piątek, sierpnia 14, 2015

CYPRYS - HISTORIA PEWNEGO PSA



        Cyprys znowu wpadł w kłopoty.  Wpada w nie codziennie ale czasem przechodzi samego siebie. Oczywiście on nie chciał, nie zrozumcie go źle. On tak po prostu ma. Kocha życie.  I co z tego, że ma osiemdziesiąt lat jak na człowieka i należy mu się szacunek staruszka. I co z tego, że w jego życiu prawdopodobnie nie posiadł żadnej suczki i nie będzie małych Cyprysów.  I co z tego, że ma dysplazję kończyn i według lekarzy chodzi o sile swojej woli. Kocha życie i już.  Wiem coś o tym. Jestem jego panem.

    Nie dalej jak dwa dni temu ponownie rozczarował mnie swoim nastawieniem do życia i miał czelność zerwać sobie łękotkę. Tym razem w zniszczonej lewej nodze.  Jeszcze niedawno jak w styczniu zerwał sobie łękotkę w prawej nodze i miał przeprowadzaną poważną operację.

   Cyprys to taki labrador, który chodzi bez smyczy w samy środku śródmieścia politechniki warszawskiej. Znany przez wielu miejscowych, znienawidzony przez wiele psów, zniewolonych na smyczy.  On się na nich nie gniewa.  On lubi wąchać ich zapachy.  Takie ma hobby. 

   Cyprys, leży w tej chwili na posadzce. Unieruchomiony totalnie. Nie jest się w stanie ruszyć, może tylko skakać na trzech nogach, trzymając tą zerwaną w powietrzu.  Ponownie wisi nad nim psia kostucha.  Niebezpieczne ma on hobby ten mój przyjaciel. Oj niebezpieczne.  Mógł nie skakać z tej fontanny, mógł sobie dziś normalnie chodzić ale nie.  On chciał udowodnić, że jest zdolny, że jest zdrowy, że go nie boli.  Ja też mogłem mu zabronić wskakiwania do fontanny i trzymać na smyczy jak inne psy. Tak to z pewnością najwłaściwsze.  Jestem złym panem. Choć nie sądzę.

  Dla mnie Cyprys jest ucieleśnieniem ducha w którym kiedyś był i człowiek. Cyprys żyje chwilą. Nawet teraz w cierpieniu, koncentruje się na tym by oddychać i by mu było wygodnie. Nie do mnie żal o to że nie przyjął go dziś ortopeda.  Nie ma do mnie za złe, że przyjmie go dopiero w poniedziałek. Nie ma za złe systemowi polskiemu za to, że jutro będzie święto katolickie i defilada wojskowa, że nie ma kto go przyjąć, że te dni mogą być jego ostatnimi. Nie ma żalu, że profesor Sterna go dziś nie przyjął. Może przyjmie w poniedziałek, liczymy na to. On sobie po prostu leży, tak samo jak leżał cztery dni temu. Nie ma on myśli samobójczych. Nie ma wyrzutów sumienia w stylu. A kurcze mogłem nie wyskakiwać z tej wody. On po prostu jest. I będzie aż do jego końca.

  Cyprys jest moim największym nauczycielem cierpliwości i holizmu. Jego Holizm jest na najwyższym poziomie. Na największym, bo naturalnym, poznawczym, prawdziwym. Cyprys jest prawdziwy, my już mniej.

  Wczoraj przeżywałem katusze, kiedy mój mózg projektował scenariusze dla Cyprysa. Mój egotyczny rozum zmuszał mnie do myślenia o najgorszym. Projektował permutacje możliwych zdarzeń, które mogłyby wydarzyć się w przyszłości.  Na moje nieszczęście bardzo szybko los cyprysa i jego zagładę skumulowałem na siebie i na całą rasę ludzką i całej Polski. W związku z tą defiladą i tymi czołgami i ogólnemu załamaniu wahadła propagandowego, Cyprys szybko stał się Rosją, która rozwala nas bombą atomową. A dlaczego nie, skoro tak się chwalimy. Mój egotyczny umysł w dobie zawieszenia i strachu przed przyszłością i losem Cyprysa jest w stanie wymyślać sobie i gorsze scenariusze.  Naprawdę, wczoraj w mojej głowie rachunek prawdopodobieństwa równał się tylko jednemu. Ostatecznej zagładzie państwa Polskiego.

  I wtedy popatrzyłem na Cyprysa. Tego samego ziomka. Głównemu winowajcy tego całego zamieszania. I wiecie co?  Miał on na to wszystko, wyjebane. Patrzył się na mnie jakby chciał powiedzieć. No i po co ci to wszystko. Noga mi nie działa no i co?  Może umrę, no i co? Nie zrobiłem kariery i nie dorobiłem się lepszej budy. No i co? Nie będę miał spadkobierców, no i co?
Liczy się to, że wczoraj mogłem skoczyć do tej fontanny i nie żałuje. Było w chuj gorąco, więc wskoczyłem. Nawet gdyby było zimno i tak bym wskoczył, ot taką mam już chujową naturę. Skacze jak widzę wodę. Tak jak moi koledzy gryzą mnie, kiedy mnie widzą. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy by to moje życie na tej planecie było jak najlepsze. A to że się skończy, no cóż. Ktoś to tak jakoś obliczył, że po osiemdziesiątce będzie trudniej.  Konrad, weź już w końcu wyluzuj.

   Patrzę się, patrzę i za chuja nie mogę wyluzować. A co z tą bombą i wojną i zagładą. Tyle sę tego słyszy o tych rannych i krwi i takich tam. Jak mam się wyluzować psie?

  Cyprys, nic. Wstaje, niezdarnie na jednej tylnej łapie osuwa się o kafelki i próbuje dalej w końcu jest i podskakuje do miski z wodą i .. chlup, chlup, chlup, żłopie jak gdyby nigdy nic. I siada wygodnie, trochę z bólem i dyszy w moją stronę. Znowu meni rozbraja. Rozbraja tą wieczną bombę przyszłości, którą nosimy w sobie. Rozbraja ten lęk przed końcem i przywołuje do teraźniejszości.

  Weź się wyluzuj. Zadzwonił kolega, wyszedłem, pojechałem nad Wisłę, rozłożyłem kocyk i oglądałem spadające meteoryty rozpierdalające się o naszą atmosferę. I miałem wyjebane, tak jak wyjebane mam na tą paradę próżności i te parę czołgów. Dzięki Cyprys. Jutro kolejny dzień naszego życia. W poniedziałek o osiemnastej pójdziemy do pana Sterny o radę w sprawie nogi. Do tego czasu. Miejmy wyjebane.


Brak komentarzy: