środa, września 22, 2010

PODSUMOWANIE

Wczoraj skończyłem czytać biografie Stevena Spielberga. No była to cegła, która połknąłem w całości. Podkreślona zielonym STEADICAMEM w miejscach, gdzie nie raz będę zaglądał by przypomnieć sobie to i ówdzie. Książka i ta przygoda z nią, przekonały mnie jeszcze raz do tego, że ten business, jakim jest film, nie jest tak bardzo usłany różami. I nawet w tak bezprecedensowych, bezkompromisowych karierach jak jego, można doszukać się na każdej kartce, ciężar problemów, które go w danej chwili odciągały od marzenia.



Jest to też nauka o samym biznesie. Bardzo dużo dowiedziałem się o tym w ilu filmach Spielberg maczał swoje palce i jak powoli kopał własny grób dla siebie, jak przekazuje to autor. Chciałbym tu przetoczyć dwa ważne podsumowania zawarte na ostatnich karach tej biografii.

Pierwszy, to ironia w której Spielberg się zagłębił:

Oszczędna stylistyka Spielberga, zgodnie uważana przez większość za jego największe dzieła, jest podstawą ironii, która tkwi w fakcie, że sam przyczynił się do stworzenia rynku, na którym nie ma dla takiego stylu miejsca. Dla człowieka o tak kolosalnych możliwościach, uświadomienie sobie tej prawdy musi szczególnie być irytujące.

Myślę, że uświadomienie sobie każdej prawdy, musi być irytujące. Lubimy żyć w nieświadomości własnego snu. Przeżywam to tym bardziej, kiedy zaczynam rozumieć, jak te filmy wbiły się w moje filmowe zwoje i nie mówie tu wyłącznie o samych filmach Spielbergach ale jego produkcjach takich jak: AMAZING STORIES, KTO WROBIŁ KRÓLIKA ROGERA, GREMLINY, GUNNIES, POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI, STREFA ZMROKU, STAND BY ME, CO SIĘ WYDĄŻYŁO W MADISON COUNT, RAIN MAN, PRZYLĄDEK STRACHU, i wiele wiele innych. To Spielberg pociągał za sznureczki a cala masa ludzi to oglądała, ze mną włącznie, na czele pierwszego rzędu zafascynowania.





I kiedy oglądam Kubę Wojewódzkiego, który krytykuje jakiekolwiek kosmopolityczne zachowania innych polaków: np śpiewających po angielsku a nie po polsku, wiem że dla mnie na tym rynku nigdy nie będzie miejsca. Jest to prawda tak mocna, że utrwala mnie w przekonaniu, że moja jedyną nadzieją na moje kino, jest zachód. Przetoczę tu jeszcze jeden fragment książki który mówi właśnie o takich ludziach ...



Widownia rodzi się z nienasyconym pragnieniem nowości i rozrywki, a każdy, kto próbuje ją zaspokoić, opada z sił. Wydając wystawne (filmowe) przyjęcia KANE i GATSBY (Spielberg jest do nich niejednokrotnie porównywany w książce) całkowicie oddalił się od swojej publiczności, tak jak Spielberg i Welles (Orson Welles ten od obywatela Kaina) uczynili to swoimi filmami. Za ten trud zostali pożarci...

Nie muszę tego komentować. To bardzo proste równanie. Ludzie domagają się rozrywki a że rozrywka niesie za sobą fałsz lub nie prawdę: Ponieważ nie ma E.T i nie ma Indianow Jonasow... łatwo jest takich ludzi spłycić do plastikowych twórców a wszystkie fanfary zostawić dla tych którzy pokazuje bolesna prawdę, która nas otacza... dlatego kiedy tacy twórcy jak Spielberg zaczynają robić filmy o podwójnym dnie takie jak: MUNICH, IMPERIUM SŁOŃCA czy ARMISTAD, widownia przyzwyczajona do E.T i Indiana Jonesa, nie może mu tego wybaczyć a w szczególności, krytycy ...


Na koniec tylko napiszę, że w tym wszystkim jest Janusz Kamiński,, który jest z naszego podwórka a robi od lat na podwórku Spielberga... i o to w tym wszystkim chodzi...

Dream dream dreams ... :)

Brak komentarzy: