A NIGHTMARE ON MIANOWSKIEGO STREET
Warszawa jest miastem stołecznym. Tak mądrzy ludzie przypisują temu miejscu ową nazwę, przy wywiadach w prasie, portalach internetowych lub staroświeckiej telewizji. Stołeczne znaczy reprezentatywne, ale nie na starej ochocie. Jest to rejon miasta, który w nocy zamienia sie, przeobraża w krainę porzuconych samochodów. Jest taki film pt: Ci wspaniali mężczyźni w swych wspaniałych maszynach, ale kiedy mężczyźni (choć może spokojnie odnosić się też do kobiet, niekiedy wspaniałych) idą wygodnie spać a samochody muszą gdzieś stać....
Raz dwa zaparkuj, mechanicznego lwa
Trzy cztery, uważaj na miejskie hieny
Piec sześć, twój mandat w reku wznieś
siedem osiem, idzie straż miejska z długim nosem
dziewięć dziesięć znajdź parking, bezczynnie nie siedź.
Wczoraj o trzeciej w nocy krążyłem po ulicach starej ochoty z bijącym sercem. Z muzyka jakiegoś szaleńca w radiu. Prawdopodobnie program drugiego radia i jakiś Penderecki lub inny współczesny wizjoner. Szyby zaparowane od mojego oddechu i lekkiej mgły wrześniowej nocy. Halogeny wyłaniały z mroku najróżniejsze samochody stojące w najróżniejszych wręcz abstrakcyjnych miejscach do parkowania. I jedna przewodnia myśl, że cokolwiek się dzisiaj stanie jutro może mieć swoje konsekwencje w postaci mandatu za parkowanie i punktu karnego, by jeszcze podbić stawkę.
Ja już mam dwa na koncie. Ostatnio płacąc internetem kolejny z mandatów, zastanawiałem się czy przypadkiem nie zmienić mojego ustawienia z przelewu jednorazowego na przelew zdefiniowany. Ponieważ problem parkowania na Mianowskiego posiada już definicje w mojej głowie (czyli obłęd) dlaczego nie miał bym mieć tego pieprzonego numeru konta MIASTA STOŁECZNEGO WARSZAWY... w swoim komputerze?
Oni nie dają szans mieszkańcą tych ulic na ochocie. Oni, czyli straż miejska, która daje 300 złotych kary i punkt karny za jakikolwiek błąd. Widzę te kartki i tysiące złotych, które ponoć idą na podtrzymywanie kultu krzyża na krakowskim przedmieściu. A przecież obiecałem sobie, że nie będę nigdy wspierał finansowo żadnej grupy politycznej. Ja chcę tylko zaparkować swojego mechanicznego lwa i iść spać. Tylko tyle.
Więc jadę i oddalam się od miejsca zamieszkania. Pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, sfrustrowany pompatycznym tempem muzyki i zaparowanych szyb. Jeszcze nie dostrojonego jak na te warunki samochodu, jadę. Krążę... uważam, by przypadkiem nie uderzyć, nie drasnąć żadnego z samochodów tych szczęśliwców, którzy śpią gdzieś w sąsiadujących z ulica budynkach. Żadnej żywej duszy tylko samochody, samochody...
Nie potraficie sobie wyobrazić, jak można zaparkować i gdzie samochód na filtrach lub ochocie. Te samochody, stojące w nieporządku, powykrzywiane od chaotycznych manewrów i zdenerwowania swoich kierowców, pokazywały mi obraz zagłady cywilizacyjnej i dobrobytu panującego w moim kraju. Blaszak blaszakowi nie równy. Mechanizm odpowiada mechanizmowi. Jeździ, przewozi, odpoczywa.
W końcu znalazłem miejsce, gdzie moglem zaparkować. O dziwo puste... niebezpieczne bo prawdopodobnie nielegalne. Czy mnie dorwą strażnicy parkowania? Czy obdarują mnie jeszcze jednym biletem z czerwona wstążka? Z tą myślą zasypiałem póki nie ogarnęła mnie ciemność snu.
Na drugi dzień, słońce znowu zawitało i oświetliło ulice stolicy. Obudził mnie hydraulik, który rozwalił mi całą łazienkę w piętnaście minut, wielką wiertarką, która nie pozwoliła by usnąć nawet głuchemu. Poszedłem na miejsce parkingowe z misja znalezienia tego jedynego, utraconego na Mianowskiego. I co widzę?
I co widzę?
I co widzę?
Samochodu nie ma. Nikt go nie okradł. Nikt go nie zabrał. Po prostu był tak zawalony innymi samochodami, że zniknął z pola widzenia. Okazuje się, że duchy pracoholików miasta też mają swój dzienny koszmar i to nocne miejsce jest w dzień właśnie opanowane. Więc muszę czekać do kolejnej nocy, aż będę mógł znowu poszukać miejsca na swojej ulicy. Ale jest też happy end tej jak że fascynującej historii. Widziałem ich, widziałem ich na własne oczy. Strażnicy Miejscy wlepiający czerwone bilety moim sąsiadom, śpiochom, którzy nie wyjechali na czas. Bezwzględnie robiąc zdjęcia, kłócąc się z przechodniami, zbulwersowanymi ich poczynaniem. I tak sobie myślę...
Może nie mam samochodu, bo nie wyjadę z tego labiryntu dziennych maszyn. Może nie zaparkowałem przed domem. Może nie widzę samochodu z mojego balkonu i jeszcze długo nie zobaczę... Ale nie dorwali mnie... nie dorwali mnie tym razem. Ciekawe tylko do kiedy...?
Epilogiem jest twarz mężczyzny który odbiera wezwanie z za wycieraczki swojego samochodu. Twarz zdezorientowanego homo sapiens i jego maszyny z wyraźnym przekazem dla innych i samego siebie..
Ale mi kurwa się dzień zaczął...
Na zdjeciach MIANOWSKIEGO tu i wtedy....
Raz dwa zaparkuj, mechanicznego lwa
Trzy cztery, uważaj na miejskie hieny
Piec sześć, twój mandat w reku wznieś
siedem osiem, idzie straż miejska z długim nosem
dziewięć dziesięć znajdź parking, bezczynnie nie siedź.
Wczoraj o trzeciej w nocy krążyłem po ulicach starej ochoty z bijącym sercem. Z muzyka jakiegoś szaleńca w radiu. Prawdopodobnie program drugiego radia i jakiś Penderecki lub inny współczesny wizjoner. Szyby zaparowane od mojego oddechu i lekkiej mgły wrześniowej nocy. Halogeny wyłaniały z mroku najróżniejsze samochody stojące w najróżniejszych wręcz abstrakcyjnych miejscach do parkowania. I jedna przewodnia myśl, że cokolwiek się dzisiaj stanie jutro może mieć swoje konsekwencje w postaci mandatu za parkowanie i punktu karnego, by jeszcze podbić stawkę.
Ja już mam dwa na koncie. Ostatnio płacąc internetem kolejny z mandatów, zastanawiałem się czy przypadkiem nie zmienić mojego ustawienia z przelewu jednorazowego na przelew zdefiniowany. Ponieważ problem parkowania na Mianowskiego posiada już definicje w mojej głowie (czyli obłęd) dlaczego nie miał bym mieć tego pieprzonego numeru konta MIASTA STOŁECZNEGO WARSZAWY... w swoim komputerze?
Oni nie dają szans mieszkańcą tych ulic na ochocie. Oni, czyli straż miejska, która daje 300 złotych kary i punkt karny za jakikolwiek błąd. Widzę te kartki i tysiące złotych, które ponoć idą na podtrzymywanie kultu krzyża na krakowskim przedmieściu. A przecież obiecałem sobie, że nie będę nigdy wspierał finansowo żadnej grupy politycznej. Ja chcę tylko zaparkować swojego mechanicznego lwa i iść spać. Tylko tyle.
Więc jadę i oddalam się od miejsca zamieszkania. Pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, sfrustrowany pompatycznym tempem muzyki i zaparowanych szyb. Jeszcze nie dostrojonego jak na te warunki samochodu, jadę. Krążę... uważam, by przypadkiem nie uderzyć, nie drasnąć żadnego z samochodów tych szczęśliwców, którzy śpią gdzieś w sąsiadujących z ulica budynkach. Żadnej żywej duszy tylko samochody, samochody...
Nie potraficie sobie wyobrazić, jak można zaparkować i gdzie samochód na filtrach lub ochocie. Te samochody, stojące w nieporządku, powykrzywiane od chaotycznych manewrów i zdenerwowania swoich kierowców, pokazywały mi obraz zagłady cywilizacyjnej i dobrobytu panującego w moim kraju. Blaszak blaszakowi nie równy. Mechanizm odpowiada mechanizmowi. Jeździ, przewozi, odpoczywa.
W końcu znalazłem miejsce, gdzie moglem zaparkować. O dziwo puste... niebezpieczne bo prawdopodobnie nielegalne. Czy mnie dorwą strażnicy parkowania? Czy obdarują mnie jeszcze jednym biletem z czerwona wstążka? Z tą myślą zasypiałem póki nie ogarnęła mnie ciemność snu.
Na drugi dzień, słońce znowu zawitało i oświetliło ulice stolicy. Obudził mnie hydraulik, który rozwalił mi całą łazienkę w piętnaście minut, wielką wiertarką, która nie pozwoliła by usnąć nawet głuchemu. Poszedłem na miejsce parkingowe z misja znalezienia tego jedynego, utraconego na Mianowskiego. I co widzę?
I co widzę?
I co widzę?
Samochodu nie ma. Nikt go nie okradł. Nikt go nie zabrał. Po prostu był tak zawalony innymi samochodami, że zniknął z pola widzenia. Okazuje się, że duchy pracoholików miasta też mają swój dzienny koszmar i to nocne miejsce jest w dzień właśnie opanowane. Więc muszę czekać do kolejnej nocy, aż będę mógł znowu poszukać miejsca na swojej ulicy. Ale jest też happy end tej jak że fascynującej historii. Widziałem ich, widziałem ich na własne oczy. Strażnicy Miejscy wlepiający czerwone bilety moim sąsiadom, śpiochom, którzy nie wyjechali na czas. Bezwzględnie robiąc zdjęcia, kłócąc się z przechodniami, zbulwersowanymi ich poczynaniem. I tak sobie myślę...
Może nie mam samochodu, bo nie wyjadę z tego labiryntu dziennych maszyn. Może nie zaparkowałem przed domem. Może nie widzę samochodu z mojego balkonu i jeszcze długo nie zobaczę... Ale nie dorwali mnie... nie dorwali mnie tym razem. Ciekawe tylko do kiedy...?
Epilogiem jest twarz mężczyzny który odbiera wezwanie z za wycieraczki swojego samochodu. Twarz zdezorientowanego homo sapiens i jego maszyny z wyraźnym przekazem dla innych i samego siebie..
Ale mi kurwa się dzień zaczął...
Na zdjeciach MIANOWSKIEGO tu i wtedy....
Komentarze
300 zl na miesiac... mysle o tym od wczoraj dosc intensywnie