poniedziałek, sierpnia 31, 2015

BOHATER POLSKIEJ AKCJI



 Wiele osób pyta się mnie dlaczego lubię Gwiezdne Wojny? To bardzo proste. Ponieważ czuje się jak sierota, który mieszka na pustyni i chciałby uratować wszechświat przed zagładą i mi się to ostatecznie udaje.

 To właśnie my. Ci niegrzeczni chłopcy na szarym blokowisku podwórka. Wierzący, że możemy zbawić świat, polatać statkami kosmicznymi i nic nam się nie stanie. W tym właśnie sęk. 

 Będziemy dalej żyć i dobro zwycięży. 

Wychowałem się na tych filmach. Te filmy dały mi nadzieję i cel. Wymyśliłem sobie statek kosmiczny i rakietę. Wyruszyłem w podróż reżysera, który chce robić w moim kraju filmy.

Okazuje się jednak , że mój model paradygmatu opowiadania historii, jest całkiem odmienny od standardów i mody w polskim kinie.  

   Pański bohater się nie zmienia. Mówią mi liczni eksperci czytający moje scenariusze. Jest taki sam na początku scenariusza i na końcu. Bardzo wziąłem do siebie te wszystkie uwagi, ponieważ chcę być dobrym filmowcem, polskim filmowcem. 

    Postanowiłem postudiować polskie filmy. Te nowe i te stare, tak by mieć ostateczny przekrój o co caman.  Po miesiącu doszedłem do wniosku, że eksperci scenariopisarstwa mają ostatecznie racje, polski bohater zawsze zmienia się w polskim filmie. A mianowicie.

Na początku filmu żyje. Na koniec filmu nie żyje.

Jest to trochę szokujące ale prawdziwe. Prawdziwy polski bohater umiera. Oczywiście są wyjątki jak Franc z PSÓW ale swoją drogą, gdyby po sławetnym pierdolisz moją kobietę, strzelił sobie w łeb tym kałasznikowem i byłyby tam naboje, to by dopiero był film.

To bardzo nieciekawa perspektywa dla widza oglądającego film. Mnie na przykład, wychowanym na przygodzie i zrozumieniu świata. A tu same porażki. Aaaa jest jeszcze drugi paradygmat polskiego filmu. A mianowicie.

Na początku filmu było chujowo. Na koniec filmu jest jeszcze gorzej. 

Główny bohater już nie ma nadziei. Na początku filmu jeszcze miał a teraz już ostatecznie nie ma. I to jest prawda i to się liczy, to się ceni. To się nagradza. Męczeństwo jest naszym filmowym wynalazkiem.

- Popiół i Diament? Umiera
- Przypadek? Umiera lub w najlepszym wypadku bohater zostaje komuchem, czyli chujowo.
- Ziemia Obiecana? Chcieli fabrykę ktoś im ją spalił, bo byli próżni.
- Dom Zły, 
- Sala Samobójców
- Miasto 44
- Dług
- Plac Zbawiciela
- Katyń, chyba nie muszę pisać więcej.

I teraz bardzo ważne zdanie. Ja nie mam nic przeciwko owym filmom. Tym  bohaterom i przedstawianym im losom ale czy do jasnej ciasnej, że tak powiem, nie mógłby się pojawić film o kimś komu się udało. Cokolwiek to znaczy. 

W sumie BOGOWIE to taki film z happy endem ale każdy z widzów i tak wie, że on potem umarł.

 Przecież nie jestem sam, pamiętam tych chłopaków biegających w krzakach ze mną bawiąc się w Robin Hooda. Niestety nie bawiliśmy się w Janosika, ponieważ na końcu filmu wieszają go na haku a to chyba nie jest za fajne. Chcieliśmy lepszego jutra. Chcieliśmy zabierać bogatym dawać biednym, walczyć z niesprawiedliwością wszechświata. Każdy był Lukiem i Hanem Solo w tym samym czasie.

Oczywiście wiem, że nie ma happy endu. Już zrozumiałem to po 37 letnim żywocie na tej planecie. Wiem wiem już że nie ma, wiem. Tak tak nie ma Mikołaja, nie ma E.T, nie ma Jezusa (oj przepraszam, jest jest przepraszam) Nie ma księżniczek a tak naprawdę można sobie dopoweidzieć po każdym filmie Disneya zdanie.

I żyli długo i szczęśliwie ale potem on zachorował na raka i umarł a ona na demencje starczą i umarła w cierpieniach ze starości. Naprawdę to ALE w kinie jest bardzo cenne. I to ALE chciałbym zweryfikować. Przynajmniej na razie. Może mi przejdzie, może mi nie pozwolą, może za rok zrobię film gdzie bohater na początku filmu żyje a na końcu umiera. Może ale dziś chciałbym by żył.  A taki mam dziś dzień. Jutro mi prawdopodobnie minie.  Wybaczcie, tak gorąco.


Brak komentarzy: