie z ekipa to nie zatrzyma mnie przypadkiem ponownie, bo wtedy nie będzie już paragrafów... ten film naprawdę był bez sensu :) ale może się im spodoba...

niedziela, września 19, 2010

SAMO PROPAGANDA - PROMOCJA PŁYTY DVD - WORKS 2010

DVD OUT from Konrad Aksinowicz on Vimeo.


Był bym niepoważny, gdybym ominoł temat promocji tego nowego DVD. Szczególnie, że wcześniej na taka skale, jeszcze nie wysyłałem swojej pracy. Są rożne szkoły i opinie na temat wysyłania tego typu płyt. Jedni twierdzą, że to w niczym nigdy nie pomaga, ponieważ ludzie tego tak naprawdę nie oglądają. Nie dają ci szansy by włożyć ją do DVD Playera a co dopiero przejrzeć całą płytę. Jeszcze inni mówią, że wystarczy dobra strona internetowa na której są wszystkie prace i można łatwo skopiować prace na swój komputer.

Powiem tak. Nikt nic nie wie. Trudno opracować metodę dobrej samo promocji. Niektórzy wymagają od ciebie nieśmiałości, inni zupełnie odwrotnie. Ja wiem jedno. Na tym etapie, jeśli nie będę robił tego typu akcji, nikt się o mnie nie dowie a z pewnością o tych pracach. Tym razem mam tego 500 kopi i ten nakład chcę absolutnie wysłać, tam gdzie myślę taka płyta powinna leżeć. To tak jak bym siał na zaoranym polu i w zależności od wiatru i pogody, coś z tego wyrośnie lub zgnije. Być może zbiorę plony lub nie. Jak prawdziwy rolnik. A kto wie, może przez te 500 kopi ta jedna płyta wpadnie w te jedne ręce, które zadecydują o mojej przyszłości? Można tez zakładać taka alternatywę, czyż nie? Będę informował o zbiorach i plonach lub odwrotnie. Może okaże się, że płyta działa tylko w miejscach, gdzie już mnie znają a tam gdzie mnie nie znają, nie została nawet otworzona lub zauważona. Będę bardzo szczegółowo obserwował jak się to wszystko potoczy, być może moje obserwacje tej promocji pomogą też wam... którzy myślą o swoim reelu i swojej autopromocji...

p.s nie wstydźmy się reklamować samego siebie... szczególnie kiedy robi się reklamy zawodowo. Pomagam wielkim korporacją a nie miał bym pomóc sobie? Szewc bez botów chodzi... oj nie :)

wtorek, września 14, 2010

FINAL DRAFT REVISIONS

 
Posted by Picasa

Jestem w obecnej fazie pisania nowego scenariusza. Właśnie, kiedy piszesz cokolwiek nowego to mozg działa ci przez cały czas. Nie mogę spać, bo maszyna nie chce się wyłączyć chce działać. choć druga strona mówi mu powinieneś się wyłączyć i iść spać... a ona wciąż działa. Myślę wszędzie. W kiblu w wannie w windzie robiąc śniadanie, jadać na rowerze, pijąc kawę, jedząc obiad, oglądając film w kinie. Szczególnie w kinie przychodzą najlepsze pomysły, Podczas joggingu podobnie. On pracuje i nie chce się wyłączyć. Ale myślę o przyszłości. Myślę o tym co zrobię jak napisze pierwszy szkic roboczy lub inaczej nazywany first draftem. Przyjdzie potem kolej na poprawki i na tak zwane REVISIONS... revision to właśnie te magiczne kolory które z niebieskiego przeobrażają się w różowy i żółty, chyba potem zielony. W oryginalnym scenariusz gdzie film idzie do produkcji każdą scena ma nazwę i swoja liczbę... Te liczby zostają już do końca produkcji nawet jeśli nowy draft wyrzuca cały watek. Wtedy pisze się słowo OMITTED: i ;piszę dana skasowana produkcyjna liczbę. Ci którzy nie czytali scenariuszy nie wiedza ze każda mała gwiazdka na paragrafie scenariusza znaczy właśnie revision. Czyli ze została zmieniana w odpowiedniej wersji na nowy tekst lub scenę, lub opis. Znalazłem tutaj tutorial robienia revision w final drafcie. TO bardzo ważne by się tego nauczyć jeśli chcemy potem się połapać co i kiedy zostało zamienione.


sobota, września 11, 2010

WORKS 2010 - OUT NOW

 
Posted by Picasa

15 września rusza promocja mojego najnowszego DVD - WORKS 2010.
Jest tam zgromadzona cała moja praca od 1995 do 2010 roku włącznie. Można ją spokojnie nazwać edycją jubileuszową, bo jak by nie było, bawię się filmem od piętnastu lat. Całość zaprojektował mój przyjaciel Michał Dwojak a nakład tego wydania to 500 sztuk :) Zobaczymy co tego wyniknie. Jeszcze będę pisał o tym DVD nie raz, więc zdążę wszystko jeszcze opisać.

WORKS 2010 - AKSINOWICZ DVD's PROMOTION/ polish from Konrad Aksinowicz on Vimeo.


Nie mogę spać. Budzę się w nocy, przewracam się na prawo i lewo. Oczekuje... i trzymam się kurczowo by skończyć draft do pierwszego października...

piątek, września 10, 2010

HYDRAULICY SKOŃCZYLI DZIEŁO

 

Wiertarka robi hałas. Zawsze robiła, więc nie jest to prawdopodobnie odkrycie tygodnia. Ale mogę posunąć się do stwierdzenia, że z pewnością inaczej zachowuje się w nowym budownictwie a inaczej, kiedy w grę wchodzi cegła.


 

Ten dźwięk jest nie do opisania. Kolejnym błędem, już moim tym razem. Było zlekceważenie wiertarki i wszystkiego tego, co jest związane z po wiertarko-wym czynem a mianowicie, Pył. On jest w całym domu, wszędzie. Na zewnątrz i w środku. Czeka mnie solidne sprzątanie,... hura i znowu mam pretekst by nie pisać filmu...

 

Plusem natomiast jest to, że będę miał ciepłą wodę, której nie miałem wcześniej. I... że będzie lecieć, ba... już leci z taka szybkością, że prysznic znowu stanie się przyjemnością a nie obowiązkiem.

 
Posted by Picasa


Jedyne co w tym wszystkim smutne, to ta ruina. Czy nie można było tego trochę inaczej? Czy na tym polega cywilizacja, by rozkuć włożyć i poczekać by ktoś to załatał? Ciekawe



Bardzo Ciekawe :)

czwartek, września 09, 2010

TRAGEDIA TWILIGHT ZONE

Możecie się tylko domyślać, gdzie jestem w czytaniu biografii Stevena Spielberga ale skoro już przeszedłem Szczęki, Poszukiwaczy, Poltergeista i E.T to musi być teraz kolej na STREFĘ MROKU czyli TWILIGHT ZONE THE MOVIE.

Czytam to i nie mogę się nadziwić ile polityki w tym wszystkim. Naprawdę bardzo się uczę z tej książki. Podkreślam sobie znaczące zdania lub fragmenty. Trzeba mieć tyle projektów ile tylko można sobie wymyśleć i realizować je jednocześnie. Wtedy być może wychodzi jedne film :) Spielberg po wielkim sukcesie Poszukiwaczy Zaginionej Arki i oszałamiającym mega blockbusterze i fenomenie w związku z E.T. chciał zrealizować film wspólny, oparty na starym serialu z lat sześćdziesiątych, zatytułowany Strefa Mroku. Niestety projekt nie wypalił tak, jak wszyscy by chcieli się tego spodziewać.

Ja mam tu swoją teorię w związku z tym a mianowicie. Nie robić filmów łączonych z innymi reżyserami!!!! Jest jeden reżyser i jeden film. Jednak Spielberg chciał odświeżyć najlepsze epizody serialu i zaprosić rożnych reżyserów. Jeden z nich to przyjaciel John Dante ten od Gremlinów. Drugi to George Miller Australijczyk od uwielbianych MAD MAXOW z Melem Gibsonem... ale pojawił się też w projekcie John Landis i tu warto było by się zatrzymać, bo to barwna postać w życiu Spielberga i to on ostatecznie położył film choć nie z jego winy... ale od początku...

Każdy z reżyserów ma swoje lustro. Tak samo mają aktorzy. To osoby które zabierają ci prace. Innymi słowy konkurencja... Tak jak dla Scorsese konkurencją zawsze był David Lynch (do tego stopnia że nawet jeden drugiemu podkradł żonę;) tak dla Spielberga był właśnie John Landis...

Tak samo młody. Tak samo zdolny z błyskotliwą kariera Landis, chciał zawsze więcej niż Spielberg a Spielberg jeszcze więcej niż Landis. Tak więc jak Spielberg miał sto uciekających samochodów w Sugerland Express to Landis miał ich pięćset w Blues Brothers i tak dalej i tak dalej.

Ponieważ Spielberg zrobił nie udaną komedie 1941 a Landis był królem komedii musiało wrzeć... tak szybko przypomnę co nakręcił byście skumali jaki to był problem...

Trzej Amigos
Animal Hause
Załóżmy się o dolara lub Nieoczekiwana zmiana miejsc
Blues Brothers
Szpiedzy tacy jak my

słowem wymiatacz śmiechu mało tego... to on wyreżyserował słynny teledysk Jacksona thriller, więc wyobraźcie sobie jaka to była kariera.. Wszystko wychodzi gościowi... budżet teledysku 4.5 miliona dolarów... przypominam Star Wars kosztował 5 ;) parę lat wcześniej oczywiście ;)

No i Steven go zaprosił do Strefy Mroku... on od razu zażądał by być producentem na równi z nim i tak tez się stało... a najgorsze miało nadejść.

Landis chciał zrobić swoją cześć bardzo spektakularnie z efektami w Wietnamie, kiedy bohater filmu razem z dwojgiem dzieci idzie przez bagna a z tylu strzelają Vietcong i helikoptery latają... niestety był wypadek tej nocy

Helikopter zleciał do wody i uciął śmigłem głowy dzieciom i aktorowi... wszystko zostało nagrane... wszyscy byli w szoku... Zaczęła się medialna nagonka na wszystkich w produkcji... Telewizja aż wrzała. Przy okazji chcieli pogrążyć Spielberga i zniszczyć tym jego karierę... Ludzie businessu bardzo uważali by Spielbergowi nie stała się krzywda, bo robił dla nich wielka kasę ale i tak był przesłuchiwany przez policje. Suma Sumarów... dzieci nie żyją a Spielberg do dziś nie przyjmuje tego do wiadomości... i od tego czasu... zaczął wszystko konsultować z ludźmi od PRu by nie zniszczyć sobie reputacji... więc nikt go nigdy nie widział ze skrętem... nie pije alkoholu... nie pije nawet kawy... wszystko ustala z ludźmi i grupą współpracowników... czasami nie wypowiada się w jakiejś sprawie... Czasem unika niektórych pytań... i tak przez 20 lat

tutaj znalazłem to zdarzenie nagrane... jak te biedne dzieci giną... Film to naprawdę nie iluzja... iluzja jest na ekranie a swoja drogą... jak by nie było, ci przeciwnicy... i Spielberg i Landis byli w swojej strefie ... mroku... prawdopodobnie... wiec morał

NIE ROBIĆ NIE PRÓBOWAĆ ROBIĆ NIC RAZEM Z KONKURENCJĄ. NIECH KONKURENCJA ZOSTANIE KONKURENCJĄ A MY RÓBMY SWOJE :) he he... ale tekst... :)





by nie bylo tak smutno w zwiazku z tym wypadkiem piosenka dla was pt: RÓBMY SWOJE :)

środa, września 08, 2010

A NIGHTMARE ON MIANOWSKIEGO STREET

Warszawa jest miastem stołecznym. Tak mądrzy ludzie przypisują temu miejscu ową nazwę, przy wywiadach w prasie, portalach internetowych lub staroświeckiej telewizji. Stołeczne znaczy reprezentatywne, ale nie na starej ochocie. Jest to rejon miasta, który w nocy zamienia sie, przeobraża w krainę porzuconych samochodów. Jest taki film pt: Ci wspaniali mężczyźni w swych wspaniałych maszynach, ale kiedy mężczyźni (choć może spokojnie odnosić się też do kobiet, niekiedy wspaniałych) idą wygodnie spać a samochody muszą gdzieś stać....

Raz dwa zaparkuj, mechanicznego lwa
Trzy cztery, uważaj na miejskie hieny
Piec sześć, twój mandat w reku wznieś
siedem osiem, idzie straż miejska z długim nosem
dziewięć dziesięć znajdź parking, bezczynnie nie siedź.

Wczoraj o trzeciej w nocy krążyłem po ulicach starej ochoty z bijącym sercem. Z muzyka jakiegoś szaleńca w radiu. Prawdopodobnie program drugiego radia i jakiś Penderecki lub inny współczesny wizjoner. Szyby zaparowane od mojego oddechu i lekkiej mgły wrześniowej nocy. Halogeny wyłaniały z mroku najróżniejsze samochody stojące w najróżniejszych wręcz abstrakcyjnych miejscach do parkowania. I jedna przewodnia myśl, że cokolwiek się dzisiaj stanie jutro może mieć swoje konsekwencje w postaci mandatu za parkowanie i punktu karnego, by jeszcze podbić stawkę.

Ja już mam dwa na koncie. Ostatnio płacąc internetem kolejny z mandatów, zastanawiałem się czy przypadkiem nie zmienić mojego ustawienia z przelewu jednorazowego na przelew zdefiniowany. Ponieważ problem parkowania na Mianowskiego posiada już definicje w mojej głowie (czyli obłęd) dlaczego nie miał bym mieć tego pieprzonego numeru konta MIASTA STOŁECZNEGO WARSZAWY... w swoim komputerze?

Oni nie dają szans mieszkańcą tych ulic na ochocie. Oni, czyli straż miejska, która daje 300 złotych kary i punkt karny za jakikolwiek błąd. Widzę te kartki i tysiące złotych, które ponoć idą na podtrzymywanie kultu krzyża na krakowskim przedmieściu. A przecież obiecałem sobie, że nie będę nigdy wspierał finansowo żadnej grupy politycznej. Ja chcę tylko zaparkować swojego mechanicznego lwa i iść spać. Tylko tyle.

Więc jadę i oddalam się od miejsca zamieszkania. Pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, sfrustrowany pompatycznym tempem muzyki i zaparowanych szyb. Jeszcze nie dostrojonego jak na te warunki samochodu, jadę. Krążę... uważam, by przypadkiem nie uderzyć, nie drasnąć żadnego z samochodów tych szczęśliwców, którzy śpią gdzieś w sąsiadujących z ulica budynkach. Żadnej żywej duszy tylko samochody, samochody...

Nie potraficie sobie wyobrazić, jak można zaparkować i gdzie samochód na filtrach lub ochocie. Te samochody, stojące w nieporządku, powykrzywiane od chaotycznych manewrów i zdenerwowania swoich kierowców, pokazywały mi obraz zagłady cywilizacyjnej i dobrobytu panującego w moim kraju. Blaszak blaszakowi nie równy. Mechanizm odpowiada mechanizmowi. Jeździ, przewozi, odpoczywa.

W końcu znalazłem miejsce, gdzie moglem zaparkować. O dziwo puste... niebezpieczne bo prawdopodobnie nielegalne. Czy mnie dorwą strażnicy parkowania? Czy obdarują mnie jeszcze jednym biletem z czerwona wstążka? Z tą myślą zasypiałem póki nie ogarnęła mnie ciemność snu.

Na drugi dzień, słońce znowu zawitało i oświetliło ulice stolicy. Obudził mnie hydraulik, który rozwalił mi całą łazienkę w piętnaście minut, wielką wiertarką, która nie pozwoliła by usnąć nawet głuchemu. Poszedłem na miejsce parkingowe z misja znalezienia tego jedynego, utraconego na Mianowskiego. I co widzę?

I co widzę?

I co widzę?

Samochodu nie ma. Nikt go nie okradł. Nikt go nie zabrał. Po prostu był tak zawalony innymi samochodami, że zniknął z pola widzenia. Okazuje się, że duchy pracoholików miasta też mają swój dzienny koszmar i to nocne miejsce jest w dzień właśnie opanowane. Więc muszę czekać do kolejnej nocy, aż będę mógł znowu poszukać miejsca na swojej ulicy. Ale jest też happy end tej jak że fascynującej historii. Widziałem ich, widziałem ich na własne oczy. Strażnicy Miejscy wlepiający czerwone bilety moim sąsiadom, śpiochom, którzy nie wyjechali na czas. Bezwzględnie robiąc zdjęcia, kłócąc się z przechodniami, zbulwersowanymi ich poczynaniem. I tak sobie myślę...

Może nie mam samochodu, bo nie wyjadę z tego labiryntu dziennych maszyn. Może nie zaparkowałem przed domem. Może nie widzę samochodu z mojego balkonu i jeszcze długo nie zobaczę... Ale nie dorwali mnie... nie dorwali mnie tym razem. Ciekawe tylko do kiedy...?

Epilogiem jest twarz mężczyzny który odbiera wezwanie z za wycieraczki swojego samochodu. Twarz zdezorientowanego homo sapiens i jego maszyny z wyraźnym przekazem dla innych i samego siebie..

Ale mi kurwa się dzień zaczął...




 
 
Posted by Picasa

Na zdjeciach MIANOWSKIEGO tu i wtedy....

poniedziałek, września 06, 2010

ZNOWU PADA DESZCZ

Dzieńdoberek. Obudziłem się dziś o 6.40 rano pomimo, że zasnołem gdzieś o drugiej w nocy. Dlaczego? Czy nie czuje się zmęczony, czy nie chce mi się spać pomimo kolejnej Warszawskiej ulewy na Poniedziałek? Na te pytania nie trzeba długo odpowiadać wystarczy jedno słowo...., pisze.

Źrenice co prawda są niewyspane i głowa czasami daje do zrozumienia, że naturalny rytm funkcjonowania został zachwiany ale tak już mam kiedy zabieram się do ponownego pisania czego kol-wiek. Mogę powiedzieć ze tak naprawdę potrzebuje pierwszego tygodnia na wkręcenie się we właściwy rytm. Tak by wykonywać plan dnia i iść do przodu. Na tym polega tak naprawdę pisanie. Idź do przodu poprawisz później.

Większość nowicjuszy w tym ja, bardzo długo pieściła pierwsze strony nowego scenariusza po to by pogubić się przy dwudziestej nie mówiąc o zupełnym skończeniu draftu. TO bardzo logiczne. Początek historia zazwyczaj siedzi nam głęboko w głowie. Ale całej historii nie mamy a nawet jeśli mamy historie nie mamy opracowanego plotu a nawet jeśli mamy opracowany plot nie mamy opracowanych postaci i ich motywacji a nawet jeśli i to jest w naszych głowach nie mamy wrodzonego rytmu i struktury głębinowej danej sceny. Widzicie iloma dziwnymi elementami przed chwila tu wszystkich czytających zaskoczyłem? Czy to tak naprawdę ważne jeśli prawda jest prosta. Idź do przodu poprawisz później.

Jeśli dotrwasz do końca historii. A kiedy historia się kończy? Kiedy już nic więcej nie mamy do powiedzenia. Kolejna zasada która nie przestrzegałem dość długo i do dziś nie mogę się z nią pogodzić jest to, ze wszystko co piszesz w tym szybkim drafcie to tak naprawdę jest gówno warte. Jest to paradoks pisania czegoś co nie ma jakiejkolwiek wartości, jednak ta zasada sprawdza się i powoli zaczynam w nią wierzyć. Wiec wierze ze pisze i tak gówno, tym samym nie boje się iść do przodu, dlaczego?

Bo poprawie później w kolejnym drafcie. Pisanie scenariusza to nie budowanie budowli z klocków lego ze kiedy pierwsze piętro odpuścisz będziesz mógł później powrócić i je naprawić. Wtedy przyznaje trzeba iść do góry wiedząc że każda zmiana oznacza zniszczenie całego budynku a w scenariuszu... Można skreślać, dodawać, odejmować, Scena może mieć jedna linijkę może mieć dziesięć stron. A może powinna być zupełnie w innym miejscu by było ciekawiej. Może informacja która podajesz nie warta jest zdradzana...?

Pisanie scenariusza to cholernie trudna sprawa. W tym tkwi paradoks. Ze to ani nie skończone dzieło, ani nawet w połowie skończone. Literackość scenariusza samego w sobie nie ma reguł. Niektórzy piszą mnóstwo dialogów, inni dużo deskrypcji, inni prawie w ogóle a film jakoś powstaje i ciekawe ze czasem działa.

Pisze o tym dlatego bo wczoraj się dowiedziałem ze do interscenario przyszło 170 scenariuszy na konkurs. W tym roku jestem zaangażowany w festiwal i prawdopodobnie dostane z 30 scenariuszy do przeczytania. To będzie niewątpliwie wielka nauka bo przebrnę przez każdy z nich z szacunku dla ludzi którzy wysłali go i dobrnęli do końca. To czy pamiętali, że wszystko co piszą to gówno i ze trzeba to potem poprawiać wyjdzie w praniu. Z innej strony, skoro ja do dziś mam z tym problem a pisze z przerwami od piętnastu lat, dlaczego akurat tych 170 osób miało by myśleć inaczej?

A TERAZ DO ROBOTY JEŚLI CHCECIE PISAĆ... UCZCIE SIĘ... TAK JAK JA OD 15 LAT :)

Miłego Poniedziałku




















I JESZCZE O CHARAKTERACH

piątek, września 03, 2010

MOMENT IN LIFE

Czytam tą biografie Stevena i dochodze do momentu, kiedy w końcu robi Szczęki i w końcu po 158 dniach (coś kolo tego nie chce mi się teraz zaglądać by dać wam dokładną liczbę) kończy film i w końcu Szczęki działają i w końcu grossing miliony dolarów dla Universal i w końcu Spielberg liczy się w wytworni i w nowym Hollywood, choć drugi raz zastaje wyzucony przez Hitchocka, kiedy chciał obserwować go jak pracuje. No i przychodzi moment NOMINACJI i kazdy z nich wie ze muszą być i ze będą. Steven, być moze pewny lub być moze zachłanny zaprasza swoich przyjaciół z ekipą by uwiecznili moment jak dostaje nominacje za najlepszego rezysera. W końcu cale Hollywood trąbi o tym ze tak sie stanie. i Gówno.... kamery wlączone, szampan juz czeka i nie ma.... nie ma... nie ma.. nominacji

ale film jest. Oto i ten moment

środa, września 01, 2010

RECEPTA NA KINO

Konczac ten watek Spielbergowskiego kina i nowego Hollywood. Moge tylko przedstawic swoj punkt widzenia na temat kina ktore chcial bym robic i ogladac. Jezeli kino dziala dopiero wtedy kiedy w nie wierzymy, chcialbym uwierzyc w swoje historie a przede wszystkim sposob w jakich je bede pokazywal. Mam trzydziesci dwa lata i flipera ze star wars, ktory zajmuje mi polowe pokoju. Mysle ze zakup tego mechanizmu byl kulminacja mojego gadzetarstwa (nawet nie wiem czy jest takiie slowo) Jest to swiatynia zaklamania mojej wiary w kino i mojej wiary w rzeczywistosc. W latach osiemdziesiatych uciekalem czesto do ciemnej sali bo to co ogladalem na szerokim ekranie bylo dla mnie bardziej realne niz to co widzialem jako dziecko na zewnatrz. Wierzcie mi lub nie ale plastikowe maski i miecze laserowe byly dla mnie lepszym jutra, lepsza przyszloscia i pamietam jak dzis jak z wielkim entuzjazmem zareagowalem na program Gwiezdnych Wojen Ronalda Regana. Mialem moze wtedy z 5 lat? Kiedy uslyszalem o tym ze beda gwiezdne wojny bylem tym zachwycony. Podszedlem do mamy spytalem sie kiedy to m sie wydazyc. Ona, troche mniej zachwycona pomyslem zaczela mi tlumaczyc ze zeby byly gwiezdne wojny czlowiek musial by najpierw zniszczyc cala nasz planete bombami atomowymi, wowczas wtedy ludzie beda walczyc w kosmosie. - Wow, pomyslalem wogole nie poruszony koncem swiata. No to kiedy beda te gwiezdne wojny :) Chce tu wam wytlumaczyc jak bardzo nie podobal mi sie swiat ktory mnie otaczal . Te betonowe bloki glogowskiej i czarnobialej telewizji ktora rozpalala sie od kineskopu dopiero po trzech minutach od wlaczenia. Kino dawalo mi ponadrzeczywistosc a filmy typu Gramliny, Ghostbusters i Indiana Jones podsycaly te wzystkie pragnienia. Bohaterowie walczacy przeciwko zlu, ktore na dobra sprawe bylo bardzo yrafinowane i nieprzecietne. W koncu nie zawszemozna walczyc z gremlinami czy duchami nie mowiac o zbrodniczym imperium lub czasce kali ma. Czarnobiale czterech pancernych i walka z niemcami byla dla mnie jedynie metafora gwiezdnych wojen. Tak samo sam kosciol. Chodzilem do kosciola tylko dlatego ze ksieza nosili peleryny takie jak noslili jedi w filmie. Sam stalem sie ministrantem bo tylko wtedy mozna bylo usiasc na miekich tronach na oltarzu. To wszystko minelo wrac z dziecinstwem podtrzymywane przez magnetowid i wszystko to co moglo przypominac mi o lepszych czasach. Bo czasy dziecinstwa zawsze beda blahe i to w filmach PSIelbraga bylo utrzymywane. Mowie bylo bo z wiekiem jego aspiracje zaczely wychodzic po za rame schematu o podtrzymywaniu dziecinstwa.

Teraz budze sie ze snu rozumiejac ze stalem sie lowca gadzetow niegdys ludzikow. Ze swiat dookola w niczym nie przypomina tamtego swiata a juz na pewno nie chcial bym rzadnych gwiezdych wojen i armagedonu. Jestem przekonany ze praktycznie w palacu Jabby Hutta nie bylo by tak zabawnie jak wtedy w przedstawionej scenie. Mysle ze sam zmrod zniechecil by mnie do przebywania w tym miejscu. Tak samo z samym kosmosem. Nie sadze by podroz sokolem milenium nastrjala mnie gdy przed soba widzial bym tylko i tylko czarna pustke. Te i inne fakty przeksztalcaja moje myslenie i rowniez w moich nie zfilmowanych jeszcze filmach. Ja ogladam moje marzenia przez zdeformowane szkielko jak gdyby krolowa sniegu podarowala mi kawalek zbitego lustra ktore wpadlo mi ktoregos dnia do oka. Ja nie boje sie tego znieksztalcenia. Mysle ze jest to jedyne szkielko by przekazac prawde w ktora uwierze innym ludzia. BY moje porypane historie mialy elementy fantazji jak rowniez karykatury samej w sobie. To co jest dobre w tym wszystkim to fakt ze po dwoch latach od nakrecenia Zamiany nie mam ochoty wchodzic w projekty ktore maja na celu zarobic 5 zlotych by ktos je wrzucil do vivy lub innej gazety tygodniowej.

Wierze ze internet i dobry link bedzie w stanie przeniesc moja historie do waszych domow, ktora bedziecie mogli ogladac jak w kinie z tymi samymi emocjami. I doprowadze do tego ze bedzie to tak zakrecone i interesujace ze nie bedzie dochodzila was mysl by zrobic siku lub kanapke. Bedzie tylko czysta ciekawosc i rozrywka.

a jak ja to zrobie... cholera wie , pracuje nad tym :)