Przypadkiem znowu natknolem sie na ten tekst a ze za pare miesiecy bedzie 5 lecie mojego przyjazdu do Polski, pomyslalem sobie, ze moze dobrze by bylo dac te wspomnienia tego czasu. Tego Sydneyowskiego czasu. Z perspektywy 24 latka zagubionego gdzies na obczyznie, gdzie nikt nie mogl mu pomoc a potrzebowal pomocy.
MYSLE ZE BYLO TO SYDNEY 2003 GDZIES WRZESIEN. PISANE W TYM ZE CZASIE
Wiem, ze jest to dosc dluga lektura ale czuje, ze powinienem ja teraz wlasnie umiescic. Tak zwana niespodzianka z dawnych lat 2003 SYDNEY
ASERTYWNOSC W STOSUNKU DO NIEASERTYWNOSCI
czyli jak mieszkalem na Northumberland 1/1
Asertywni ludzie to tacy, ktorzy potrafia powiedziec slowo, nie. To nie tylko odnosi sie do tego prostego slowa, ale rownierz do tego wszystkiego co ludzia przeszkadza lub nie podoba sie w ich zyciu. Na przyklad taka drobna scena.
Czterdzisto letni dobrze zbudowany mezczyzna przychodzi do restauracji z kobieta ktorej wlasnie sie ma oswiadczyc. W lewej rece kurczowo trzyma pierscionek zareczynowy. Chce by ten wieczor byl jak najbardziej wyjatkowy. Zeby pomoc wam w zrozumieniu problemu bedziemy obserwowac ta wlasnie kobiete z dwoch punktow widzenia. Ona nie ma pojecia jak wyjatkowy i zaplanowany bedzie to dla niej wieczor. Na poczatku, umowmy sie ze ona jest osoba jak najbardziej asertywna. Moze lepiej zebysmy dali jej jakies imie. Zaluzmy ze nazywa sie Iwona. Ma dwadziescia piec lat, katoliczka, dziewica. Czy ja wiem, moze lepiej zeby nie byla dziewica, chce zeby to wygladalo jak najbardziej przkonywujaco. Mam cos innego. Za to on nigdy nie mial sexu i po tysiacu nie udanych probach jest troche zdesperowany, tak lepiej. Powrocmy jednak do Ivony. Juz nie jednokrotnie miala romans ze starszym mezczyzna. Wlasnie konczy prawo i juz niedlugo bedzie adwokatem.
Mezczyzna zaprasza Ivone do najlepszej restauracji w miescie i zamawia najdrozsze danie. Kelner przynosi jej pieknie przyzadzona poledwice na ktora jest jak najbardziej uczuklona a w dodatku jest wegetarianka. Jako osoba asertywna Ivona szybko reaguje i prosi o zmiane dania z omawianych juz wczesniej wzgledow. Mezczyzna nie poddaje sie proszac kelnera o najdrozszego szampana. Kelner nalewa napoj do kieliszkow, ale Ivona odmawia bo wie, ze po szampanie szybko uderza jej do glowy. Mezczyzna denerwuje sie, ale nie daje pokazac tego po sobie. Postanawia nawiazac konwersacje. Opowiada o jego gospodarswtwie, ktore posiada jego rodzina od dziewieciu pokolen. Opowiada jej o swoim stosunku do dzieci i zwierzat twierdzac, ze wyglada mu ona na wymarzona matke. Ivona usmiecha sie bo wie, ze chciala by kiedys byc matka, co daje mezczyznie na tyle pewnosci siebie, ze otwiera kurczowo zacisnieta piesc i odslania stary pierscionek z diamentem. Prosi ja o renke i zaklada jej pierscionek opowiadajac przy tym ze jest to rodzinny sygnet, ktory nosila jego pra babka, babka i matka. Ivona jako osoba asertywna wiedzac, ze ow mezczyzna nie jest kandydatem na jej meza szybko zcina go z nog. Usprawiedliwiajac sie tym, ze nie po to studiowala prawo przez piec lat by teraz zostac kura domowa gdzies tam na jego posiadlosci i ze pierscionek jej sie nie podoba. Zloto juz jest nie modne i jak by ja znal lepiej, prawdopodobnie by o tym wiedzial. Mezczyzna zaczyna plakac.
Teraz popatrzmy na ta scene z punktu widzenia Ivony jako osoby jak najbardziej nie asertywnej. Cale jej zycie miala problem z powiedzeniem slowa, nie. Ivona nigdy nie chciala byc prawnikiem. Rodzice ja do tego zmusili a ona sie zgodzila. Tak naprawde to chciala byc cale zycie piosenkarka. Do dzis spiewa codziennie pod prysznicem z mysla ze mogla by podbic kazdy muzyczny rynek. Co prawopodobnie jest prawda, poniewaz ma nadzwyczajna barwe glosu. Pewnego dnia ow mezczyzna zaczepil ja na ulicy i zaprosil w piatek wieczor na rankde. Ivona nie potrafila mu odmowic, bo bardzo nalegal i byl bardzo przy tym romantyczny. Otrzymala zaproszenie wiedzac, ze dokladnie o tej samej godzinie ma odbyc sie przesluchanie dla mlodych talentow w telewizji do programu: I ty mozesz byc piosenkarka. Ivona zgadza sie i wybiera randke w ciemno. Siada na wyznaczonym jej miescu i przed oczami pojawia jej sie talerz z poledwica na ktora jest uczulona i jest w dodatku wegetarianka. Postanawia ja jesc, poniewaz szybko zdaje sobie do zroumienia, ze danie z cala pewnoscia kosztuje tego mezczyzne fortune. Po pieciu minutach zaczynaja pojawiac sie na jej twarzy czerwone bomble, ktore momentalnie zaowaza nasz mezczyzna. Nie poddajac sie zamawia najdrozszego szampana, ktorego ona wypija i po dziesieciu minutach zaczyna czkac i smiac sie bez przyczyny, co przeszkadza innym jedzacym w restauracji. Mezczyzna zaczyna opowiadac jej o swojej posiadlosci i zanim zrozumiala o co chodzi, juz miala obrzydliwy zloty pierscionek z diamentem na swoim palcu. Dobrze wiedziala ze facet nie byl w jej typie ale zgadzila sie wyjsc za niego. Przy okazji cieszyla sie wiedzac, ze ta nowina zdenerwuje rodzicow, ktorzy wlasnie skonczyli oplacac ostatnia rate jej jeszcze nie dokonczonych studiow. Mezczyzna szybko orientujac sie z kim ma do czynienia i zaprasza Ivone do domu, traci z nia dziewidztwo i zdejmuje jej pierscionek, twierdzac asertywnie, ze myslal ze jest porzadna dziewczyna. Zostawia ja o szustej rano sama. Ivona czeka na autobus do domu i oglada telewizor z za szyby wystawowej w ktorej wlasnie leci powtorka programu.: I ty mozesz byc pisenkarka.
Oczywiscie ta historia mogla sie zakonczyc jeszcze inaczej, kiedy Ivona odnalazla by sie na posiadlosci mezczyzny jako wzorowa matka i szczeliwa zona. Spiewajac piosenki religijne w pobliskim i jedynym kosciele. Opowiadajac swoim wnuka, jaka to wspianiala przygode miala na randce, kiedy musiala jesc mieso, ktorego nie cierpiala. Tak wiec ani jedno ani drogie nie musi byc do konca zle lub dobre. Musimy rownierz rozpatrzyc ze Ivona z przypadku pierwszego jako osoba asertywna nie musi koniecznie miec lekkiego zycia. Szybko popada w konflikt z droga osoba, narzucajac jej swoje tak lub nie. Niejednokrotnie tracac zyciowe szanse wlasnie dlatego, ze nie potrafi zlapac kompromisu. Bo mysle ze czasami warto jest zjesc taka poledwice, nawet jesli sie jest na nia uczulonym. Warto miec troche jednego i troche drogiego. Wiem o tym bardzio dobrze, zwlaszcza po swoich ostatnich doswiadczeniach. Bo najwazniejszy jest kompromis.
Obudzilem sie z mysla, ze czas juz isc do pracy. Zapalilem mala lampke, bo bylo jeszcze ciemno i spojrzalem na zegarek. 11.53 stanowczo nie byla porzadana pora by wstac. Szczegolnie poznym wieczorem tuz przed polonca. Zazwyczaj moj zegar biologiczny dziala bez zazutow i codziennie budze sie minute przed budzikiem czyli o 5.22 wczesnym rankiem. Lecz dzisiejszy incydent budzenia sie o 11.53 przygotowany by pojsc do pracy, zlamal wszystkie zasady mojego biologicznego funkcjonowania. Bo skoro kladac sie spac o 10.30 i budzac sie zaledwie godzine pozniej, bylem gotowy by isc do pracy. Cos tu stanowczo nie gralo. I wtedy pomyslalem sobie o moim sasiedzie Ricku. Kiedy szybko zrozumialem iz on jest przyczyna mojej dyzorganizacji biologicznej i nie tylko. Ale od poczatku.
Mysle ze przed przedstawieniem sprawy Ricka, dobrze by bylo szybko nawiazac do moich doswiadczen zwiazanych z wynajmowaniem mieszkan lub bycia lokatorem. Z tego wzgledu ze w ciagu ostatnich pieciu lat pobytu tutaj w Sydney, naliczylem conajmnie 30 roznych miejsc w ktorych mieszkalem. Specjalnie uzylem slowa “miejsc”, poniewaz uzycie slowa “dom”, bylo by obraza dla wszystkich budowli mieszkalnych tego swiata. Tak wiec 30 roznych miejsc w ciagu pieciu lat. Czyli 30 roznych powodow wyprowadzenia sie z miejsca poprzedniego. Czyli 30 roznych powodow zaistnienia konfliktu. Czyli 30 roznych przeprowadzek. Czyli 30 roznych prozb do innych ludzi by pomogli mi w przeprowadzce. Czyli 30 roznych umow o mieszkanie. Czyli 30 roznych historii w poszukiwaniu kolejnego. Czyli 30 problemow z oddaniem depozytu i innych wspanialych rzeczach, ktore czekaja kazda ludzka istote, kiedy sie przeprowadza z jednego miejsca do drogiego. Az trudno w to uwierzyc, ale naprawde w tylu roznych mieszkaniach moja osoba miala przyjemnosc lub nie przyjemnosc zamieszkac. Czuje sie troche jak Mojzesz, ktory szukal swojego miejsca przez 40 lat. Tylko ze ja nie zyje na pustyni i nikt nie chodzi za mna tak jak te miliony zydow za Mojzeszem. Jestem tylko ja z tysiacami martwych przedmiotow bez ktorych niepotrafil bym juz funkcjonowac. Dodajac karaluchy, ktore mysle ze podrozuja ze mna od pieciu lat z miejsca na miejsce. Tak jak by tylko one mnie rozumialy i dalej chca ze mna mieszkac. Bezczelnie pakujac sie razem z moimi rzeczami do pudel by wyladowac na kolejne miejsce. Kolejna misje nawiazania przyjazni lub konfliktu z nowym lokatorem lub sasiadem.
Mojego sasiada Ricka poznalem juz pierwszego dnia pobytu w nowym apartamencie. Ponownie musze zwrocic uwage ze slowo apartament jest tu jak najbardziej nie na miejscu, bo apartamentu na pewno nie przypomina. Miejsce to mozna porownac do dekoracji teatralnej zbudowanej z taniej dykty pomalowane od zewnatrz w naturalne kolory marmuru lub cegly by lokator. w tym pzypadku ja, mial iluzje zycia w budynku mieszkalnym. Drzwi pomalowane na stanowczy kolor ciemnego drewna by lokator, w tym przypdku ja, nie wszedl niechcaco w sciane, lamiac dykte. Caly dom zostal zaprojektowany by siedem roznych osob moglo w nim zamieszkac. Dzielac po miedzy soba jedna lazienke z jedym sedesem i wanna. Znajdowala sie ona na pierwszym pietrze co oznaczalo dla loktora mieszkajacego na parterze w tym pyrzypadku mnie, podroz na gore tylo krotnie ile bylo mi potrzeba.
Dostalem pierwszy z apartamentow ktory byl ulokowany tuz przy drzwiach glownych, oznaczony numerem jeden. Zdecydowalem sie na zamieszkanie w tym miejscu ze wzgledu na cenne, ktora mi odpowiadala jak rownierz z lokalizacji znajdujaca sie przy miejscu mojej pracy. Pracujac rankiem a piszac w nocy to miejsce spelnialo wszystkie moje wymagania, ktore i tak po moich 30 przeprowadzkach znizyly sie do tego stopnia, ze gdyby zaproponowali mi mieszkac w domku z lepianej gliny, prawdopodobnie bym w nim zamieszkal.
Podczas wprowadzania sie przypadkowo poznalem swojego sasiada mieszkajacego pod numerem dwa. Imienia jego nie pamietam, bo widzialem go tego dnia pierwszy raz, ale zapamietalem go dosc dobrze. Maly, czesciowo lysy, siedemdziesiecioletni pijaczek, podszedl do mnie i zaczol zadawac pytania. Pytal sie czy mam dziewczyne, czy lubie glosna muzyke, czy uprawiam sex, czy mam telewizor, jakiej narodowosci jestem, czy lubie urzadzac prywatki, czy mam przyjaciol, czy gram na instrumentach, czy mam instumenty. Slowem przeprowadzil profesjonalne przesluchanie dla kandydata do mieszkania numer jeden w ktorym mialem zamieszkac. Bylem troche zdziwony jego przywitaniem i spytalem sie do czego sa mu potrzebne te wszystkie informacje. Zaczol sie smiac, poczym zmienil swoj nastroj na bardzo powazny, przymrozyl oczy, spojrzal mi w gore i powiedzial:
- My nie lubimy dzwiekow.
- Kto my - zareagowalem - My, lokatorzy tego domu. Dziadek przyblizyl sie do mnie wystarczajaco blisko by mozna bylo wyczuc odor parujacy z jego ciala jak by chcial tym podkreslic swoje uprzylijowanie w tym domu. Poprosilem go by sie odsunol bo zapach alkoholu dziala na mnie alergicznie. Co szybko zrobil i kontynulowal.
- My nie lubimy dzwiekow. Ludzie tu generalnie przychodza spac i potem ida do pracy. Mowie ci o tym bo jestes mlody a mlodzi ludzie nie potrafia zrozumiec innych. Mysla ze caly swiat nalezy do nich i nie maja zamiaru sie z nim z nikim dzielic. Tu w tym miejscu jak wiesz dzielimy sie lazienka. Mieszkal tu jeden taki facet w twoim pokoju, ktory uzywal prysznicu ponad 20 minut. Ile minut przebywasz pod prysznicem? Zapytam dziadzik. - Nie wiem dokladnie. Nigdy nie mierzylem - On przebywal stanowczo za dlugo. - dziadzik nie dawal mi dojsc do glosu.- Mieszkal tu inny taki facet, ktory przyprowadzil do tego pokoju kobiete. A jak dobrze wiesz bo podpisales umowe. To mieszkanie jest zarejestrowane na jedna osobe. Przecierz nie mozna tam mieszkac w dwojke. A ona sie wprowadzila. Jebali sie tam zamknieci od rana do nocy a w miedzy czasie przesiadywali godzinami pod prysznicem. Po trzech miesiacach on ozenil sie z nia. Prawdopodobnie dla papierow bo byla codzoziemka i zaraz potem przez cztery dlugie miesiace jebali sie tam bez wytchnienia a po pieciu kolejnych pojwailo sie dziecko. Nie musze ci mowic jak bylo z dzieckiem bo z pewnoscia mozesz sobie wyobrazic ile halasu robilo. A przecierz te nasze siciany sa z papierowej dykty. Slychac kazdy ludzki oddech. Pewnego dnia wprowadzil sie tu taki inny koles, student. Studiowal muzyke. Nie wiem jakim cudem udalo mu sie wniesc do tego pokoju fortepian ale kutas zrobil to. Gral i gral nie dajac nam spokoju. Codziennie to samo w kolko to samo. Szybko sie go pozbylismy.
- Jak dlugo juz pan tu mieszka? Nie wytrzymalem i przerwalem monolog dziadzika bo powoli zaczynal mi grac na nerwy. Dziadzik odwrocil sie i podszedl do swoich drzwi. Otrworzyl je i odwrocil sie do mnie na chwile.
- Mieszkam tu juz na tyle dlugo by wiedziec, ze bedziesz duzym problemem dla tego domu. Mowiles ze jestes polakiem. Polacy sa bardzo glosni. Powiedziawszy to delikatnie zamknol drzwi i zostawil mnie samego w dlugim korytarzu.
Nie powiem bym dobrze sie czol po rozmowie z dziadzikiem. Polozylem sie na lozku patrzac w wysoki sufit pokoju. Przestraszylem sie troche, poniewaz powodem przeprowadzki z mojego ostatniego mieszkania byl wlasnie starszy czlowiek. Allan Hill bo tak nazywal sie ow dziadek. Wynajol mi piekne male mieszkanko usytulowane w jego ogrodzie. Raczej nie bylo mozliwosci nawiazania rzadnego konfliktu z Allanem, poniewaz on mieszkal w swoim mieszkaniu a ja w swoim na ogrodzie. Zreszta Allan byl bardzo przywiazany do tego miejsca, poniewaz sie w tym domu urodzil jakies sto lat temu. Prawie codziennie wykonywal jakies prace w ogrodzie lub innych czesciach jego malej posiadlosci. Co zawsze mi sie podobalo, bo czynilo go bardzo ruchliwym dziadkiem. Pewnego dnia nareperowal mi stary rower, ktory dostalem w prezencie. Bardzo sympatyczne. Allan mial wszystkie potrzebne narzedzia i wynalazki potrzebne ludzkiej istocie do mieszkania w cywilizowanym swiecie. Mial komplet przyrzadow do sprzatania mieszkania jak rownierz inne porzyteczne urzadzenia jak pralka lub suszarka do ubran. Niestety problemem okazal sie fakt, ze Allan byl obecny tam dwadziescie cztery godziny na dobe. Moja prywatnosc zostala naruszona tym, ze ilekroc ktos do mnie przychodzil musial byc sprawdzany przez Allena drobna konwersacja a zostanie tej osoby na noc bylo praktycznie niemozliwe. Ten fakt zmusil mnie a raczej jego do wymuwienia mi mieszkania.
Wstalem i postanowilem zapomniec o przeszlosci i zabrac sie za terazniejszosc, czyli ulozenie moich starych smieci we wlasciwym porzadku. Jednym z plusow kazdek przeprowadzki jest fakt, ze klamoty ktore gromadzisz przez te wszystkie lata wygladaja innaczej w zaleznosci od pokoju i ustawienia swiatla lub rodzajem tapety na scianach lub dobranynm kolorem. Czasami wszystko nabiera innego wymiaru i niebieskie kontenery na mleko, ktorych urzywalem jako polki, czasami doskonale komponowaly sie we wnetrze w zaleznosci od koloru. Powoli zaczolem wszystko ustawiac na swoje miejsce. Pokoj byl przegrodzony poltorametrowa dykta, ktora dzielila pokoj na czesc mieszkalnia i niby kuchnie z pojedynczym zlewozmywakiem i elektryczna kuchenka. Postanowilem postawic moj desk wlasnie w tej czesci kuchennej bym tam mogl pracowac a w drogiej czesci relaksowac sie ogladajac filmy na DVD lub sluchajac muzyki. Zreszta kontenery na mleko wygladaly doskonale kiedy polozylo sie je na podlodze w poprzeg. Postawilem tam maly 21 calowy telewizor, magnetowid, odtwarzacz do DVD i malutka wierze stereo. Bardzo mi sie to podobalo. Wlaczylem jeden z moich ulubionych utworow Depeche mode - Hallo i po uslyszeniu pierwszych dwudziestu taktow zrozumialem. Jestem znowu w domu. Wtedy zapukal on. Do dzis nie moge sobie tego zrozumiec ze ktos moglby byc na tyle bezczelny by interweniowac w czyjes zycie od pierwszego dnia wprowadzenia sie. Ba, od pierwszej godziny wprowadzenia sie do nowego apartamentu czyli miejsca. A on to zrobil. Zapukal dosyc glosno. Otworzylem drzwi i zobaczylem go. Stanol w drzwiach ze stanowczym stresem wypisanym na jego twarzy. Rick. Wtedy jeszcze nie wiedzialem ze wogole ma imie. Byl sredniego wzrostu obdarowany przez matke nature w pryszcze na czole stara koszule w kratke i koszulke ponad dziesiecioletnia z oklatka plyty Guns and Roses z poczatku lat dziewiedzcdziesiatych. - Czy mozesz troche przyciszyc. Powiedzial i przekrecil reka w lewo pokazujac mi jak sie przycisza wierze stereo. Podszedlem do wierzy i zobaczylem ze na dwudziesto punktowym wskazniku level sluchania muzyki byl tylko osiem. Sciszylem do szesciu i zamknolem drzwi. Teraz juz nic nie bylo slychac tylko samochody dochodzace z zewnatrz. Powrocilem do wierzy i podwyzszylem level do dziesieciu, ale to juz nie byla ta sama piosenka. To juz nie byl dom. To byl rozkaz kogos kto kazal mi sluchac muzyki na niskim levelu. To juz byl zamach na mojej jeszcze nie odnalezionej prywatnosci. Szczegolnie w nowym miejscu. Wylaczylem muzyke i skonczylem ukladanie wszystkich rzeczy.
Na drogi dzien poszedlem do pracy z mysla co by tu wymyslec na pytanie Paula, mojego wspolpracownika, ktore prawdopodobnie zabrzmialo by - Jak tam nowe mieszkanie? Paul byl jedna z takich osob, ktora szybko byla w stanie wylapac najlzejszy falsz w tonie glosu ludzkiej istoty. Byla to najbardziej asertywna osoba, ktora kiedy kolwiek poznalem. Pieciesiecio cztero letni Paul - byl jednym z moich najlepszych przyjaciol i to ze mialem przyjemnosc z nim pracowac, zkracal moj czas o polowe w godzinach pracy. Pracowalismy na universytecie majac za zadanie zaopatrzenia porannych gazet i wszystkich dostepnych magazynow na terenie universytetu. Ten fakt dostarczania oznaczal wczesne wstawania o piatej rano, kazdego ranka, niezaleznie od pogody. Na szczescie weekendy mielismy wolne, co czynilo ta prace troche jak taka szkole. Powiedzmy szkole zycia, bo po za dostarczaniem gazet i magazynow nic tam sie specjalnego nie dzialo. Co prawdopodobnie czynilo ta prace wyjatkowo przyjemna, poniewaz po za Paulem nikt nie wiedzial co my tak naprawde robimy i jakie mamy obowiazki.
- Jak tam nowe mieszkanie? Zapytal Paul otwierajac drzwi do naszej kanciapki wklepujac odpowiedni kod, wylaczajac alarm.
- Dobrze, bardzo dobrze - odpowiedzialem. - Wiesz to jest bardzo fajne mieszkanie. Myslalem, ze bedzie wiecej dzweikow dochodzic od ulicy, ale mylilem sie. Prawie nic nie slychac. - To bardzo dobrze. Odpowiedzial Paul - Teraz to bardzo trudno o dobre mieszkanie. Mnie zajelo dwa lata zanim znalezlismy dogodny dom razem z Precylla.
Precylla byla zona Paula. Kobieta jego zycia dla ktorej zrezygnowal ze swojej pierwszej zony. Po prostu zobaczyl ja ktoregos dnia, zapoznal i zrozumial, ze jest ona ta i tylko ta kobieta z ktora by chcial zpedzic reszte zycia. Tego samego dnia opweidzial wszystko swojej pierwszej zonie dajac jej do zrozumienia ze maluzenstwo nie bedzie dzialac i rozwiadl sie z nia. Razem z Precylla pojechali na dluga podroz do Indi jak rowniez Afganistanu i Nepalu, gdzie Paul w koncopwych latach siedemdziesiatych wspinala sie na co poniektore osmiotysieczniki. Maja dwie coreczki. Jedna wlasnie skonczyla osiemnascie lat i zaczyna swoja podroz w dorosle zycie. Droga miala dziesiec lat i chodzila do szkoly.
- Bly znowu nie przyszla dzis do domu na czas. Dopiero kiedy wstalem o piatej i otworzylem drzwi zobaczylem ja w progu. Paul nie mial przede mna zadnych tajemnic. - I co mam zrobic. Przecierz to moja corka. Najbardziej szkoda mi Precylli, bo ona martwi sie najwiecej. Nie moze spac po nocach.
- Moze powinna zamieszkac sama? Odpowiedzialem. - Moze masz racje, ale ona ma dopiero osiemnascie lat a sam wiesz jak trudno o dobre mieszkanie. - Tak wiem. - Dobrze wiedzialem jak trudno jest znalesc dobre mieszkanie. Bardzo dobrze wiedzialem szczegolnie po ostatniej nocy, kiedy w pierwszy dzien mojego pobytu na nowym miejscu myslalem o ponownej przeprowadzce.
Skonczylismy prace i Paul odwiozl mnie do domu. Zaproponowal mi, ze moze mnie przywozic i odwozic po pracy, bo moj dom jest mu jak najbardziej po drodze. Kupilismy pare butelek piwa by opic nowe mieszkanie. Zaprosilem go do srodka.
- Ladnie. Tak cicho. Czy jacys innie ludzie tu wogole mieszkaja? - Tak - kiwnolem glowa - Mieszkaja. Wczoraj dwoch poznalem. - Dziewczyny? Paul powoli zadomawial sie - Nie, niestety dziewczyn tu raczej nie ma. Poznalem dwoch facetow jeden mieszka kolo mnie drogi nade mna. - I co w porzadku ludzie? - Raczej tak - klamalem dalej - Nie wiem. Narzekali na moja glosna muzyke. - Powiedz im by poszli w diably, glosna muzyka. Sluchasz glosno?
- Nie - opowiedzialem. - To nie musisz sie niczym przejmowac. Przecierz jestes mlody musisz sluchac muzyki. Zreszta poczekaj mam dla ciebie prezent w bagazniku, zaraz przyjede. Paul podskoczyl do gory i wyszedl do samochodu.
Tak sobie pomyslalem. Paul ma racje. Przecierz place ten sam czynsz co inni, dlaczego mam robic cos w brew mojej woli, tylko dlatego, ze komus sie cos nie podoba. Nawet ich nie znam. Powinni mi byc tak obojetni, jak prawdopodobnie ja jestem obojentny dla nich. Paul stanol w progu z wielka wierza stereo i gigantycznymi kolumnami. - Skoro mowimy o muzyce mam cos dla ciebie. Paul wszedl i zrzucil gigantyczna aparature na lozko. - Mielismy to wczoraj wyzucic, bo tak stoi i nikt sie tym nie interesowal. Odtwarzacz kompaktowy jest zepsuty, ale pomyslalem ze moglbys to podlaczyc do swojego odtwarzacza DVD. - Swietny pomysl - krzyknolem. - Teraz prawdopodobnie bede mial dolby stereo, dziekuje Paul. - Nie ma za co. I tak mialem to wyzucic.
Podlaczylismy cala aparature do odtwarzacza DVD i postanowilismy to przetestowac. Wlaczylem jeden z moich ulubionych filmow Odyseje Kubricka i szybko sie zorientowalismy ze aparatura naprawde dziala doskonale.
- Cholera, moze powinienem ja zabrac z powrotem do domu i podlaczyc tak samo u siebie. - Razem zaczelismy sie smiac.
Paul poszedl do domu zostawiajac mnie z ta gigantyczna aparatura, ktora miala moc trzykrotna od mojej malej wierzyczki. Kazda kolumna byla wyposazona w dwa osobne glosniki specjalnie do basow. Tak wiec po raz pierwszy mialem mozliwosc posluchania tych najciezszych utworow z prawdziwa moca. Ale jakos nie moglem zdobys sie na odwage by wlazyc jedna z plyt. Balem sie. Czulem sie jak bym posiadal bron masowego razenia na ktora nie mam pozwolenia. A jednak zdecydowalem sie i wlaczylem jeden z utworow. Byl to szok nie tylko dla mnie lecz dla samego mieszkania. Wszystko w okolo sie trzeslo. Wibracje byly tak duze ze male przedmioty powoli zaczynaly podskakiwac i poruszac sie na podlodze. W tym samym czasie ja obdazony podwojna dawka adrenaliny zaczolem skakac poczym szybko nerwowo wziolem worek na smieci i wyszedlem z domu zostawiajac wlaczona aparature. Wyszedlam bo juz go czulem. Czulem jak zdenerwowany schodzi na dul. Czulem Ricka. Kiedy przyszedlam juz stal pod drzwiami krzyczac cos co absolutnie nie mozna bylo zrozumiec z powodu halasu dopbiegajacego z mojego pokoju. Wszedlem i wylaczylem aparature.
- Co mowiles? - Zapytalem spokojnie. - Pojebalo cie czy co. - Rick byl mocno zestresowany. - To prawda muzyka byla troche glosna. - Glosna? Juz glosniej byc nie moze. - Mozliwe. - odparlem - Chcialem tylko porwnac cisze z halasem to wszystko. - Zachowywalem sie bardzo spokojnie co Ricka wyprowadzalo z rownowagi. Ubrany w ta sama koszulke z nadrukiem Guns and Roses, Rick nie wiedzial jak zaczac rozmowe. - Nie mozesz sluchac tak glosno muzyki - Kontynulowal. - Mozliwe, ale wlasnie probowalem nowa aparature no wiesz, taki maly tescik. Bedac z toba szczery potencjometr przekrecilem tylko do polowy. - Podnioslem do gory reke i pantomimicznie pokazalem Rickowi jak przekrecam galke w prawa strone - Ale ciekawe jak by bylo slychac, jak bym przekrecil do oporu. - Rick stal w bez ruchu zahipnotyzowany. Zrobilo mi sie go troche zal. W sumie nic nie wiedzialem o nim poza tym ze sluchal muzyki z poczatku lat dziewiedziesiatych i ze nie lubil myc wlosow. - Jak masz na imie? - Probowalem nawiazac kontakt. - Rick - Bardzo mi milo Rick. Ja mam na imie Konrad. - Posluchaj, Tutaj mieszkam juz od dwoch lat i staram sie uczyc. - Jestes studentem? Co studiujesz? - Studiuje medycyne - Pracuje dla ojca i potrzebuje sie skupic. Najdrobniejszy dzwiek wyprowadza mnie z rownowagi. Nawet nie wiesz jak cicho zachowuje sie w moim mieszkaniu by tobie nie przeszkadzac. chodze po tylko wybranej czesci mojej podlogi by nie skrzypila i nie budzila cie jak spisz - Pracujesz rano prawda? - Rick powoli zaczol nawiazywac konwersacje - Tak pracuje - Odpowiedzialem - Wiem o tym ,bo slysze twoj kran rano. Widzisz . Robie doslownie wszystko by nie zaklucac twojego spokoju w nocy. Slucham muzyki na sluchawkach co tobie tez proponuje. Delikatnie zamykam drzwi. Odkrecam kran w taki a nie inny sposob by cisnienie nie spowodowalo sprzezenia i by przypadkiem cie nie obudzic. Ja nie potrafie sie skupic, kiedy slysze jaki kolwiek dzwiek z zewnatrz. Rozprasza mnie to. Zapominam wszystkiego czego sie nauczylem.
Patrzylem sie na niego i nie wiedzialem co powiedziec. Ten czlowiek byl nienormalny. Rozumiem by denerwowac sie o czyjas muzyke lub zachowanie ale to czym ten czlowiek soba reprezentowal bylo po za moja norma rozpatrywania jego sprawy jako normalnej.
- Sluchaj Rick. Jak moja muzyka cie rozprasza to wlaz sobie wate do uszow lub zatyczki. - Rick nie byl zadowolony moja porada. Nie, nie moge. Drganie stolu przeszkadza mi tak samo jak dzwiek. - To moze... _- Nie ma zadnego moze. Rickowi nie podobal sie ton naszej rozmowy. - Po prostu nie przeszkadzaj mi a nie bedziesz mial zadnych problemow. - To jest grozba - Zaregaowalem tak szybko jak moglem - Nie to nie jest zadna grozba, tylko ci mowie bys tego juw wiecej nie robil. Jezeli nie potrafisz zyc z ludzmi nie powinienes przprowadzac sie do takiego mieszkania. - A to przepraszam - wtracilem sie. - Jak sie wprowadzalem dobrze wiedzialem ze sciany beda cienkie i ze bede zmuszony sluchac czyjejs muzyki lub innych dochodzaccych z za scian dzwiekow. Za ta cenne to jest jak najbardziej normalne ze cos takiego ma tu miejsce. Czyli chodzenie w twoim przypadku po wyznaczonej czesci podlogi lub sluchania muzyki na sluchawkach jest twoja i tylko twoja dobra wola. Ja cie o to nie prosilem. Dla mnie mozesz robic tyle halasu ile sie tobie zywnie podoba. Bo ja cie zrozumie. Bo ja place tyle samo co ty i wiem ze musimy sie razem wspierac.
Rick byl bardzo zestresowany. - Za ta cenne trzeba pamietac ze sa ludzie ktorzy nie zycza sobie by jakie kolwiek dzwieki wystepowaly i zyczyli by sobie by inni ich rozumieli i wspierali. To co bedziesz nadal sluchal muzyki i robil halas? Rick postanowil zadac mi podchwytliwe pytanie.
- Zalezy od pogody Rick - Usmiechnolem sie. - Zobaczymy kurwa od czego to bedzie zalezec. - Rick obrucil sie i wszedl schodami na swoje pietro. Otworzyl drzwi, co bylo doskonale slychac i zniknol jak by to wszystko mi sie tylko wydawalo. Podszedlem do aparatury. Podlaczylem sluchawki i skonczylem sluchanie utworu.
W nocy nie moglem spac. Zastanawialem sie kto ma w tym wszystkim racje, ja czy on. Moja podswiadomosc kierowala sie po mojej stronie, ale droga strona byla jak najbardziej za Rickiem. Moze to naprawde biedny chlopiec, ktory nie ma problem ze skupieniem sie. Prawdopodobnie studiuje juz ta medycyne od dziesieciu lat i za kazdym razem zapomina wszystkiego czego sie nauczyl i za kazdym razem jest zmuszony studiowac od nowa. Moze ja chce mu specjalnie robic na zlosc tylko o tym nie wiem. Moze z jego punktu widzenia moje dzwieki, ktore sa dla mnie jak najbardziej normalne, maja zupelnie inne wymiar kiedy sie je slucha z jego pokoju. Moze dlatego musialem zmieniac te wszystkie mieszkania tylko nigdy o tym nie pomyslalem. Moze to ja jesem tym czarnym pionkiem na Rickowej szachownicy. Moze jestem czarnym pionkiem na wszystkich szachownicach tylko ze o tym nie mam zielonego a raczej czarnego pojecia.
Poszedlam na probe sztuki teatralnej pana Andrzeja. Pan Andrzej byl polskim aktorem. Uznawany przez publicznosc polonijna, bo tylko owa partycypowala, za utalentowanego artyste z racji jego glebokiego, dojrzalego glosu i niezlej polskeij dykcji. Pan Andrzej zadzwonil do mnie miesiac przed spotkaniem, proponujac mi wziecie udzialu w jego najnowszym przedwsiewzieciu inerpretacji wierszow Galczynskiego. Moja rola mial byc akopaniament na pianinie, ktory mial zekomo ubarwnic jego recytacje. Dostal moj numer telefonu od innej aktorki, pani Marty ktorej kiedys pomoglem w podobnej sprawie. Prawopodobnie cenila to moje brzdakanie na tyle, ze zareklamowala mnie innemu aktorowi, co czynilo mnie znanym polonijnym muzykiem, ktorym bym nigdy nie byl w innych okolicznosciach.
Co podobalo mi sie u pana Andrzeja to jego profesjonalizm. Kazda najdrobniejsza informacje konfrontowal dwa razy telefonicznie i
e - mailowo. Kazda najdrobniejsza zmiane daty spektaklu lub innej miary, potrafil podwyzyc do rangi czegos co z czasem nabralo wymiaru czegos wyjatkowego. Zreszta to jak zwracal sie do mnie okrzykuajc mnie za wirtuloza, nie slyszac ani jednego dzwieku zagranego przeze mnie, czynilo mnie kims zupelnie wyjatkowym. Szedlem na ta probe z nadzieja, ze w koncu bede czescia czegos bardzo waznego na co dlugo czekalem. Pamietalem jeszcze z lekcji jezyka polskiego co i tak przychodzilo mi z trudem, ze Galczynski posiadal bardzo frywolne teksty i interpretacja ich we wlasciwym tonie, byla zawsze bardzo trudna do zaprezentowania. Zreszta cala epoka poezji dwudziestolecia wojennego jakos bezwarunkowo podniecala mnie.
Kiedy przyszedlem do klubu polskiego, nikogo jeszcze nie bylo. Postanowilem porozgladac sie troche, bo nie bywalem czestym gosciem w tego typu miejscach jak klub polski. Szczegolnie zaskoczyl mnie manekin ubrany w stroj ludowy obity szyba dookola. To chyba byla krakowianka. Ciekawe jak dlugo juz tam stala? Moze jeszcze z przed wojny? Usiadlem i dostrzeglem moje nazwisko napisane duzymi literami na plakacie. Byl to plakat reklamowy tegoz spektaklu: Mistrz Andrzej przedstawia podroz dorozka Galczynskiego w akompaniamencie Konrada. Wow, westchnolem. Nawet nie wiem czy do konca chce brac w tym udzial a tu juz nawet plakat wisi. Ciekawe jak dlugo? Moze jeszcze z przed wojny?
Pierwsza przyszla Marta. Aktorka, ktora prawdopodobnie byla w to tak samo zamieszana jak ja. Bardzo zdenerwowana osoba, cieszaca sie duzym powodzeniem a raczej sympatia wsrod publicznosci polonijnej. Nie rozmawialismy. Nawet nie patrzylismy sie na siebie. Staralismy sie spedzic ten czas oczekiwania na mistrza w osobistej zadumie, bo z jej miny rozumialem ze orientuje sie w temacie spektaklu podobnie jak ja. Nic nie wiedziala.
Na gore wdrapal sie niski facet. Lysy z siwa broda. Od razu skierowal sie w moja strone i przemowil glebokim glosem.
- Panie Konradzie, rozczarowal mnie pan. Myslalem ,ze pan juz tam siedzi na sali i komponuje dla nas. - Marta obdarowala Andrzeja sztucznym usmiechem jako reakcja na jego wspaniale wejscie. Kokietowala go a on kokietowal ja. Ja stalem z boku i obserwowalem cala sytuacje.
Po dwudziestu minutach przebywania z panem Andrzejem i pania Marta, bylem juz pewny, ze przedstawienie bedzie zupelnym fiaskiem. Nie krytykujac tworczosci Galczynskiego i talentow obu aktorow tak pana Andrzeja jak pani Marty, to nie mialo dla mnie absolutnego sensu. Wyobrazenie spektaklu bylo bardzo proste. Publicznosc polonijna miala by przyjsc do klubu o oznaczonej godzinie i zaplacic dwadziescia dolarow australijskich a pietnasicie w przypadku studentow za bilet i grzecznie usiasc na wyznaczonych miejscach. Gdyby sie juz usiedli na scene mialbym wejsc ja we wlasnej osobie i raptownie zaczac grac jeden z wybranych przeze mnie utorow muzycznych. Te mini koncert mialby trwac doputy doputy pan mistrz Andrzej by nie wszedl na scenie i przerywajac mi wyciagnol by kartke i zaczol glosno interpretowac wiersz Zaczarowana Dorozka. A potem to juz z gorki jeden wiersz czyta Marta inny Andrzej i tak na zmiane przez poltore godziny a ja w miedzy czasie mialbym przygrywac im rozne podklady by dodac przedstawieniu wiecej tajemniczosci. Na koniec Andrzej mial by przemowic i poprosic o pieniadze dla szkol polskich. Z czego oddal by dwadziescia procent a reszte zachowal dla siebie dzielac sie z zespolem czyli Marta i ze mna.
Bardzo nie podobal mi sie ten pomysl. Szczegolnie z tego wzgledu ze razem Marta i Andrzej wybierali teksty przy mnie mowiac mi co minute co powinienem grac w ktorym momencie. To byla pierwsz proba a zarazem generalna. Co jeszcze bardziej wbudzalo we mnie niechec do tego calego przedstawienia. I tak patrzylem sie na tych dwojga doroslych ludzi, usmiechajac sie z zagryzietymi zebami w ustach. Patrzylem sie i zastanawialem. Dlaczego tak bardzo chca zabic ta i tak mala publicznosc polonijna. Co oni im takiego zrobili ze beda musieli doswiadczyc tej katorgi za dwadziescia dolarow wiercac sie na siedzeniach przez poltora godziny.
- Moze ja bym powiedzial wiersz. Przerwalem. - Jaki wiersz? Andrzej szybko zareagowal. - Jakikolwiek. Tak caly czas tylko gram a wy czytacie te teksty. Publicznosc bedzie zaskoczona jak bym tak w pewnym momencie wstal i zarecytowal jeden z tekstow, moze by sie obudzili? - To dobry pomysl - powiedziala Marta. - Tak dobry dobry. - Andrzej nie byl zadowolony. - Wyjdziesz na scene i wyrecytujesz jeden z wierszy, tylko naucz sie go wczesniej na pamiec. Glupio by bylo gdybym musial podawac ci kartke a potem razem z Marta zaczniemy ci bic brawo i bedziesz bohaterem wieczoru. - Andrzej usmiechnol sie i juz nie wracal do tematu. Mialem sie z nim spotkac na jego innej sztuce teatralnej by Marta mogla mi dac ksero tekstow, ktorych on nie mogl dla mnie zkserowac. Chodz brzmialo to dla mnie zbyt skomplkowanie, zgodzilem sie i urwalem sie z proby co Andrzej odczytal jako totalny brak szacunku i profesjonalizmu. Co tez chcialem osiagnac.
Szedlem do domu z mysla. Dlaczego nie moglem byc na tyle asertywny by powiedziec Andrzejowi ze mam ten jego spektakl w dupie. Dlaczego nie potrafilem mu powiedziec jak bardzo ten spektakl nie ma sensu i ze przyniosl by wiecej szkody tym polskim szkola niz kozysci. Ciekawe jak Paul, moj wspolpracownik zachowal by sie w podobnej sytuacji. Jak on by sobie poradzil z takim facetem jak pan Andrzej. Jak by zareagowal. Na przyklad taki moj sasiad Rick. Co by mu powiedzial? Jak by go zaskoczyl?
Bylem troche zmeczony tego dnia. Po przyjsciu do domu chcialem po prostu zapomniec o calej sprawie. Usiadlem na swoim lozku i wlaczylem spokojny nokturn Fryderyka Chopina. Nagle uslyszalem dziwny dzwiek dochodzacy z gory. Przyciszylem muzyke by miec pewnosc z kad dochodzi, ale jak tylko to zrobilem nic nie bylo slychac. Postanowilem zaczac sluchania od nowa, ale kiedy tylko wlaczylem plyte dziwny dzwiek powrocil. To bylo nierytmincze walenie w podloge jakims tempym narzedziem. Szybko zorientowalem sie kto to byl.
- Rick - powiedzialem sam do siebie i posmutnialem. On naprawde walil jakims przedmiotem bym nie mogl sie zrelaksowac. Nie pozostalo mi nic innego jak zminic muzyke na inna bym mogl w koncu slyszec jakis rytm. Wybralem Stivego Wondera jako najbardziej neutralnego piosenkarza z mojej kolekcji muzyki szatanistow i innych metali. Rick walil mocniej a ja sluchalem glosniej Wondera. W koncu przestal. Zanim sie obejrzalem juz slyszalem jak puka do drzwi.
Nie wiedzialem czy mu otworzyc. W koncu naruszal moja prywatnosc i nie musialem mu ich otwierac.
- Wiem ze tam jestes. - Rick stanowczo chcial ze mna porozmawiac.
Podszelem i otworzylem drzwi.
- Czego chcesz? - Zapytalem. - Wiesz czego. Chce zebys sciszyl ta muzyke nie moge sie uczyc. - Nie mozesz sie skupic nad nauka a nad pukaniem jakos mozesz. - Pukalem, bo glosno sluchales muzyki - A ja sluchalem glosno muzyki bo pukales. - No to bede pukal dalej - No to bede sluchal glosniej - Ta konwersacje nie miala juz dluzej sensu. W minute doprowadzilismy do punktu z kad prawdopodobnie nie bylo by powrotu. Nie chcialem tego. Nie chcialem by problem Ricka stal sie moim problemem choc i tak jak do tej pory nic nie wskazywalo na to ze nim nie byl.
- Posluchaj - Przerwalem. - Musimy jakos dojsc do porozumienia. W taki sposob nigdy do niczego nie dojdziemy. Nie stoj tak w drzwiach. Wejdz do srodka. Wszedl.
Jego uwage szybko przyciagnela moja aparatura do sluchania muzyki z dwiemia duzymi kolumnami. W koncu zrozumial z kim lub raczej z czym ma do czynienia bo szybko zbladl. Postanowilem przypieczetowac to pokazujac mu moja kolekcje muzyki metalowej. Zaowazyl moje plyty Mr Bungle. - Oh lubisz Mr bungle? - stwierdzil. Tak lubie- odpowiedzialem. - To moja jedna z ulubionych kapel - kontynulowal - Jak slysze muzyke Mr bungle to jeszcze trudniej jest mi sie skupic nad nauka. - To co ja mam na to poradzic Rick jesli ja chce sobie czasami ich posluchac? Rick zamilkl. Wtedy to juz naprawde nie czul sie dobrze, dlatego postanowilem go usadowic na moim goscinnym fotelu i spytalem sie czy nie chce czegos do picia? Odmowil i szybko potem zaczol opowiadac o tym jak pracuje dla swojego ojca o roznych porach i ze moje dzwieki wyprowadzaja go z rownowagi.
- Moze poszli bysmy na ugode w sprawie sluchania - zaproponowalem. Wyciagnolem kartke i poprosilem by napisal mi kiedy przebywa w mieszkaniu a kiedy nie.
- Zazwyczaj przychodze do domu po szostej wieczor to wtedy lepiej zebym juz nie slyszal zadnej muzyki i inncyh glosnych dzwiekow. - Rick szybko przystapil do dzialania. - Zreszta rano sprawa jest podobna. Lepiej by bylo zebys nie halasowal do poludnia, gdzies do godziny dwunastej bo wtedy przewaznie spie.
Patrzylem sie na Ricka kiedy tak mowil i sobie myslalem. Za kogo sobie ci ludzie mnie uwazaja, ze robia ze mna praktycznie to co im sie tylko podoba. To juz nie chodzilo o sprawe Ricka lub pana Andrzeja, ale chodzilo tu o cale moje zycie. Mozliwe, ze to ze pracuje rozwozac gazety a nie robiac to co powinienem robic zawodowo. Prawdopodobnie bylo spowodowane tym, ze moze nie potrafilem o to wystraczajaco walczyc. Zgadzalem sie na wszystkie ugody i propozycje i teraz wyladowalem sam w jednym pokoju z Rickiem sasiadem. To juz nie chodzilo tylko o prace, ale rownierz inne wazne dla mnie sprawy, jak na przyklad kobiety. Mozliwe ze z racji tego, ze nie potrafilem powiedziec stanowczego nie, lub stanowczego tak, nigdy nie moglem znalesc tej wlasciwej kobiety, ktora by mi odpowiadala. Zawsze wszystko konczylo sie tym, ze albo ladowalem w lozku z ta, ktora mnie nie interesowala, albo konczylo sie masturbacja na konto tej ktorej tak naprawde pragnolem.
- Nie sadzisz ze wymagasz troche za duzo? - Zapytalem. - Nie - odparl Rick i skierowal sie w strone wyjscia. - Jeszcze jedno - Rick zatrzymal sie w progu. - Slucham. Odezwalem sie ze drzacym glosem. - Dziekuje, ze postanowiles dojsc ze mna do porzumienia. Powiedziaszy to odwrocil sie i wszedl na gore po schodach.
Spojrzalem na zegarek. Byla godzina 7.45, czyli ugodowo dokladnie ten czas kiedy powinienem zachowac sie przyzwoicie cicho. Jedyna propozycja rozrywki bez robienia rzadnego halasu lub wydawania jakich kolwiek dzwiekow bylo czytanie ksiazki co tez uczynilem, ale to nie bylo to. Wstalem i wyszedlem z domu.
Chcialem po prostu ochlonac od tego wszystkiego. Nie chcialem siedziec w domu jak sardynka. Postanowilem odwiedzic mojego przyjaciela, ktory byl njaglosniejszym i najbardziej zwariowanych ludzi z Sydney. A mianowicie Jay Katz. Mieszal tuz nieopodal mnie w duzym hangarze, gdzie trzymal razem a Miss Death, swoja zona, tysiace filmow na tasmie szesnasto milimetrowei, jak rownierz tyle samo kaset video.
Jay Katz byl niesamowita osobowoscia i zawsze mnie wspieral swoim dobrym poczuciem humoru. Kiedy mu opowiedzialem o problemie Miss Death szybko wlaczyla sie do rozmowy. - To mowisz ze gdzie mieszkasz? - Zapytala. - Tu nie daleko z tad. Northubmerland Ave. - Miss Death zaswiecily sie oczy - W domu numer jeden? - Tak w domu numer jeden - Odpowiedzialem. Troche sie zaczerwienilem bo wiedzialem ze Miss Death, byla troche zamieszana w wooduu i inne pozaziemskie zdolnosci. Kazda srode organizpwala seanse spirytuistyczne, co czynilo ja taka mala wiedzma. - W domu numer jeden mieszkania jeden?
- Tak, skad wiedzialas? - Nie moglem uwierzyc, ze to zgadla. - Moj syn tam mieszkal. - Naprawde? Adam tam mieszkal? - Bylem zaszokowany - Tak. mieszkal tam. Musial sie przeprowadzic z roznych powodow, ale mial bardzo duze problemy z Rickiem, Wciaz tam mieszka? - Podszedlem do Miss Death i usciskalem ja. Czulem sie jak by to ona jedyna wiedziala co tak naprawde sie w tym domu dzialo. - Tak mieszka tam i nie daje mi spokoju. Moze to duch? - Zapytalem. - Nie, nie jest rzadnym duchem to jest po prostu idiota. Adam mieszkal sobie spokojnie a ten debil przseszkadzal mu twierdzac ze halasuje. - Nie moge w to uwierzyc, ze mieszkam w tym samym pokoju co Adam. - Ja tez nie moge. Co tylko moge zrobic to zlozyc ci najwiekrze wyrazy wspulczucia, bo mieszkac z Rickiem pod jednym dachem jest bardzo trudne. - Wrocilem do domu i nie moglem uwierzyc ze Adam tez tu mieszkal. Ciekawe ilu ludzi mieszkalo w tym pokoju. To ciekawe. Nigdy jeszcze nie patrzylem na moje mieszkania z tego punktu widzenia. Sciany wiedza najlepiej co za soba kryja. Ciekawe co kryly moje.
Po tygodniu zapomnialem o ugodzie. Naturalnie, postanowilem ja zlamac, bo zycie bez robienia dzwiekow, czyli ogladania telewizji lub sluchania muzyki lub grania na gitarze, wydawalo sie niemozliwym. A Rick nie pukal, co bardzo mnie cieszylo, choc i tak byl wciaz ze mna. Byl w mojej glowie. Zagniezdzil sie jak jeden z tych karaluchow, ktorych nie mozna bylo przepedzic. Ogladalem telewizje ze nizonya czestotliwoscia. Gralem na gitarze tlumiac dzwiek prawa reka i spiewalem gleboko w myslach. Tego dnia mialem pojsc na spektakl pana Andrzeja, co bylo wydazeniem wieczoru. Nie chcialem isc sam, bo przedstawienie bylo w malym hotelu w oddalonej ode mnie dzielnicy. Wogole nie chcialem tam isc, ale to byla jedyna mozliwosc by odebrac teksty od pani Marty, ktore byly mi niezbedne jesli mial bym grac zmiennie muzyke tak jak tego chcieli. Postanowilem zaprosic kolegow nie mowiac im nic o przedstawieniu by nie przerazic ich zbytnio. Sam pomysl placenia za przedstawienie dwadziescia dolarow, wydawal mi sie czyms bardzo nie na reke i stwarzal problem. Poniedzialki i wtorki byly moimi dniami przetrfania. W tych dniach posiadalem mala kwote pieniedzy, lub czasami rzadnej. Za to w srode dostawalem nalezna mi wyplate, ktora wydawalem tego samego dnia na rachunki, lub przyjemnosci zwiazane z kupnem nowego filmu na DVD.
Udalo mi sie wyrwac Jaroda, jednego z moim australijskich kolegow. Mowie udalo, bo Jarod byl osoba bardzo ustawiona i kiedy mial cos innego do roboty, co czasami oznaczalo uczenie sie lub robienie obiadu, nic nie bylo w stanie go przekonac by porzucil swoj wczesniej przemyslany plan. Tego wieczoru nie mial nic specjalnego do roboty. Dlatego zdecydowal, ze pojedzie ze mna do hotelu. Nie wiedzialem jak go oszukac, by nie zorientowal sie ze nasza wycieczka do innej dzielnicy miala jakis ukryty podtekst. Na szczescie byla to dzielnica w ktorej mieszkal inny nasz przyjaciel co zmienialo cala sprawe w cos bardzo niewinnego. Dlatego celem naszeju wycieczki bylo odwiedzenie Kita, naszego wspolnego znajomego. Byl on przeciwienstwem Jarroda i co kolwiek mowil o swojej muzyce, bo gral na perkusji, nie stawrzalo to problemu by sie z nim spotkac, chocby to bylo dziesiec minut. Kit byl osoba bardzo glosna. Nie tylko z racji tego, ze gral na bebnach, lecz ogolnie z jego wrodzonego charakteru. Wiem cos o tym, bo mieszkalem z nim kiedys w jednym z tych 30 innych miejsc wyciagnietych z mojej australijskiej histori mieszkaniowej. Ciekawe co by sie stalo, gdyby Kit zamieszkal by na moim miejscu. Ciekawe co by sie stalo wowczas z Rickiem. Kto by wygral Kit czy Rick. Prawdopodobnie Rick, co Kit byl osoba bardzo pokojowo nastawiona i nie pozwoloil by sobie na rzaden konflikt.
- Kit twierdzi, ze nic nie wiedzial o naszym przyjezdzie do niego. - Jarrod wlasnie skonczyl rozmawiac z Kitem przez telefon komorkowy. - Ale chce sie spotklac tak? - Przypomnialem sobie ze z tego wszystkiego nawet nie przyszlo mi do glowy by zadzwonic do Kita i uprzedzic go ze przychodzimy. - Tak powiedzial ze znajdzie troche czasu. Czy ty wogole do niego zadzwoniles? - Jarrod brzmial bardzo podejrzliwie - Oczywiscie ze tak - odpowiedzialem. - Zadzwonilem ale znasz Kita, prawdopodbnie zapomnial lub nic nie slyszal kiedy z nim rozmawialem. - Mowil ze wogole nie dzwoniles - Jarrod nie poddawal sie - Mozliwe, zreszta jakie to ma znaczenie jesli i tak chce sie z nami spotkac. - No ma znaczenie, bo jesli by nie chcial jechalibysmy tam na darmo. - Tak, pomyslalem. Dobrze to sobie wszystko wykalkulowal. Tylko nawet nie zdaje sobie sprawy ze jedzie ze mna ogladac przedstawienie pana Andrzeja. - Masz jakas kase - zapytalem - Mam a bo co? - A tak pytam w razie czego jakbysmy chcieli sie czegos napic w hotelu. - albo ogladac teart. Wykolowanie Jarroda bylo rzecza bardzo trudna, ale zawsze mozliwa do wykonania.
Kit wygladal tak jak zawsze. Usmiechniety w tych samych trampkach i postawionym irokezie na glowie.
- No i co robimy - Zapytal - Mam pomysl - szybko wtracilem sie -Znam tu taki pewien hotel, moze bysmy tam poszli. - Szybko postanowilem nawiazac do swojego ukrytego planu. - No dobra gdzie on jest. - Nie wiem ale znam jego nazwe. - Powoli wyciagnolem kartke i przeczytalem nazwe hotelu. - Empire, hotel Empire, wiesz gdzie to jest? - Myslalem ze ty wiesz - Jarrod nie dawal mi tego dnia spokoju. - Nie wiem, ale slyszalemm, ze to niezly hotelik. - Kiepiski jest - Odpowiedzial Kit. - Wiem o ktorym mowisz, bylem tam kiedys. Same nudy wogole nie ma muzyki tylko jakis teatr. Chodzcie pokaze wam inne swietne miejsce. - Nie - Przerwalem. - Dlaczego, przecierz Kit tu mieszka on wie lepiej - Jarrod prawdopodobnie sie juz domyslal ze cos sie za tym krylo. - No dobra juz wam powiem. W tym hotelu mam kogos spotkac. - Kit i Jarryd zaczeli sie smiac - Dziwczyna? - Kit od razu podlapal moje zamierzenia - Tak dziewczyna - Ile ma lat? - Jarryd naturalnie tez - Nie wiem ile, gdzies z czterdziesci - Czterdziesci? - hurem zareagowali. Tak, ona pomaga mi w pewnym klimacie w ktory sie wpakowalem. - W polskim klimacie? - Jarrod byl juz blisko - Tak w polskim klimacie - Zaczeli sie smiac, bo dobrze rozumieli co oznaczal polski klimat. Prawdopodobnie pamietali jeszcze z tamtego mieszkania ile to roznych problemow mialem wlasnie z racji zamieszania sie w polskie klimaty - Kiedy ty sie czegokolwiek nauczysz - Jarrod byl pierwszy by zaatakowac. - Wiem wiem, obiecuje ze to juz ostatni raz. - Co jest tym razem telewizja czy radio. - Kit tez dobrze pamietal - Tym razem teatr. - Teatr, nie tylko nie teatr i co bedziesz tam robil spiewal czy recytowal. - Bede gral na pianinie - Smiali sie a ja patrzylem sie jak palant bo dobrze wiedzialem ze brzmialem jak ostatni fajtlapa, ktorego zawsze mozna bylo wciagnac w jakas akademie czy inne byle co.
Poslzismy do hotelu i rozmawialismy o wszystkim innym tylko nie teatrze i klimatach polonijnych. Kiedy weszlismy do srodka, szybko zorientowalem sie ze byly jeszcze jedne ukryte drzwi na ktorych pisalo: Przedstawienie cena dwadziescia dolcow - Na to napewno nie bede placil. - Pomyslalem i szukalem wzrokiem pani marty, ktorej nigdzie nie bylo widac i wtedy odezwala sie moja sekretarka z telefonu komurkowego w ktorej to pani marta przeprasza ale nie moze przyjsc. - Swietnie - Cala wyprawa na marne a chlopaki juz zaczynaja grac w bilard. Nie pozostalo mi nic innego jak udac sie do drzwi gdzie byl ustawiony maly stolik z mala kasetka na pieniadze przy ktorej siedziala wysoka blondynka. Zapytalem sie o mistrza Andrzeja i powiedzialem kim jestem. Blondynka wziela ze soba kasetke bym przypadkiem jej nie zabral i zniknela w drzwiach.
- Witam pana muzyka - Pan Andrzej przywital mnie tak jakbysmy sie znali conajmniej od stu piecdziesieciu lat. Co bylo bardzo mile a zarazem dawalo mi duze poczucie niepewnosci. Szybko powiedzialem mu co sie stalo a szczegolnie fakt, ze Marta dzis nie przyjedzie wreczyc mi tekstow. Andrzej nie byl tym rozczarowany, ale szybko zaproponowal mi czy nie chcial bym pojsc zobaczyc jego przedstawienia, co bylo zgodnie z moim planem bo teraz moglem go zaatakowac. W koncu mialem do tego prawo bylem jego nadwornym muzykiem. Przecierz to ja bede powozic jego dorozke a nie kto inny. - Panie Andrzeju. Tak sobie pomyslalem, ze skoro moi koledzy tu sa to moze i oni by zobaczyli pana spektakl. - No naturalnie. - Bardzo dobrze, bardzo dobrze. - Tak - Ciagnolem dalej - Oni nie wiedzieli ze beda siwadkami panskiego spektaklu, dlatego pomyslalem sobie ze moze by pan dal nam razem jakas zniszke - I tu zaczol sie problem. Pan Andrzeju nie byl bynajmniej przygotowany na tego typu obrot sprawy i bardzo szybko zmienil jezyk z ojczystego polskiego na drogorzedny obowiazujacy nadal a australii jezyk angielski. - Obawiam sie ze jest to raczej nie mozliwe - Swoim glebokim glosem, skierowal sie do blondynki siedzacej przy kasetce z pieniedzmi. - Niestety nie dajemy zadnych znizek dla grup i kogokolwiek innego - nawet moja zona nie dostaje zadnych znizek. Nawet moja zona - Bylem w szoku. Ten facet wlasnie zrobil ze mnie kompletnego durnia. Czulem sie jak ostatni idiota usmiechajac sie nerwowo do blondynki, ktora otworzyla kasetke z nadzieja ze zaraz wloze do niej pieniadze. Nawet jego zona nie dostala zniszki. Co za charakter. Pomyslalem. Zona musiala placic caly bilet. Co za postawa. Mozna sie szybko domyslic jakie nieodwracalne zmiany nastapily w moim wnetrzu w stosunku do pana Andrzeja. Stracilem do niego absolutne zaufanie i resztke jakiegokolwiek szacunku. I to juz nie chodzilo o biedna publicznosc polonijna. Nie chodzilo tu juz o pania Marte i nie chodzilo tu o moich kolegow lub nawet sama zone pana Andrzej. Chodzilo tu tylko i wylacznie o mnie. Bo to ja mialem byc przecierz tym pierdolonym woznica w jego grupowym czytaniu poezji za pieniadze, nie kto inny. Nie zaplacilem.
Juz dokladnie wiedzialem co mialem zrobic. Zdecydowalem ze odmowie Andrzejowi i nie bede pianista w jego kolejnej halturze. Mialem dosc traktowania mnie jak malego gnojka, ktoremu mozna wcisnac cukierek do reki. Powoli zaczynalem rozumiec, ze ludzie dookola wykozystuja fakt, ze jestem osoba nieasertywna. Dokladnie wiedza, ze moga ze mna zrobic co chca. Tylko dlatego, ze nie potrafie powiedziec slowa, nie. Wlasnie tacy ludzie jak pan Andrzej lub sasiad Rick lub nawet wspolpracownik Paul, potrafia trzymac mnie na wodzy w ten sposob, ze sam nawet nie wiem ze owa wodze posiadam.
Spojrzalem na to wszystko z obiektywnego punktu widzenia i szybko zdalem sobie sprawe, ze moje dobre uklady z Pulem zawdzieczalem tylko i wylacznie sobie. Paul jest osoba bardzo ciekawa i bardzo asertywna, co zawsze bardzo docenialem, ale z drogiej strony tak naprawde jest czasami nie do zniesienia. Bardzo szybko mala drobnostka potrafi wyprowadzic go z rownowagi. Jesli cos staje sie wbrew jego woli lub mysli, szybko zmienia sie nie do poznania
Mysle, ze jego asertywny charakter byl powodem dla ktorego zdecydowal sie pracowac jako gazeciarz na uniwersytecie. Kiedys posiadal wlasna firme, jak rownierz maly punkt gastronomiczny, ktory po roku splajtowal, czyniac go bankrutem. Co kolwiek chcial to musial miec. Taki jest naprawde Paul, tylko ja o tym zapomnialem. Szczegolnie jest uczulony na wszystkeigo rodzaju bledy, ktore ludzka istota mogla by wykonac. Nie przyniesienie jednej z gazet, lub zapomnienie kluczy do jednego ze sklepow, traktowal jako nie wybaczalny blad i prawie zawsze od niego mi sie dostawalo. Doszlo juz nawet do tego, ze pewnego dnia znalazlem sie w sytuacji, kiedy nie myslalem o niczym innym tylko o tym zeby nie zrobic przypadkiem zadnego bledu. Kilkakrotnie szantazowal mnie ze moge stracic prace, jesli bede wciaz robil bledy. Naprawde byl do tego zdolny i kiedy tak myslalem o tym, ze teraz jako jego przyjaciel, wogole zapomnialem o tych paru ciezkich miesiacach, przypomnialem sobie, ze to wlasnie ja doprowadzilem do tego, ze tak sie stalo. To ja obiecalem sobie, ze poznam ta prace na wylot, zeby Paul w rzadnym wypadku nie mogl mnie zaszachowac. To ja zostalem jego przyjacielem, by bylo mu trudniej mnie zwolnic. To ja wszedlem w uklady z jego zwieszchnikiem bym zawsze mogl sie zwrocic o pomoc w razie Paula nieodwracalnego ataku. I gdyby tak sie stalo, mialem wystarczajaco duzo dowodow i wladzy by zwierzchnik go zwolnili. Kiedy o tym tak myslalem, przypominajac sobie moje posuniecia, bylo mi przykro. Nie bylem zadowolony, ze musialem dopuscic sie do takich drastycznych posuniec, ale takie jest zycie i powoli uczylem sie wykozystywac moj nie asertywny charakter. Powoli sam zaczynalem go rozumiec, analizujac wlasnie takie niewinne zdarzenia z mojego zycia jak to z Paulem. Szybko pojolem, ze moja niewinnosc w pracy jest jeszcze bardziej niebezpieczna i przebiegla niz asertywnosc i meska postawa Paula. Bo w przeciwnienstwie do niego to ja dostawalem wszystkie przywileje a wszystko co dostawalem dzielilem sie z nim i tak w jakims stopniu doprowadzilem do tego, ze jedyna opcja dle Paula w trzymaniu jakiej kolwiek rownawagi bylo zostanie moim przyjacielem. Prawdopodobnie Paul odnalazl we mnie czesc siebie. Mysle ze przelamalem jego linie ataku. Moze zaatakowalem go z takiej strony ze nawet tego nie zaowazyl. Mozliwe ze przypadkowo zalozylem mu wodze tak jak on mnie i tak powozimy sie nawzajem majac wiecej przyjemnosci niz wszyscy inni na calym universytecie. Doprowadzilem do rownowagi, sil nawet o tym nie wiedzac. Teraz musialem doprowadzic do rownowagi w inncyh watkach mojego prostego zycia.
Po raz pierwszy zrozumialem, ze moja postawa wcale nie jest gorsza. Jest po prostu inna. Powoli uczylem sie nad nia panowac. Doszedlem do tego sam i nikt nie byl w stanie mi tyego odebrac. Mialem wtedy duzo sily tego wieczoru. To bylo bardzo wazne odkrycie, ktore teraz mozna bylo cwiczyc do perfekcyjnosci jak rolowanie gazet w pracy.
- Patrz jak jedziesz idioto. - Paul ponownie obrazil jednego z kierowcow. Robil to dosc czesto, nawet jesli mieli pierwszenstwo przejazdu.
- Wiesz. Musze ci cos powiedziec - Zaczolem rozmowe. - Co sie stalo? - Paul szybko zareagowal. - Mysle ze mam problemy z moim sasiadem. Wiem, ze to wyglada calkiem glupio, ale tak jest naprawde. - Kiedy opowiedzialem Paulowi cala historie, bez zastanawiania sie powiedzial mi tylko jedno. - Olej to. Nic ci nie moze zrobic ten idiota.
Przyszedlem z pracy do domu i postanowilem wogole nie myslec o tych wszystkich niepotrzebnych ludziach w moim zyciu. Zapomniec o tej calej rannej pracy rolowania gazet. Zapomniec o panu Andrzeju i calej reszcie. No i przede wszystkim zapomniec o Ricku. Co tez zrobilem zucajac sie na moj podwojny materac. I wtedy uslyszalem pukanie. Otworzylem. W drzwiach stal Rick. Mial wypisana na twarzy cala nienawisc do mnie, do czego zdazylem sie juz przyzwyczaic. - Czesc Rick. Troche mnie zdziwiles pukajac, bo nawet nie zdazylem wlaczyc muzyki. Rick byl bardzo zly. Staral sie nie patrzyc mi w oczy tylko od razu przeszedl do ataku.
- Widze, ze przerwales nasza umowe. Widze, ze ta cala sytuacja Cie gowno interesuje. Juz od dlugiego czasu cie obserwoje i widze, ze nic cie to nie obchodzi. Sluchasz muzyki po szustej godzinie. Slyszalem rownierz telewizor pare razy. Dzis rano spiewales. Ide do agenta i opowiem mu cala historie. Mozesz sie juz pakowac i pamietaj to juz jest grozba. - Rick powiedzial co mial powiedziec i wyszedl, zostawiajac mnie z dziwna mina i podwyzszonym bieciem serca. Ten koles nie zartowal.
Postanowilem pujsc do agenta. Bylo by lepiej gdyby uslyszal moja wersje zanim ten maniak opowie mu swoja. Moim agentem byl Bart i samo jego imie moze mowic za siebie. Bart pracowal dla agencji od dwudziestu lat i wiedzial wiecej o mieszkaniu na Northumberland 1/1 niz kto kolwiek inny. Kiedy wszedlem do oficu sekretarka szybko przywitala mi swoim zyczliwym - W jakiej sprawie - Dobrze wiedziala dlaczego przyszedlem i z jej zachowania wynikalo ze Rick prawdopodobnie byl tam przede mna. A moze sekretarka byla jego mama. Moze Rick pracuje dla tej agencji czyniac jego wymowienie z mieszkania raczej nie mozliwym. Moze Bart byl jego ojcem co czyni mnie przeciwnikiem bez szans. Opowiedzialem sekretarce w jakiej sprawie przychodze, co przyjela drobnym usmiechem i posadzila mnie na wygodnym fotelu, gdzie mialem oczekiwac przyjscia Barta. Mozna powiedziec, juz nie tylko agenta w tej calej i jak zawilej histori, ale sprawiedliwego sedzie, ktory z pewnosci ma wladze by podjac sluszne i sprawiedliwe kroki z moim kolejnym, trzydzistym problemem mieszkaniowym. Przyszedl, usiadl i zaczol sluchac mojej zazylej histori. Nie chcialem by przypadkiem pomyslal ze ja jestem tym nienormalnym w tej calej sprawie. Staralem sie zachowac spokoj i wygladac przekonywujaco i dojrzale, bo przecierz o to rowniez chodzilo. Kiedy skonczylem Bart spokojnie mi powiedzial. - Co kolwiek to jest chlopcze, czy to muzyka, halas czy cos innego...musisz to przyciszyc. - Siedzialem zamurowany. - to czym jest dla pana halas - spytalem. - To dobre pytanie - zareagowal Bart. Dla mnie halas jest zupelnie czyms innym niz dla ciebie, bo jestem osoba starsza. Dla ciebie sluchanie glosno muzyki jest czyms normalnym, bo wy mlodzi ludzie nie macie poczucia wlasnego levelu. - Wiedzialem ze konwersacja z tym facetem jest zbyteczna. zakonczylem ja tak szybko jak moglem.
Teraz juz wiedzialem ze Rick ma absolutna wladze a ja nie mam rzadnej. Wiedzialem ze od tego punktu moze tylko pojsc jeszcze glebiej. Pytanie, czy ja tego chcialem? Oczywiscie ze nie, ale wiedzialem ze nie bede mogl tego zignorowac. Ale tu nastepuje pewien drobniutki zwrot jak to w kazdej histori bywa, kiedy uslyszalem pukanie do drzwi. Wstalem i spokojnie przygotowany na kolejna dawke emocji otworzylem. O dziwo nie byl to Rick ale moj inny sasiad ktorego widzialem tylko raz. A mianowicie Dziadzik. Ten sam ktory na wstepie obrzydzil mi to miejsce, Ten sam ktory prawdopodobnie sprowokowal Ricka, moze on stworzyl Ricka, moze Rick wogole nie istnial jako czlowiek? Niewatpliwie byl to dziadzik. I wiecie co? Bardzo szybko zaprzyjaznilismy sie. Przychodzil do mnie regularnie. Zaczelo sie bardzo niewinnie. Przyniosl mi ksiazke o Monte kasyno kiedy przypomnial sobie ze jestem Polakiem. Ja w zamian dalem mu inna ksiege wojenna ktora mialem w posiadaniu. Nie wiem kiedy dokladnie przelamalismy pierwsze lody, ale po pewnym czasie wiedzielismy o sobie wszystko. Ja wiedzialem o jego problemach. On wiedzial o moich. Zwlaszcza o Ricku z ktorym o dziwo on sam, nigdy nie mial problemow. Oczywiscie niejednokrotnie Rick nachodzil dziadzika o wylaczenie telewizora ale jakos nie naraodzilo to konfliktu pomiedzy nimi. Dziadzik pokazywal mi swoje zdjecia z mlodosci. Szczegolnie grupowe z okresu wojennego, kiedy byl zolnierzem. Za kazdym razem potrafilem go znalesc w szeregu co zdumiewalo go. Nie potrafil tego pojac, ze ja jako pierwszy rozponalem go w tlumie inncyh parunastu chlopakow w takich samych mundurach. Przyszedlem kiedys do jego mieszkania i w koncu zroumialem z kad ten przerazliwy smrod. To byl jego pokoj. Pokoj starego 75 mezczyzny ktory mieszkal w tym miejscu od ponad 30 lat. Dziadzik opowiedzial mi o kazdym mieszkancu mojego pokoju. Po praz pierwszy poczulem sie jak podroznik, ktory jest tylko w tym pokoju przejsciowo tak samo jak przejsciowo jestesmy na tym swiecie. Z innej strony filozofowalem na temat dziadzika. Kim on tak naprawde byl? Moze to ja sam..... ktory potrafi siebie samego rozpoznac na zdjeciu grupowym. Ja ktory bedzie tu w tym miejscu juz do konca swoich dni tylko ze jeszcze o tym nie wiem.
Dziadzik probowal mi dogodzic jak tylko sie dalo. Przynosil mi czasopisma pornograficzne ktore przyjmowalem od niego za kazdym razem tworzac po czasie pewna mala pornograficzna kolekcje. Nigdy ich nie ogladalem bo mialem tego pelno w pracy na pulkach z magazynami. Czasami nawet ich nie otwieralem, ale trzymalem je jako kawalerski dowod przyjazni pomiedzy mlodym i starym kawalerem mieszkajacym w tym samym kawalerskim domu. Dziadzik wiedzial kiedy powinien isc. Jak by wyczowal moje znudzenie, ktore probowalem zakrywac za kazym razem kiedy przychodzil mnie odwiedzac. Rozmawialismy o samym zyciu. Chcial mnie czegos nauczyc. Dac mi kropelke tej kawalerskiej wiedzy ktora on z pewnoscia mial. Jego glownym tematem bylo nawiazanie do jego dlugotrwalego alkoholizmu, ktore zrujnowalo jego zycie. Niejednokrotnie przysiegal ze nie wiedzial ze piwo czyni tak dlugo trwale uszkodzenia. Plakal. Zalujac ze nie wykozystal swego zycia tak jak powinien. Przyjechal tu zaraz po wojnie statkiem za dziesiec funtow z Angli do ktorej juz nigdy nie powrocil. mial kasete video swojego miasta w ktorym mieszkal. Pewnego dnia przynioslem do jego mieszkania moj magnetowid i zostawilem go w jego prywatnych wspomnieniach. Byl to naprawde bardzo ciekawy okres. Czasami kiedy nie przychodzil pare dni, balem sie ze umarl, ale kiedy pukalem z przerazeniem do jego drzwi, otwieral. Powoli ale otwieral. Wiem ze pewnego dnia nie otworzy. Pytanie, kto zapuka?
Postanowilem byc asertywny, ale wciaz soba. Nie chcialem psuc wystepu pana Mistrza Andrzeja, ale nie chcialem byc traktowany jak dziacko, lub kto kolwiek ktorym mozna pomiatac. Powiedzialem mu o swoich warunkach, ktore przyjol z mieszanymi uczuciami. Nie zalezalo mi na jego uczuciach. Zalatwilem go ta sama bronia. Kazalem mu za mnie zaplacic. Zrobil to. Zaplacil a ja dalem jeden z lepszych wystepow w moim zyciu. Gralem na pianinie i recytowalem czyniac usmiech na twarzach tych polskich zmeczonych od zycia w australii twarzach. A publicznosc... a publicznosc byla lagodna
jak baranki. Oni nie musieli spac, oni juz dawno spali...zanim jeszcze przyszli tam na sale placac 20 australijskich dolarow.
Kiedy wyszedlem z za kulis chcialo mi sie smiac. Bylem jedynym czlowiekiem po dwudziestce.... a reszta swiata..czyli publicznosci skladala sie z emigracji jeszcze po wojennej..srednia wieku okolo 100 lat. Gralo mi sie tak wspaniale ze wogole zapomnialem i o publicznosci, Marcie i sammym mistrzu Andrzeju. A kiedy przyszedl czas recytacji..frawolnego Wrobelka..pana Galczynskiego wtedy to juz byla tylko i tylko scena, Galczynski i jego wrobelek..czyli ja. Dziadkowie podarowali mi owacje na stojaco. Troche sie balem ze moze byc to nie wskazane dla ich zdrowia, prosilem ze nie trzeba, prosilem zeby usiedli... Bylem bohaterem wieczoru tak jak przewidzial to mistrz. Tydzien pozniej gralismy to jeszcze raz tym razem w ambasadzie. Wyszlo nawet lepiej. Dostalismy kwiaty i oczarowane kobiety w tym jedna babcia ktora specjalnie przyszla mnie zobaczyc drogi raz zaczely mnie sfatac z ich corkami i prawnuczkami bym sie zenil, co staralem oczytac jako zart, ktorym nie byl. Zakasowalem pieniadze. pogratulowalem Mistrzowi Andrzejowi i tyle mnie widzieli. Od tego miejsca postanowilem juz nie angazowac sie w kwestie polonijne tylko zajmowac sie wlasnym soba.
Moj wspolpracownik Paul ostatecznie przegral bitwe ze swoja asertywnoscia. Po powtarzajacych sie probach opuszczenia domu przez jego corke. Pewnego dnia spakowala sie i wyjechala. Paul byl zalamany. Wiedzial ze to byla jego winna. Za bardzo spanikowal. Chciala ja trzymac w domu za wszelka cene zapominajac ze i tak moze zrobic co chce. Stracil corke ale nie zmienil swojego charakteru. Wciaz byl tym samym spietym czlowiekiem jak wczesniej. Moze nawet jeszcze bardziej. Wyladowywal swoja agresje na najblizszych mu osobach. Na jego zonie i oczywiscie na mnie. Probowalem mu wytlumaczyc pare rzeczy, ale wiedzialem ze i tak nie ma to sesu. Ba, czulem sie ze nie mam zadnych praw w daniu mu jakichkolwiek porad bo zylem na tym swiecie duzo krocej niz on. Po prostu usmiechalem sie kiedy sie podrywal o moje nieprzygotowanie do pracy lub innych pierdolach. Powoli zrozumialem ze bycie mna wcale nie jest az takie zle. Bycie mna pozwala mi nauczenia sie o zyciu ludzkim wiecej niz czlowiek nieasertywny lub asertywny. Zrozumialem rownierz ze bycie artruista nie jest niczym pozytywnym. dawanie ludzia wszystkiego nie ma sensu, bo zapomina sie o wlasnym sobie i wtedy dochodzi sie do tej pierwotnej asertywnisci. Asertywnosci wobec samego siebie.
Rick pukal w nocy za kazdym razem kiedy zamykalem okna lub kozystalem z kranu umywalki. Pewnego dnia nie wytrzymalem i zaczelam wrzeszczec na niego. Zszedl i walac przez drzwi zagrozil mi ze mnie zabija. Powtorzyl to kilkakrotnie bym otrzymal bezposrednia wiadomosc.
Moje zycie zmienilo sie nie dopoznania. To juz nie bylem ja. To bylem ja we wladaniu Ricka. Stal sie moim wrogiem nr jeden. Moglem go porownac do Hitlera i Stalina w konwersacjach z dziadzikiem choc...co ja tak naprawde wiedzialem o Hitlerze lub Stalinie? Wiedzialem o Ricku. Pewnego dnia Dziadzik postanowil mi pokazac jego dawne odkrycie. A mianowicie piwniece tego domu. Prawdodpodobnie nikt tak nie byl oprucz niego no i mnie. Byly to zawile labirynty malych komurek w ktorych przechowywano Bog wie co. Kiedy zapytalem sie dziadzika dlaczego postanowil mi pokazac to miejsce. Dziadzik spokojnie odpowiedzial. - Pomyslalem ze jak juz zabijesz Ricka to bedziesz mogl go tu schowac. Nikt go nie znajdzie. Obiecuje ci to....
Bylem w szoku. Dziadzik nie zartowal. On byl serio. Dziadzik namawial mnie do popelnienia czynu wobec Ricka. Nie moglem w to uwierzyc. Popatrzylem sie w lustro i zrozumialem ze kawalerka zmienia mnie z dnia na dzien. Co bylo absolutna prawda. Balem sie ze naprawde ktoregos dnia moglbym zwariowac wejsc na gore i zamordowac mojego wroga nr jeden. Kto wie moze dziadzik juz mial problemy z sasiadami a piwnice domu to jego tajemniczy schowek ktorym chce sie podzielic przed smiercia nowemu lokatorowi. Moze on mysli ze ja bede mieszkac w tym domu do konca zycia tak jak on. Postanowilem pojsc w inna strone. Od tego czasu. MOje zycie w pokoju bylo dedykowane Rikowi. Chodzilem po podlodze w miejscach gdzie podloga nie skrzypiala. Nie kozystalem z kranu wogole przynoszac wode z pracy. Zamykalem drzwi tylko wkladajac klucz by nawet nie slyszal ze istnieje. Zalatwialem sie w pobliskim Pabie a kompalem sie u mojego przyjaciela Jarroda. Nie sluchalem muzyki, nie gralem na gitarze, nie ogladalem telewizji, tylko zaczolem pisac ta historie. Komputer dawal mi mozliwosc bezszelestnego wyladowania moich mysli na papier. Bo wiem ze z maszyna do pisania by nie wyszlo. Budzilem sie automatycznie bez budzika. Moj zegar bilogiczny mnie nie zawodzil Jako rozrywke zaczolem masowo czytac ksiazki. Szczegolnie mojego ulubionego DON KICHOTA. Dziadzik wciaz utrzymywal ze mna kontakt. Dawam mi coraz to dziwniejsze prezenty. Pewnego dnia podarowal mi spodnie ktore wlasnie kupil ale byly dla niego za dlugie. Na mnie pasowaly az w sam raz i juz po minucie wygladalem jak on ubrany w stare kanciaste bez jakiegokolwiek stylu spodniach. chodzilem w nich tylko w domu. Podarowal mi rownierz banknoty dla kolekcjonerow ktorych nie potrafilem przyjac a ktore i tak zostawial bez mojej wiedzy pod rzwiami. Odnalazlem sie w swiecie fikcji o ktorym innym moglo by sie tylko marzyc. Tylko czy o to tak naprawde chodzi?
Powoli zblizam sie do konca mojej zwilej histori o Northumberland.
To o czym wam teraz opowiem mam nadzieje ze zaskoczy was tak samo jak mnie zaskoczylo owego dnia. Bo przysiegajac na wszystkich bogow nie uwierzyl bym ze cos takeigo moglo by mi sie tam przytrafic a jednak przytrafilo sie.
To byl niczym nie rozniacy sie od innych dni, dzien. Przyszedlem z pracy i rozmawialem na korytarzu z dziadzikiem. Nie wiem dokladnie o czym prowadzilismy konwersacje, ale przypuszczajac ze byla to konwersacja zaraz po pracy musiala dotyczyc Paula lub czegos innego. Ale nie o tym chce pisac. Drzwi wejciowe otworzyly sie i do srodka wszedl Rick. Nie widzialem go moze z dwa miesiace. Nawet zapomnialem jak wyglada choc jego imie mialem wypisane na twarzy kazdego dnia. Szedl w naszym kierunku ze spuszczona glowa co bardzo mnie zasmucilo. Przecierz powinien byc dumny ze wygral swoja bitwe o halas. Powinien usmiechnac mi sie prosto w twarz i powiedziec - I co myslales ze wygrasz? Powinien wypiac piers a nie chowac sie przede mna. Nadzwyczajnie w swiecie powiedzialem mu czesc i spytalem sie jak mu idzie. Rick wymamrotal cos pod nosem i wszedl na gore.
Kiedy przyszedlem do pokoju wszystko oczywiscie bylo po staremu. Przyjazdny smrod dochodzacy z pokoju dziadzika, zakuzony telewizor, ktorego nie uzywalem od miesiecy, zlewozmywak w ktorym trzymalem wode w razie czego i ksiazki lezace po to by ktos mogl na nie spojrzec. I wtedy ktos zapukal do drzwi. Otworzylem i zobaczylem nie kogo innego, tylko Ricka... W pierwszej chwili myslalem ze postanowil mnie zabic, bo nie potrafilem sobie wytlumaczyc dlaczego zapukal. Ale nie.... ten dran sie usmiechal. Okazalo sie ze Rick potrafi sie smiac i nawet calkiem niezle jak na wariata. Rick wreczyl mi plyte. - Skopiowalem to dla ciebie, bo wiem ze lubisz MR BUNGLE..jestem pewnien ze tego nie masz, sa to wczesne dema... Ja wyjezdzam na pare tygodni tak wiec rob co chcesz i przedewszystkim... Rozkoszuj sie zyciem...
Po tych slowach usmiechnol sie, wyszedl i trzasnol drzwiami az caly dom zadrzal przez chwile.
Usiadlem na lozko i zaczolem plakac. Plakalem jak dziecko nie lekajac sie czy ktos by mogl mnie zobaczyc lub uslyszec. Plakalem i cieszylem sie zarazem. Plakalem, bo stracilem totalna wiare we wlasy sad drogiego czlowieka. Bylem przekonany ze Rick jest osoba bez duszna i bezwzgledna. Cieszylem sie poniewaz na koncu to ja bylem tym ktory doprowadzil go do tego by zapukal i dal mi ta plyte... Kto wie co naprawde sie dzialo w Ricka zyciu. Kto wie jak bardzo zagmatwane bylo i jak malo dawalo mu powodow do radosci. Kto wie jak bardzo moje nie halasowanie doprowadzilo do tej zmiany. Kto wie, moze ona wlasnie zmoblizowala go do wyjazdu...?
Wtedy zrozumialem ze od poczatku bylem asertywnym czlowiekiem. Potrafilem powiedziec slowo ,,nie’’ juz wczesniej, tylko uzywalem go we wlasciwych momentach. Gdy mowisz NIE przez caly czas, to kiedy przyjdzie naprawde powiedziec ,,nie’’ nikt cie nie bierze na powaznie. W przypadku naszego wczesniejszego przykladu z wieczorem przy swiecach z panna Ivona, mysle ze zachowal bym sie tak.
Prawdopodobnie przelozyl bym spotkanie na inny dzien bym mogl..znaczy mogla pojsc na konkurs piosenki: I ty mozesz byc piosenkarka... Potem prawdopodbnie byl bym soba i jak tylko by zamowil to mieso, poprosil znaczy poprosila bym o cos innego, rownie drogiego ha ha... Napila bym sie troche ale kiedy zaowazyla bym ten pierscionek starala bym sie pogadac z tym kolesiem... moze bym poszla z nim do lozka. kto to wie...
W kazdym badz razie jest jedna rzecz ktora zmienilem. Zciolem wlosy. A balem sie... jak niczego innego na swiecie. Kiedy bylem maly zawsze sterczaly mi wlosy i bylo to tak naturalne jak slonce na niebie. Dopiero kiedy przyszla moda na grupe rockowa Depeche mode w ktora sie dosc mocno zaangazowalem i kiedy fala przeminela, stal sie problem. Na sile staralem sie zmienic image. Na poczatku moze bylo to szczerym posunieciem ale potem... czym bardziej chcialem by one nie sterczaly tym bardziej odchodzilem od swojego prawdziwego ja i pewnego dnia juz nie bylo dla mnie powrotu do naturalnego naturalizmu. Dopiero teraz bylem na tyle asertywny wobec siebie... ze powiedzialem ,,NIE’’ juz dosyc tego klamania. No i stercza jak dawniej a ja czuje sie lepiej kazdego dnia.
Spakowalem swoje manele. Zapakowalem kontenery po mleku.
Zaprosilem wszystkie karaluchy. Podziekowalem dziadzikowi i przeprowadzilem sie do kolejnego miejsca.... ale to to juz zupelnie inna historia....
KONIEC
FADE OUT.
MYSLE ZE BYLO TO SYDNEY 2003 GDZIES WRZESIEN. PISANE W TYM ZE CZASIE
Wiem, ze jest to dosc dluga lektura ale czuje, ze powinienem ja teraz wlasnie umiescic. Tak zwana niespodzianka z dawnych lat 2003 SYDNEY
ASERTYWNOSC W STOSUNKU DO NIEASERTYWNOSCI
czyli jak mieszkalem na Northumberland 1/1
Asertywni ludzie to tacy, ktorzy potrafia powiedziec slowo, nie. To nie tylko odnosi sie do tego prostego slowa, ale rownierz do tego wszystkiego co ludzia przeszkadza lub nie podoba sie w ich zyciu. Na przyklad taka drobna scena.
Czterdzisto letni dobrze zbudowany mezczyzna przychodzi do restauracji z kobieta ktorej wlasnie sie ma oswiadczyc. W lewej rece kurczowo trzyma pierscionek zareczynowy. Chce by ten wieczor byl jak najbardziej wyjatkowy. Zeby pomoc wam w zrozumieniu problemu bedziemy obserwowac ta wlasnie kobiete z dwoch punktow widzenia. Ona nie ma pojecia jak wyjatkowy i zaplanowany bedzie to dla niej wieczor. Na poczatku, umowmy sie ze ona jest osoba jak najbardziej asertywna. Moze lepiej zebysmy dali jej jakies imie. Zaluzmy ze nazywa sie Iwona. Ma dwadziescia piec lat, katoliczka, dziewica. Czy ja wiem, moze lepiej zeby nie byla dziewica, chce zeby to wygladalo jak najbardziej przkonywujaco. Mam cos innego. Za to on nigdy nie mial sexu i po tysiacu nie udanych probach jest troche zdesperowany, tak lepiej. Powrocmy jednak do Ivony. Juz nie jednokrotnie miala romans ze starszym mezczyzna. Wlasnie konczy prawo i juz niedlugo bedzie adwokatem.
Mezczyzna zaprasza Ivone do najlepszej restauracji w miescie i zamawia najdrozsze danie. Kelner przynosi jej pieknie przyzadzona poledwice na ktora jest jak najbardziej uczuklona a w dodatku jest wegetarianka. Jako osoba asertywna Ivona szybko reaguje i prosi o zmiane dania z omawianych juz wczesniej wzgledow. Mezczyzna nie poddaje sie proszac kelnera o najdrozszego szampana. Kelner nalewa napoj do kieliszkow, ale Ivona odmawia bo wie, ze po szampanie szybko uderza jej do glowy. Mezczyzna denerwuje sie, ale nie daje pokazac tego po sobie. Postanawia nawiazac konwersacje. Opowiada o jego gospodarswtwie, ktore posiada jego rodzina od dziewieciu pokolen. Opowiada jej o swoim stosunku do dzieci i zwierzat twierdzac, ze wyglada mu ona na wymarzona matke. Ivona usmiecha sie bo wie, ze chciala by kiedys byc matka, co daje mezczyznie na tyle pewnosci siebie, ze otwiera kurczowo zacisnieta piesc i odslania stary pierscionek z diamentem. Prosi ja o renke i zaklada jej pierscionek opowiadajac przy tym ze jest to rodzinny sygnet, ktory nosila jego pra babka, babka i matka. Ivona jako osoba asertywna wiedzac, ze ow mezczyzna nie jest kandydatem na jej meza szybko zcina go z nog. Usprawiedliwiajac sie tym, ze nie po to studiowala prawo przez piec lat by teraz zostac kura domowa gdzies tam na jego posiadlosci i ze pierscionek jej sie nie podoba. Zloto juz jest nie modne i jak by ja znal lepiej, prawdopodobnie by o tym wiedzial. Mezczyzna zaczyna plakac.
Teraz popatrzmy na ta scene z punktu widzenia Ivony jako osoby jak najbardziej nie asertywnej. Cale jej zycie miala problem z powiedzeniem slowa, nie. Ivona nigdy nie chciala byc prawnikiem. Rodzice ja do tego zmusili a ona sie zgodzila. Tak naprawde to chciala byc cale zycie piosenkarka. Do dzis spiewa codziennie pod prysznicem z mysla ze mogla by podbic kazdy muzyczny rynek. Co prawopodobnie jest prawda, poniewaz ma nadzwyczajna barwe glosu. Pewnego dnia ow mezczyzna zaczepil ja na ulicy i zaprosil w piatek wieczor na rankde. Ivona nie potrafila mu odmowic, bo bardzo nalegal i byl bardzo przy tym romantyczny. Otrzymala zaproszenie wiedzac, ze dokladnie o tej samej godzinie ma odbyc sie przesluchanie dla mlodych talentow w telewizji do programu: I ty mozesz byc piosenkarka. Ivona zgadza sie i wybiera randke w ciemno. Siada na wyznaczonym jej miescu i przed oczami pojawia jej sie talerz z poledwica na ktora jest uczulona i jest w dodatku wegetarianka. Postanawia ja jesc, poniewaz szybko zdaje sobie do zroumienia, ze danie z cala pewnoscia kosztuje tego mezczyzne fortune. Po pieciu minutach zaczynaja pojawiac sie na jej twarzy czerwone bomble, ktore momentalnie zaowaza nasz mezczyzna. Nie poddajac sie zamawia najdrozszego szampana, ktorego ona wypija i po dziesieciu minutach zaczyna czkac i smiac sie bez przyczyny, co przeszkadza innym jedzacym w restauracji. Mezczyzna zaczyna opowiadac jej o swojej posiadlosci i zanim zrozumiala o co chodzi, juz miala obrzydliwy zloty pierscionek z diamentem na swoim palcu. Dobrze wiedziala ze facet nie byl w jej typie ale zgadzila sie wyjsc za niego. Przy okazji cieszyla sie wiedzac, ze ta nowina zdenerwuje rodzicow, ktorzy wlasnie skonczyli oplacac ostatnia rate jej jeszcze nie dokonczonych studiow. Mezczyzna szybko orientujac sie z kim ma do czynienia i zaprasza Ivone do domu, traci z nia dziewidztwo i zdejmuje jej pierscionek, twierdzac asertywnie, ze myslal ze jest porzadna dziewczyna. Zostawia ja o szustej rano sama. Ivona czeka na autobus do domu i oglada telewizor z za szyby wystawowej w ktorej wlasnie leci powtorka programu.: I ty mozesz byc pisenkarka.
Oczywiscie ta historia mogla sie zakonczyc jeszcze inaczej, kiedy Ivona odnalazla by sie na posiadlosci mezczyzny jako wzorowa matka i szczeliwa zona. Spiewajac piosenki religijne w pobliskim i jedynym kosciele. Opowiadajac swoim wnuka, jaka to wspianiala przygode miala na randce, kiedy musiala jesc mieso, ktorego nie cierpiala. Tak wiec ani jedno ani drogie nie musi byc do konca zle lub dobre. Musimy rownierz rozpatrzyc ze Ivona z przypadku pierwszego jako osoba asertywna nie musi koniecznie miec lekkiego zycia. Szybko popada w konflikt z droga osoba, narzucajac jej swoje tak lub nie. Niejednokrotnie tracac zyciowe szanse wlasnie dlatego, ze nie potrafi zlapac kompromisu. Bo mysle ze czasami warto jest zjesc taka poledwice, nawet jesli sie jest na nia uczulonym. Warto miec troche jednego i troche drogiego. Wiem o tym bardzio dobrze, zwlaszcza po swoich ostatnich doswiadczeniach. Bo najwazniejszy jest kompromis.
Obudzilem sie z mysla, ze czas juz isc do pracy. Zapalilem mala lampke, bo bylo jeszcze ciemno i spojrzalem na zegarek. 11.53 stanowczo nie byla porzadana pora by wstac. Szczegolnie poznym wieczorem tuz przed polonca. Zazwyczaj moj zegar biologiczny dziala bez zazutow i codziennie budze sie minute przed budzikiem czyli o 5.22 wczesnym rankiem. Lecz dzisiejszy incydent budzenia sie o 11.53 przygotowany by pojsc do pracy, zlamal wszystkie zasady mojego biologicznego funkcjonowania. Bo skoro kladac sie spac o 10.30 i budzac sie zaledwie godzine pozniej, bylem gotowy by isc do pracy. Cos tu stanowczo nie gralo. I wtedy pomyslalem sobie o moim sasiedzie Ricku. Kiedy szybko zrozumialem iz on jest przyczyna mojej dyzorganizacji biologicznej i nie tylko. Ale od poczatku.
Mysle ze przed przedstawieniem sprawy Ricka, dobrze by bylo szybko nawiazac do moich doswiadczen zwiazanych z wynajmowaniem mieszkan lub bycia lokatorem. Z tego wzgledu ze w ciagu ostatnich pieciu lat pobytu tutaj w Sydney, naliczylem conajmnie 30 roznych miejsc w ktorych mieszkalem. Specjalnie uzylem slowa “miejsc”, poniewaz uzycie slowa “dom”, bylo by obraza dla wszystkich budowli mieszkalnych tego swiata. Tak wiec 30 roznych miejsc w ciagu pieciu lat. Czyli 30 roznych powodow wyprowadzenia sie z miejsca poprzedniego. Czyli 30 roznych powodow zaistnienia konfliktu. Czyli 30 roznych przeprowadzek. Czyli 30 roznych prozb do innych ludzi by pomogli mi w przeprowadzce. Czyli 30 roznych umow o mieszkanie. Czyli 30 roznych historii w poszukiwaniu kolejnego. Czyli 30 problemow z oddaniem depozytu i innych wspanialych rzeczach, ktore czekaja kazda ludzka istote, kiedy sie przeprowadza z jednego miejsca do drogiego. Az trudno w to uwierzyc, ale naprawde w tylu roznych mieszkaniach moja osoba miala przyjemnosc lub nie przyjemnosc zamieszkac. Czuje sie troche jak Mojzesz, ktory szukal swojego miejsca przez 40 lat. Tylko ze ja nie zyje na pustyni i nikt nie chodzi za mna tak jak te miliony zydow za Mojzeszem. Jestem tylko ja z tysiacami martwych przedmiotow bez ktorych niepotrafil bym juz funkcjonowac. Dodajac karaluchy, ktore mysle ze podrozuja ze mna od pieciu lat z miejsca na miejsce. Tak jak by tylko one mnie rozumialy i dalej chca ze mna mieszkac. Bezczelnie pakujac sie razem z moimi rzeczami do pudel by wyladowac na kolejne miejsce. Kolejna misje nawiazania przyjazni lub konfliktu z nowym lokatorem lub sasiadem.
Mojego sasiada Ricka poznalem juz pierwszego dnia pobytu w nowym apartamencie. Ponownie musze zwrocic uwage ze slowo apartament jest tu jak najbardziej nie na miejscu, bo apartamentu na pewno nie przypomina. Miejsce to mozna porownac do dekoracji teatralnej zbudowanej z taniej dykty pomalowane od zewnatrz w naturalne kolory marmuru lub cegly by lokator. w tym pzypadku ja, mial iluzje zycia w budynku mieszkalnym. Drzwi pomalowane na stanowczy kolor ciemnego drewna by lokator, w tym przypdku ja, nie wszedl niechcaco w sciane, lamiac dykte. Caly dom zostal zaprojektowany by siedem roznych osob moglo w nim zamieszkac. Dzielac po miedzy soba jedna lazienke z jedym sedesem i wanna. Znajdowala sie ona na pierwszym pietrze co oznaczalo dla loktora mieszkajacego na parterze w tym pyrzypadku mnie, podroz na gore tylo krotnie ile bylo mi potrzeba.
Dostalem pierwszy z apartamentow ktory byl ulokowany tuz przy drzwiach glownych, oznaczony numerem jeden. Zdecydowalem sie na zamieszkanie w tym miejscu ze wzgledu na cenne, ktora mi odpowiadala jak rownierz z lokalizacji znajdujaca sie przy miejscu mojej pracy. Pracujac rankiem a piszac w nocy to miejsce spelnialo wszystkie moje wymagania, ktore i tak po moich 30 przeprowadzkach znizyly sie do tego stopnia, ze gdyby zaproponowali mi mieszkac w domku z lepianej gliny, prawdopodobnie bym w nim zamieszkal.
Podczas wprowadzania sie przypadkowo poznalem swojego sasiada mieszkajacego pod numerem dwa. Imienia jego nie pamietam, bo widzialem go tego dnia pierwszy raz, ale zapamietalem go dosc dobrze. Maly, czesciowo lysy, siedemdziesiecioletni pijaczek, podszedl do mnie i zaczol zadawac pytania. Pytal sie czy mam dziewczyne, czy lubie glosna muzyke, czy uprawiam sex, czy mam telewizor, jakiej narodowosci jestem, czy lubie urzadzac prywatki, czy mam przyjaciol, czy gram na instrumentach, czy mam instumenty. Slowem przeprowadzil profesjonalne przesluchanie dla kandydata do mieszkania numer jeden w ktorym mialem zamieszkac. Bylem troche zdziwony jego przywitaniem i spytalem sie do czego sa mu potrzebne te wszystkie informacje. Zaczol sie smiac, poczym zmienil swoj nastroj na bardzo powazny, przymrozyl oczy, spojrzal mi w gore i powiedzial:
- My nie lubimy dzwiekow.
- Kto my - zareagowalem - My, lokatorzy tego domu. Dziadek przyblizyl sie do mnie wystarczajaco blisko by mozna bylo wyczuc odor parujacy z jego ciala jak by chcial tym podkreslic swoje uprzylijowanie w tym domu. Poprosilem go by sie odsunol bo zapach alkoholu dziala na mnie alergicznie. Co szybko zrobil i kontynulowal.
- My nie lubimy dzwiekow. Ludzie tu generalnie przychodza spac i potem ida do pracy. Mowie ci o tym bo jestes mlody a mlodzi ludzie nie potrafia zrozumiec innych. Mysla ze caly swiat nalezy do nich i nie maja zamiaru sie z nim z nikim dzielic. Tu w tym miejscu jak wiesz dzielimy sie lazienka. Mieszkal tu jeden taki facet w twoim pokoju, ktory uzywal prysznicu ponad 20 minut. Ile minut przebywasz pod prysznicem? Zapytam dziadzik. - Nie wiem dokladnie. Nigdy nie mierzylem - On przebywal stanowczo za dlugo. - dziadzik nie dawal mi dojsc do glosu.- Mieszkal tu inny taki facet, ktory przyprowadzil do tego pokoju kobiete. A jak dobrze wiesz bo podpisales umowe. To mieszkanie jest zarejestrowane na jedna osobe. Przecierz nie mozna tam mieszkac w dwojke. A ona sie wprowadzila. Jebali sie tam zamknieci od rana do nocy a w miedzy czasie przesiadywali godzinami pod prysznicem. Po trzech miesiacach on ozenil sie z nia. Prawdopodobnie dla papierow bo byla codzoziemka i zaraz potem przez cztery dlugie miesiace jebali sie tam bez wytchnienia a po pieciu kolejnych pojwailo sie dziecko. Nie musze ci mowic jak bylo z dzieckiem bo z pewnoscia mozesz sobie wyobrazic ile halasu robilo. A przecierz te nasze siciany sa z papierowej dykty. Slychac kazdy ludzki oddech. Pewnego dnia wprowadzil sie tu taki inny koles, student. Studiowal muzyke. Nie wiem jakim cudem udalo mu sie wniesc do tego pokoju fortepian ale kutas zrobil to. Gral i gral nie dajac nam spokoju. Codziennie to samo w kolko to samo. Szybko sie go pozbylismy.
- Jak dlugo juz pan tu mieszka? Nie wytrzymalem i przerwalem monolog dziadzika bo powoli zaczynal mi grac na nerwy. Dziadzik odwrocil sie i podszedl do swoich drzwi. Otrworzyl je i odwrocil sie do mnie na chwile.
- Mieszkam tu juz na tyle dlugo by wiedziec, ze bedziesz duzym problemem dla tego domu. Mowiles ze jestes polakiem. Polacy sa bardzo glosni. Powiedziawszy to delikatnie zamknol drzwi i zostawil mnie samego w dlugim korytarzu.
Nie powiem bym dobrze sie czol po rozmowie z dziadzikiem. Polozylem sie na lozku patrzac w wysoki sufit pokoju. Przestraszylem sie troche, poniewaz powodem przeprowadzki z mojego ostatniego mieszkania byl wlasnie starszy czlowiek. Allan Hill bo tak nazywal sie ow dziadek. Wynajol mi piekne male mieszkanko usytulowane w jego ogrodzie. Raczej nie bylo mozliwosci nawiazania rzadnego konfliktu z Allanem, poniewaz on mieszkal w swoim mieszkaniu a ja w swoim na ogrodzie. Zreszta Allan byl bardzo przywiazany do tego miejsca, poniewaz sie w tym domu urodzil jakies sto lat temu. Prawie codziennie wykonywal jakies prace w ogrodzie lub innych czesciach jego malej posiadlosci. Co zawsze mi sie podobalo, bo czynilo go bardzo ruchliwym dziadkiem. Pewnego dnia nareperowal mi stary rower, ktory dostalem w prezencie. Bardzo sympatyczne. Allan mial wszystkie potrzebne narzedzia i wynalazki potrzebne ludzkiej istocie do mieszkania w cywilizowanym swiecie. Mial komplet przyrzadow do sprzatania mieszkania jak rownierz inne porzyteczne urzadzenia jak pralka lub suszarka do ubran. Niestety problemem okazal sie fakt, ze Allan byl obecny tam dwadziescie cztery godziny na dobe. Moja prywatnosc zostala naruszona tym, ze ilekroc ktos do mnie przychodzil musial byc sprawdzany przez Allena drobna konwersacja a zostanie tej osoby na noc bylo praktycznie niemozliwe. Ten fakt zmusil mnie a raczej jego do wymuwienia mi mieszkania.
Wstalem i postanowilem zapomniec o przeszlosci i zabrac sie za terazniejszosc, czyli ulozenie moich starych smieci we wlasciwym porzadku. Jednym z plusow kazdek przeprowadzki jest fakt, ze klamoty ktore gromadzisz przez te wszystkie lata wygladaja innaczej w zaleznosci od pokoju i ustawienia swiatla lub rodzajem tapety na scianach lub dobranynm kolorem. Czasami wszystko nabiera innego wymiaru i niebieskie kontenery na mleko, ktorych urzywalem jako polki, czasami doskonale komponowaly sie we wnetrze w zaleznosci od koloru. Powoli zaczolem wszystko ustawiac na swoje miejsce. Pokoj byl przegrodzony poltorametrowa dykta, ktora dzielila pokoj na czesc mieszkalnia i niby kuchnie z pojedynczym zlewozmywakiem i elektryczna kuchenka. Postanowilem postawic moj desk wlasnie w tej czesci kuchennej bym tam mogl pracowac a w drogiej czesci relaksowac sie ogladajac filmy na DVD lub sluchajac muzyki. Zreszta kontenery na mleko wygladaly doskonale kiedy polozylo sie je na podlodze w poprzeg. Postawilem tam maly 21 calowy telewizor, magnetowid, odtwarzacz do DVD i malutka wierze stereo. Bardzo mi sie to podobalo. Wlaczylem jeden z moich ulubionych utworow Depeche mode - Hallo i po uslyszeniu pierwszych dwudziestu taktow zrozumialem. Jestem znowu w domu. Wtedy zapukal on. Do dzis nie moge sobie tego zrozumiec ze ktos moglby byc na tyle bezczelny by interweniowac w czyjes zycie od pierwszego dnia wprowadzenia sie. Ba, od pierwszej godziny wprowadzenia sie do nowego apartamentu czyli miejsca. A on to zrobil. Zapukal dosyc glosno. Otworzylem drzwi i zobaczylem go. Stanol w drzwiach ze stanowczym stresem wypisanym na jego twarzy. Rick. Wtedy jeszcze nie wiedzialem ze wogole ma imie. Byl sredniego wzrostu obdarowany przez matke nature w pryszcze na czole stara koszule w kratke i koszulke ponad dziesiecioletnia z oklatka plyty Guns and Roses z poczatku lat dziewiedzcdziesiatych. - Czy mozesz troche przyciszyc. Powiedzial i przekrecil reka w lewo pokazujac mi jak sie przycisza wierze stereo. Podszedlem do wierzy i zobaczylem ze na dwudziesto punktowym wskazniku level sluchania muzyki byl tylko osiem. Sciszylem do szesciu i zamknolem drzwi. Teraz juz nic nie bylo slychac tylko samochody dochodzace z zewnatrz. Powrocilem do wierzy i podwyzszylem level do dziesieciu, ale to juz nie byla ta sama piosenka. To juz nie byl dom. To byl rozkaz kogos kto kazal mi sluchac muzyki na niskim levelu. To juz byl zamach na mojej jeszcze nie odnalezionej prywatnosci. Szczegolnie w nowym miejscu. Wylaczylem muzyke i skonczylem ukladanie wszystkich rzeczy.
Na drogi dzien poszedlem do pracy z mysla co by tu wymyslec na pytanie Paula, mojego wspolpracownika, ktore prawdopodobnie zabrzmialo by - Jak tam nowe mieszkanie? Paul byl jedna z takich osob, ktora szybko byla w stanie wylapac najlzejszy falsz w tonie glosu ludzkiej istoty. Byla to najbardziej asertywna osoba, ktora kiedy kolwiek poznalem. Pieciesiecio cztero letni Paul - byl jednym z moich najlepszych przyjaciol i to ze mialem przyjemnosc z nim pracowac, zkracal moj czas o polowe w godzinach pracy. Pracowalismy na universytecie majac za zadanie zaopatrzenia porannych gazet i wszystkich dostepnych magazynow na terenie universytetu. Ten fakt dostarczania oznaczal wczesne wstawania o piatej rano, kazdego ranka, niezaleznie od pogody. Na szczescie weekendy mielismy wolne, co czynilo ta prace troche jak taka szkole. Powiedzmy szkole zycia, bo po za dostarczaniem gazet i magazynow nic tam sie specjalnego nie dzialo. Co prawdopodobnie czynilo ta prace wyjatkowo przyjemna, poniewaz po za Paulem nikt nie wiedzial co my tak naprawde robimy i jakie mamy obowiazki.
- Jak tam nowe mieszkanie? Zapytal Paul otwierajac drzwi do naszej kanciapki wklepujac odpowiedni kod, wylaczajac alarm.
- Dobrze, bardzo dobrze - odpowiedzialem. - Wiesz to jest bardzo fajne mieszkanie. Myslalem, ze bedzie wiecej dzweikow dochodzic od ulicy, ale mylilem sie. Prawie nic nie slychac. - To bardzo dobrze. Odpowiedzial Paul - Teraz to bardzo trudno o dobre mieszkanie. Mnie zajelo dwa lata zanim znalezlismy dogodny dom razem z Precylla.
Precylla byla zona Paula. Kobieta jego zycia dla ktorej zrezygnowal ze swojej pierwszej zony. Po prostu zobaczyl ja ktoregos dnia, zapoznal i zrozumial, ze jest ona ta i tylko ta kobieta z ktora by chcial zpedzic reszte zycia. Tego samego dnia opweidzial wszystko swojej pierwszej zonie dajac jej do zrozumienia ze maluzenstwo nie bedzie dzialac i rozwiadl sie z nia. Razem z Precylla pojechali na dluga podroz do Indi jak rowniez Afganistanu i Nepalu, gdzie Paul w koncopwych latach siedemdziesiatych wspinala sie na co poniektore osmiotysieczniki. Maja dwie coreczki. Jedna wlasnie skonczyla osiemnascie lat i zaczyna swoja podroz w dorosle zycie. Droga miala dziesiec lat i chodzila do szkoly.
- Bly znowu nie przyszla dzis do domu na czas. Dopiero kiedy wstalem o piatej i otworzylem drzwi zobaczylem ja w progu. Paul nie mial przede mna zadnych tajemnic. - I co mam zrobic. Przecierz to moja corka. Najbardziej szkoda mi Precylli, bo ona martwi sie najwiecej. Nie moze spac po nocach.
- Moze powinna zamieszkac sama? Odpowiedzialem. - Moze masz racje, ale ona ma dopiero osiemnascie lat a sam wiesz jak trudno o dobre mieszkanie. - Tak wiem. - Dobrze wiedzialem jak trudno jest znalesc dobre mieszkanie. Bardzo dobrze wiedzialem szczegolnie po ostatniej nocy, kiedy w pierwszy dzien mojego pobytu na nowym miejscu myslalem o ponownej przeprowadzce.
Skonczylismy prace i Paul odwiozl mnie do domu. Zaproponowal mi, ze moze mnie przywozic i odwozic po pracy, bo moj dom jest mu jak najbardziej po drodze. Kupilismy pare butelek piwa by opic nowe mieszkanie. Zaprosilem go do srodka.
- Ladnie. Tak cicho. Czy jacys innie ludzie tu wogole mieszkaja? - Tak - kiwnolem glowa - Mieszkaja. Wczoraj dwoch poznalem. - Dziewczyny? Paul powoli zadomawial sie - Nie, niestety dziewczyn tu raczej nie ma. Poznalem dwoch facetow jeden mieszka kolo mnie drogi nade mna. - I co w porzadku ludzie? - Raczej tak - klamalem dalej - Nie wiem. Narzekali na moja glosna muzyke. - Powiedz im by poszli w diably, glosna muzyka. Sluchasz glosno?
- Nie - opowiedzialem. - To nie musisz sie niczym przejmowac. Przecierz jestes mlody musisz sluchac muzyki. Zreszta poczekaj mam dla ciebie prezent w bagazniku, zaraz przyjede. Paul podskoczyl do gory i wyszedl do samochodu.
Tak sobie pomyslalem. Paul ma racje. Przecierz place ten sam czynsz co inni, dlaczego mam robic cos w brew mojej woli, tylko dlatego, ze komus sie cos nie podoba. Nawet ich nie znam. Powinni mi byc tak obojetni, jak prawdopodobnie ja jestem obojentny dla nich. Paul stanol w progu z wielka wierza stereo i gigantycznymi kolumnami. - Skoro mowimy o muzyce mam cos dla ciebie. Paul wszedl i zrzucil gigantyczna aparature na lozko. - Mielismy to wczoraj wyzucic, bo tak stoi i nikt sie tym nie interesowal. Odtwarzacz kompaktowy jest zepsuty, ale pomyslalem ze moglbys to podlaczyc do swojego odtwarzacza DVD. - Swietny pomysl - krzyknolem. - Teraz prawdopodobnie bede mial dolby stereo, dziekuje Paul. - Nie ma za co. I tak mialem to wyzucic.
Podlaczylismy cala aparature do odtwarzacza DVD i postanowilismy to przetestowac. Wlaczylem jeden z moich ulubionych filmow Odyseje Kubricka i szybko sie zorientowalismy ze aparatura naprawde dziala doskonale.
- Cholera, moze powinienem ja zabrac z powrotem do domu i podlaczyc tak samo u siebie. - Razem zaczelismy sie smiac.
Paul poszedl do domu zostawiajac mnie z ta gigantyczna aparatura, ktora miala moc trzykrotna od mojej malej wierzyczki. Kazda kolumna byla wyposazona w dwa osobne glosniki specjalnie do basow. Tak wiec po raz pierwszy mialem mozliwosc posluchania tych najciezszych utworow z prawdziwa moca. Ale jakos nie moglem zdobys sie na odwage by wlazyc jedna z plyt. Balem sie. Czulem sie jak bym posiadal bron masowego razenia na ktora nie mam pozwolenia. A jednak zdecydowalem sie i wlaczylem jeden z utworow. Byl to szok nie tylko dla mnie lecz dla samego mieszkania. Wszystko w okolo sie trzeslo. Wibracje byly tak duze ze male przedmioty powoli zaczynaly podskakiwac i poruszac sie na podlodze. W tym samym czasie ja obdazony podwojna dawka adrenaliny zaczolem skakac poczym szybko nerwowo wziolem worek na smieci i wyszedlem z domu zostawiajac wlaczona aparature. Wyszedlam bo juz go czulem. Czulem jak zdenerwowany schodzi na dul. Czulem Ricka. Kiedy przyszedlam juz stal pod drzwiami krzyczac cos co absolutnie nie mozna bylo zrozumiec z powodu halasu dopbiegajacego z mojego pokoju. Wszedlem i wylaczylem aparature.
- Co mowiles? - Zapytalem spokojnie. - Pojebalo cie czy co. - Rick byl mocno zestresowany. - To prawda muzyka byla troche glosna. - Glosna? Juz glosniej byc nie moze. - Mozliwe. - odparlem - Chcialem tylko porwnac cisze z halasem to wszystko. - Zachowywalem sie bardzo spokojnie co Ricka wyprowadzalo z rownowagi. Ubrany w ta sama koszulke z nadrukiem Guns and Roses, Rick nie wiedzial jak zaczac rozmowe. - Nie mozesz sluchac tak glosno muzyki - Kontynulowal. - Mozliwe, ale wlasnie probowalem nowa aparature no wiesz, taki maly tescik. Bedac z toba szczery potencjometr przekrecilem tylko do polowy. - Podnioslem do gory reke i pantomimicznie pokazalem Rickowi jak przekrecam galke w prawa strone - Ale ciekawe jak by bylo slychac, jak bym przekrecil do oporu. - Rick stal w bez ruchu zahipnotyzowany. Zrobilo mi sie go troche zal. W sumie nic nie wiedzialem o nim poza tym ze sluchal muzyki z poczatku lat dziewiedziesiatych i ze nie lubil myc wlosow. - Jak masz na imie? - Probowalem nawiazac kontakt. - Rick - Bardzo mi milo Rick. Ja mam na imie Konrad. - Posluchaj, Tutaj mieszkam juz od dwoch lat i staram sie uczyc. - Jestes studentem? Co studiujesz? - Studiuje medycyne - Pracuje dla ojca i potrzebuje sie skupic. Najdrobniejszy dzwiek wyprowadza mnie z rownowagi. Nawet nie wiesz jak cicho zachowuje sie w moim mieszkaniu by tobie nie przeszkadzac. chodze po tylko wybranej czesci mojej podlogi by nie skrzypila i nie budzila cie jak spisz - Pracujesz rano prawda? - Rick powoli zaczol nawiazywac konwersacje - Tak pracuje - Odpowiedzialem - Wiem o tym ,bo slysze twoj kran rano. Widzisz . Robie doslownie wszystko by nie zaklucac twojego spokoju w nocy. Slucham muzyki na sluchawkach co tobie tez proponuje. Delikatnie zamykam drzwi. Odkrecam kran w taki a nie inny sposob by cisnienie nie spowodowalo sprzezenia i by przypadkiem cie nie obudzic. Ja nie potrafie sie skupic, kiedy slysze jaki kolwiek dzwiek z zewnatrz. Rozprasza mnie to. Zapominam wszystkiego czego sie nauczylem.
Patrzylem sie na niego i nie wiedzialem co powiedziec. Ten czlowiek byl nienormalny. Rozumiem by denerwowac sie o czyjas muzyke lub zachowanie ale to czym ten czlowiek soba reprezentowal bylo po za moja norma rozpatrywania jego sprawy jako normalnej.
- Sluchaj Rick. Jak moja muzyka cie rozprasza to wlaz sobie wate do uszow lub zatyczki. - Rick nie byl zadowolony moja porada. Nie, nie moge. Drganie stolu przeszkadza mi tak samo jak dzwiek. - To moze... _- Nie ma zadnego moze. Rickowi nie podobal sie ton naszej rozmowy. - Po prostu nie przeszkadzaj mi a nie bedziesz mial zadnych problemow. - To jest grozba - Zaregaowalem tak szybko jak moglem - Nie to nie jest zadna grozba, tylko ci mowie bys tego juw wiecej nie robil. Jezeli nie potrafisz zyc z ludzmi nie powinienes przprowadzac sie do takiego mieszkania. - A to przepraszam - wtracilem sie. - Jak sie wprowadzalem dobrze wiedzialem ze sciany beda cienkie i ze bede zmuszony sluchac czyjejs muzyki lub innych dochodzaccych z za scian dzwiekow. Za ta cenne to jest jak najbardziej normalne ze cos takiego ma tu miejsce. Czyli chodzenie w twoim przypadku po wyznaczonej czesci podlogi lub sluchania muzyki na sluchawkach jest twoja i tylko twoja dobra wola. Ja cie o to nie prosilem. Dla mnie mozesz robic tyle halasu ile sie tobie zywnie podoba. Bo ja cie zrozumie. Bo ja place tyle samo co ty i wiem ze musimy sie razem wspierac.
Rick byl bardzo zestresowany. - Za ta cenne trzeba pamietac ze sa ludzie ktorzy nie zycza sobie by jakie kolwiek dzwieki wystepowaly i zyczyli by sobie by inni ich rozumieli i wspierali. To co bedziesz nadal sluchal muzyki i robil halas? Rick postanowil zadac mi podchwytliwe pytanie.
- Zalezy od pogody Rick - Usmiechnolem sie. - Zobaczymy kurwa od czego to bedzie zalezec. - Rick obrucil sie i wszedl schodami na swoje pietro. Otworzyl drzwi, co bylo doskonale slychac i zniknol jak by to wszystko mi sie tylko wydawalo. Podszedlem do aparatury. Podlaczylem sluchawki i skonczylem sluchanie utworu.
W nocy nie moglem spac. Zastanawialem sie kto ma w tym wszystkim racje, ja czy on. Moja podswiadomosc kierowala sie po mojej stronie, ale droga strona byla jak najbardziej za Rickiem. Moze to naprawde biedny chlopiec, ktory nie ma problem ze skupieniem sie. Prawdopodobnie studiuje juz ta medycyne od dziesieciu lat i za kazdym razem zapomina wszystkiego czego sie nauczyl i za kazdym razem jest zmuszony studiowac od nowa. Moze ja chce mu specjalnie robic na zlosc tylko o tym nie wiem. Moze z jego punktu widzenia moje dzwieki, ktore sa dla mnie jak najbardziej normalne, maja zupelnie inne wymiar kiedy sie je slucha z jego pokoju. Moze dlatego musialem zmieniac te wszystkie mieszkania tylko nigdy o tym nie pomyslalem. Moze to ja jesem tym czarnym pionkiem na Rickowej szachownicy. Moze jestem czarnym pionkiem na wszystkich szachownicach tylko ze o tym nie mam zielonego a raczej czarnego pojecia.
Poszedlam na probe sztuki teatralnej pana Andrzeja. Pan Andrzej byl polskim aktorem. Uznawany przez publicznosc polonijna, bo tylko owa partycypowala, za utalentowanego artyste z racji jego glebokiego, dojrzalego glosu i niezlej polskeij dykcji. Pan Andrzej zadzwonil do mnie miesiac przed spotkaniem, proponujac mi wziecie udzialu w jego najnowszym przedwsiewzieciu inerpretacji wierszow Galczynskiego. Moja rola mial byc akopaniament na pianinie, ktory mial zekomo ubarwnic jego recytacje. Dostal moj numer telefonu od innej aktorki, pani Marty ktorej kiedys pomoglem w podobnej sprawie. Prawopodobnie cenila to moje brzdakanie na tyle, ze zareklamowala mnie innemu aktorowi, co czynilo mnie znanym polonijnym muzykiem, ktorym bym nigdy nie byl w innych okolicznosciach.
Co podobalo mi sie u pana Andrzeja to jego profesjonalizm. Kazda najdrobniejsza informacje konfrontowal dwa razy telefonicznie i
e - mailowo. Kazda najdrobniejsza zmiane daty spektaklu lub innej miary, potrafil podwyzyc do rangi czegos co z czasem nabralo wymiaru czegos wyjatkowego. Zreszta to jak zwracal sie do mnie okrzykuajc mnie za wirtuloza, nie slyszac ani jednego dzwieku zagranego przeze mnie, czynilo mnie kims zupelnie wyjatkowym. Szedlem na ta probe z nadzieja, ze w koncu bede czescia czegos bardzo waznego na co dlugo czekalem. Pamietalem jeszcze z lekcji jezyka polskiego co i tak przychodzilo mi z trudem, ze Galczynski posiadal bardzo frywolne teksty i interpretacja ich we wlasciwym tonie, byla zawsze bardzo trudna do zaprezentowania. Zreszta cala epoka poezji dwudziestolecia wojennego jakos bezwarunkowo podniecala mnie.
Kiedy przyszedlem do klubu polskiego, nikogo jeszcze nie bylo. Postanowilem porozgladac sie troche, bo nie bywalem czestym gosciem w tego typu miejscach jak klub polski. Szczegolnie zaskoczyl mnie manekin ubrany w stroj ludowy obity szyba dookola. To chyba byla krakowianka. Ciekawe jak dlugo juz tam stala? Moze jeszcze z przed wojny? Usiadlem i dostrzeglem moje nazwisko napisane duzymi literami na plakacie. Byl to plakat reklamowy tegoz spektaklu: Mistrz Andrzej przedstawia podroz dorozka Galczynskiego w akompaniamencie Konrada. Wow, westchnolem. Nawet nie wiem czy do konca chce brac w tym udzial a tu juz nawet plakat wisi. Ciekawe jak dlugo? Moze jeszcze z przed wojny?
Pierwsza przyszla Marta. Aktorka, ktora prawdopodobnie byla w to tak samo zamieszana jak ja. Bardzo zdenerwowana osoba, cieszaca sie duzym powodzeniem a raczej sympatia wsrod publicznosci polonijnej. Nie rozmawialismy. Nawet nie patrzylismy sie na siebie. Staralismy sie spedzic ten czas oczekiwania na mistrza w osobistej zadumie, bo z jej miny rozumialem ze orientuje sie w temacie spektaklu podobnie jak ja. Nic nie wiedziala.
Na gore wdrapal sie niski facet. Lysy z siwa broda. Od razu skierowal sie w moja strone i przemowil glebokim glosem.
- Panie Konradzie, rozczarowal mnie pan. Myslalem ,ze pan juz tam siedzi na sali i komponuje dla nas. - Marta obdarowala Andrzeja sztucznym usmiechem jako reakcja na jego wspaniale wejscie. Kokietowala go a on kokietowal ja. Ja stalem z boku i obserwowalem cala sytuacje.
Po dwudziestu minutach przebywania z panem Andrzejem i pania Marta, bylem juz pewny, ze przedstawienie bedzie zupelnym fiaskiem. Nie krytykujac tworczosci Galczynskiego i talentow obu aktorow tak pana Andrzeja jak pani Marty, to nie mialo dla mnie absolutnego sensu. Wyobrazenie spektaklu bylo bardzo proste. Publicznosc polonijna miala by przyjsc do klubu o oznaczonej godzinie i zaplacic dwadziescia dolarow australijskich a pietnasicie w przypadku studentow za bilet i grzecznie usiasc na wyznaczonych miejscach. Gdyby sie juz usiedli na scene mialbym wejsc ja we wlasnej osobie i raptownie zaczac grac jeden z wybranych przeze mnie utorow muzycznych. Te mini koncert mialby trwac doputy doputy pan mistrz Andrzej by nie wszedl na scenie i przerywajac mi wyciagnol by kartke i zaczol glosno interpretowac wiersz Zaczarowana Dorozka. A potem to juz z gorki jeden wiersz czyta Marta inny Andrzej i tak na zmiane przez poltore godziny a ja w miedzy czasie mialbym przygrywac im rozne podklady by dodac przedstawieniu wiecej tajemniczosci. Na koniec Andrzej mial by przemowic i poprosic o pieniadze dla szkol polskich. Z czego oddal by dwadziescia procent a reszte zachowal dla siebie dzielac sie z zespolem czyli Marta i ze mna.
Bardzo nie podobal mi sie ten pomysl. Szczegolnie z tego wzgledu ze razem Marta i Andrzej wybierali teksty przy mnie mowiac mi co minute co powinienem grac w ktorym momencie. To byla pierwsz proba a zarazem generalna. Co jeszcze bardziej wbudzalo we mnie niechec do tego calego przedstawienia. I tak patrzylem sie na tych dwojga doroslych ludzi, usmiechajac sie z zagryzietymi zebami w ustach. Patrzylem sie i zastanawialem. Dlaczego tak bardzo chca zabic ta i tak mala publicznosc polonijna. Co oni im takiego zrobili ze beda musieli doswiadczyc tej katorgi za dwadziescia dolarow wiercac sie na siedzeniach przez poltora godziny.
- Moze ja bym powiedzial wiersz. Przerwalem. - Jaki wiersz? Andrzej szybko zareagowal. - Jakikolwiek. Tak caly czas tylko gram a wy czytacie te teksty. Publicznosc bedzie zaskoczona jak bym tak w pewnym momencie wstal i zarecytowal jeden z tekstow, moze by sie obudzili? - To dobry pomysl - powiedziala Marta. - Tak dobry dobry. - Andrzej nie byl zadowolony. - Wyjdziesz na scene i wyrecytujesz jeden z wierszy, tylko naucz sie go wczesniej na pamiec. Glupio by bylo gdybym musial podawac ci kartke a potem razem z Marta zaczniemy ci bic brawo i bedziesz bohaterem wieczoru. - Andrzej usmiechnol sie i juz nie wracal do tematu. Mialem sie z nim spotkac na jego innej sztuce teatralnej by Marta mogla mi dac ksero tekstow, ktorych on nie mogl dla mnie zkserowac. Chodz brzmialo to dla mnie zbyt skomplkowanie, zgodzilem sie i urwalem sie z proby co Andrzej odczytal jako totalny brak szacunku i profesjonalizmu. Co tez chcialem osiagnac.
Szedlem do domu z mysla. Dlaczego nie moglem byc na tyle asertywny by powiedziec Andrzejowi ze mam ten jego spektakl w dupie. Dlaczego nie potrafilem mu powiedziec jak bardzo ten spektakl nie ma sensu i ze przyniosl by wiecej szkody tym polskim szkola niz kozysci. Ciekawe jak Paul, moj wspolpracownik zachowal by sie w podobnej sytuacji. Jak on by sobie poradzil z takim facetem jak pan Andrzej. Jak by zareagowal. Na przyklad taki moj sasiad Rick. Co by mu powiedzial? Jak by go zaskoczyl?
Bylem troche zmeczony tego dnia. Po przyjsciu do domu chcialem po prostu zapomniec o calej sprawie. Usiadlem na swoim lozku i wlaczylem spokojny nokturn Fryderyka Chopina. Nagle uslyszalem dziwny dzwiek dochodzacy z gory. Przyciszylem muzyke by miec pewnosc z kad dochodzi, ale jak tylko to zrobilem nic nie bylo slychac. Postanowilem zaczac sluchania od nowa, ale kiedy tylko wlaczylem plyte dziwny dzwiek powrocil. To bylo nierytmincze walenie w podloge jakims tempym narzedziem. Szybko zorientowalem sie kto to byl.
- Rick - powiedzialem sam do siebie i posmutnialem. On naprawde walil jakims przedmiotem bym nie mogl sie zrelaksowac. Nie pozostalo mi nic innego jak zminic muzyke na inna bym mogl w koncu slyszec jakis rytm. Wybralem Stivego Wondera jako najbardziej neutralnego piosenkarza z mojej kolekcji muzyki szatanistow i innych metali. Rick walil mocniej a ja sluchalem glosniej Wondera. W koncu przestal. Zanim sie obejrzalem juz slyszalem jak puka do drzwi.
Nie wiedzialem czy mu otworzyc. W koncu naruszal moja prywatnosc i nie musialem mu ich otwierac.
- Wiem ze tam jestes. - Rick stanowczo chcial ze mna porozmawiac.
Podszelem i otworzylem drzwi.
- Czego chcesz? - Zapytalem. - Wiesz czego. Chce zebys sciszyl ta muzyke nie moge sie uczyc. - Nie mozesz sie skupic nad nauka a nad pukaniem jakos mozesz. - Pukalem, bo glosno sluchales muzyki - A ja sluchalem glosno muzyki bo pukales. - No to bede pukal dalej - No to bede sluchal glosniej - Ta konwersacje nie miala juz dluzej sensu. W minute doprowadzilismy do punktu z kad prawdopodobnie nie bylo by powrotu. Nie chcialem tego. Nie chcialem by problem Ricka stal sie moim problemem choc i tak jak do tej pory nic nie wskazywalo na to ze nim nie byl.
- Posluchaj - Przerwalem. - Musimy jakos dojsc do porozumienia. W taki sposob nigdy do niczego nie dojdziemy. Nie stoj tak w drzwiach. Wejdz do srodka. Wszedl.
Jego uwage szybko przyciagnela moja aparatura do sluchania muzyki z dwiemia duzymi kolumnami. W koncu zrozumial z kim lub raczej z czym ma do czynienia bo szybko zbladl. Postanowilem przypieczetowac to pokazujac mu moja kolekcje muzyki metalowej. Zaowazyl moje plyty Mr Bungle. - Oh lubisz Mr bungle? - stwierdzil. Tak lubie- odpowiedzialem. - To moja jedna z ulubionych kapel - kontynulowal - Jak slysze muzyke Mr bungle to jeszcze trudniej jest mi sie skupic nad nauka. - To co ja mam na to poradzic Rick jesli ja chce sobie czasami ich posluchac? Rick zamilkl. Wtedy to juz naprawde nie czul sie dobrze, dlatego postanowilem go usadowic na moim goscinnym fotelu i spytalem sie czy nie chce czegos do picia? Odmowil i szybko potem zaczol opowiadac o tym jak pracuje dla swojego ojca o roznych porach i ze moje dzwieki wyprowadzaja go z rownowagi.
- Moze poszli bysmy na ugode w sprawie sluchania - zaproponowalem. Wyciagnolem kartke i poprosilem by napisal mi kiedy przebywa w mieszkaniu a kiedy nie.
- Zazwyczaj przychodze do domu po szostej wieczor to wtedy lepiej zebym juz nie slyszal zadnej muzyki i inncyh glosnych dzwiekow. - Rick szybko przystapil do dzialania. - Zreszta rano sprawa jest podobna. Lepiej by bylo zebys nie halasowal do poludnia, gdzies do godziny dwunastej bo wtedy przewaznie spie.
Patrzylem sie na Ricka kiedy tak mowil i sobie myslalem. Za kogo sobie ci ludzie mnie uwazaja, ze robia ze mna praktycznie to co im sie tylko podoba. To juz nie chodzilo o sprawe Ricka lub pana Andrzeja, ale chodzilo tu o cale moje zycie. Mozliwe, ze to ze pracuje rozwozac gazety a nie robiac to co powinienem robic zawodowo. Prawdopodobnie bylo spowodowane tym, ze moze nie potrafilem o to wystraczajaco walczyc. Zgadzalem sie na wszystkie ugody i propozycje i teraz wyladowalem sam w jednym pokoju z Rickiem sasiadem. To juz nie chodzilo tylko o prace, ale rownierz inne wazne dla mnie sprawy, jak na przyklad kobiety. Mozliwe ze z racji tego, ze nie potrafilem powiedziec stanowczego nie, lub stanowczego tak, nigdy nie moglem znalesc tej wlasciwej kobiety, ktora by mi odpowiadala. Zawsze wszystko konczylo sie tym, ze albo ladowalem w lozku z ta, ktora mnie nie interesowala, albo konczylo sie masturbacja na konto tej ktorej tak naprawde pragnolem.
- Nie sadzisz ze wymagasz troche za duzo? - Zapytalem. - Nie - odparl Rick i skierowal sie w strone wyjscia. - Jeszcze jedno - Rick zatrzymal sie w progu. - Slucham. Odezwalem sie ze drzacym glosem. - Dziekuje, ze postanowiles dojsc ze mna do porzumienia. Powiedziaszy to odwrocil sie i wszedl na gore po schodach.
Spojrzalem na zegarek. Byla godzina 7.45, czyli ugodowo dokladnie ten czas kiedy powinienem zachowac sie przyzwoicie cicho. Jedyna propozycja rozrywki bez robienia rzadnego halasu lub wydawania jakich kolwiek dzwiekow bylo czytanie ksiazki co tez uczynilem, ale to nie bylo to. Wstalem i wyszedlem z domu.
Chcialem po prostu ochlonac od tego wszystkiego. Nie chcialem siedziec w domu jak sardynka. Postanowilem odwiedzic mojego przyjaciela, ktory byl njaglosniejszym i najbardziej zwariowanych ludzi z Sydney. A mianowicie Jay Katz. Mieszal tuz nieopodal mnie w duzym hangarze, gdzie trzymal razem a Miss Death, swoja zona, tysiace filmow na tasmie szesnasto milimetrowei, jak rownierz tyle samo kaset video.
Jay Katz byl niesamowita osobowoscia i zawsze mnie wspieral swoim dobrym poczuciem humoru. Kiedy mu opowiedzialem o problemie Miss Death szybko wlaczyla sie do rozmowy. - To mowisz ze gdzie mieszkasz? - Zapytala. - Tu nie daleko z tad. Northubmerland Ave. - Miss Death zaswiecily sie oczy - W domu numer jeden? - Tak w domu numer jeden - Odpowiedzialem. Troche sie zaczerwienilem bo wiedzialem ze Miss Death, byla troche zamieszana w wooduu i inne pozaziemskie zdolnosci. Kazda srode organizpwala seanse spirytuistyczne, co czynilo ja taka mala wiedzma. - W domu numer jeden mieszkania jeden?
- Tak, skad wiedzialas? - Nie moglem uwierzyc, ze to zgadla. - Moj syn tam mieszkal. - Naprawde? Adam tam mieszkal? - Bylem zaszokowany - Tak. mieszkal tam. Musial sie przeprowadzic z roznych powodow, ale mial bardzo duze problemy z Rickiem, Wciaz tam mieszka? - Podszedlem do Miss Death i usciskalem ja. Czulem sie jak by to ona jedyna wiedziala co tak naprawde sie w tym domu dzialo. - Tak mieszka tam i nie daje mi spokoju. Moze to duch? - Zapytalem. - Nie, nie jest rzadnym duchem to jest po prostu idiota. Adam mieszkal sobie spokojnie a ten debil przseszkadzal mu twierdzac ze halasuje. - Nie moge w to uwierzyc, ze mieszkam w tym samym pokoju co Adam. - Ja tez nie moge. Co tylko moge zrobic to zlozyc ci najwiekrze wyrazy wspulczucia, bo mieszkac z Rickiem pod jednym dachem jest bardzo trudne. - Wrocilem do domu i nie moglem uwierzyc ze Adam tez tu mieszkal. Ciekawe ilu ludzi mieszkalo w tym pokoju. To ciekawe. Nigdy jeszcze nie patrzylem na moje mieszkania z tego punktu widzenia. Sciany wiedza najlepiej co za soba kryja. Ciekawe co kryly moje.
Po tygodniu zapomnialem o ugodzie. Naturalnie, postanowilem ja zlamac, bo zycie bez robienia dzwiekow, czyli ogladania telewizji lub sluchania muzyki lub grania na gitarze, wydawalo sie niemozliwym. A Rick nie pukal, co bardzo mnie cieszylo, choc i tak byl wciaz ze mna. Byl w mojej glowie. Zagniezdzil sie jak jeden z tych karaluchow, ktorych nie mozna bylo przepedzic. Ogladalem telewizje ze nizonya czestotliwoscia. Gralem na gitarze tlumiac dzwiek prawa reka i spiewalem gleboko w myslach. Tego dnia mialem pojsc na spektakl pana Andrzeja, co bylo wydazeniem wieczoru. Nie chcialem isc sam, bo przedstawienie bylo w malym hotelu w oddalonej ode mnie dzielnicy. Wogole nie chcialem tam isc, ale to byla jedyna mozliwosc by odebrac teksty od pani Marty, ktore byly mi niezbedne jesli mial bym grac zmiennie muzyke tak jak tego chcieli. Postanowilem zaprosic kolegow nie mowiac im nic o przedstawieniu by nie przerazic ich zbytnio. Sam pomysl placenia za przedstawienie dwadziescia dolarow, wydawal mi sie czyms bardzo nie na reke i stwarzal problem. Poniedzialki i wtorki byly moimi dniami przetrfania. W tych dniach posiadalem mala kwote pieniedzy, lub czasami rzadnej. Za to w srode dostawalem nalezna mi wyplate, ktora wydawalem tego samego dnia na rachunki, lub przyjemnosci zwiazane z kupnem nowego filmu na DVD.
Udalo mi sie wyrwac Jaroda, jednego z moim australijskich kolegow. Mowie udalo, bo Jarod byl osoba bardzo ustawiona i kiedy mial cos innego do roboty, co czasami oznaczalo uczenie sie lub robienie obiadu, nic nie bylo w stanie go przekonac by porzucil swoj wczesniej przemyslany plan. Tego wieczoru nie mial nic specjalnego do roboty. Dlatego zdecydowal, ze pojedzie ze mna do hotelu. Nie wiedzialem jak go oszukac, by nie zorientowal sie ze nasza wycieczka do innej dzielnicy miala jakis ukryty podtekst. Na szczescie byla to dzielnica w ktorej mieszkal inny nasz przyjaciel co zmienialo cala sprawe w cos bardzo niewinnego. Dlatego celem naszeju wycieczki bylo odwiedzenie Kita, naszego wspolnego znajomego. Byl on przeciwienstwem Jarroda i co kolwiek mowil o swojej muzyce, bo gral na perkusji, nie stawrzalo to problemu by sie z nim spotkac, chocby to bylo dziesiec minut. Kit byl osoba bardzo glosna. Nie tylko z racji tego, ze gral na bebnach, lecz ogolnie z jego wrodzonego charakteru. Wiem cos o tym, bo mieszkalem z nim kiedys w jednym z tych 30 innych miejsc wyciagnietych z mojej australijskiej histori mieszkaniowej. Ciekawe co by sie stalo, gdyby Kit zamieszkal by na moim miejscu. Ciekawe co by sie stalo wowczas z Rickiem. Kto by wygral Kit czy Rick. Prawdopodobnie Rick, co Kit byl osoba bardzo pokojowo nastawiona i nie pozwoloil by sobie na rzaden konflikt.
- Kit twierdzi, ze nic nie wiedzial o naszym przyjezdzie do niego. - Jarrod wlasnie skonczyl rozmawiac z Kitem przez telefon komorkowy. - Ale chce sie spotklac tak? - Przypomnialem sobie ze z tego wszystkiego nawet nie przyszlo mi do glowy by zadzwonic do Kita i uprzedzic go ze przychodzimy. - Tak powiedzial ze znajdzie troche czasu. Czy ty wogole do niego zadzwoniles? - Jarrod brzmial bardzo podejrzliwie - Oczywiscie ze tak - odpowiedzialem. - Zadzwonilem ale znasz Kita, prawdopodbnie zapomnial lub nic nie slyszal kiedy z nim rozmawialem. - Mowil ze wogole nie dzwoniles - Jarrod nie poddawal sie - Mozliwe, zreszta jakie to ma znaczenie jesli i tak chce sie z nami spotkac. - No ma znaczenie, bo jesli by nie chcial jechalibysmy tam na darmo. - Tak, pomyslalem. Dobrze to sobie wszystko wykalkulowal. Tylko nawet nie zdaje sobie sprawy ze jedzie ze mna ogladac przedstawienie pana Andrzeja. - Masz jakas kase - zapytalem - Mam a bo co? - A tak pytam w razie czego jakbysmy chcieli sie czegos napic w hotelu. - albo ogladac teart. Wykolowanie Jarroda bylo rzecza bardzo trudna, ale zawsze mozliwa do wykonania.
Kit wygladal tak jak zawsze. Usmiechniety w tych samych trampkach i postawionym irokezie na glowie.
- No i co robimy - Zapytal - Mam pomysl - szybko wtracilem sie -Znam tu taki pewien hotel, moze bysmy tam poszli. - Szybko postanowilem nawiazac do swojego ukrytego planu. - No dobra gdzie on jest. - Nie wiem ale znam jego nazwe. - Powoli wyciagnolem kartke i przeczytalem nazwe hotelu. - Empire, hotel Empire, wiesz gdzie to jest? - Myslalem ze ty wiesz - Jarrod nie dawal mi tego dnia spokoju. - Nie wiem, ale slyszalemm, ze to niezly hotelik. - Kiepiski jest - Odpowiedzial Kit. - Wiem o ktorym mowisz, bylem tam kiedys. Same nudy wogole nie ma muzyki tylko jakis teatr. Chodzcie pokaze wam inne swietne miejsce. - Nie - Przerwalem. - Dlaczego, przecierz Kit tu mieszka on wie lepiej - Jarrod prawdopodobnie sie juz domyslal ze cos sie za tym krylo. - No dobra juz wam powiem. W tym hotelu mam kogos spotkac. - Kit i Jarryd zaczeli sie smiac - Dziwczyna? - Kit od razu podlapal moje zamierzenia - Tak dziewczyna - Ile ma lat? - Jarryd naturalnie tez - Nie wiem ile, gdzies z czterdziesci - Czterdziesci? - hurem zareagowali. Tak, ona pomaga mi w pewnym klimacie w ktory sie wpakowalem. - W polskim klimacie? - Jarrod byl juz blisko - Tak w polskim klimacie - Zaczeli sie smiac, bo dobrze rozumieli co oznaczal polski klimat. Prawdopodobnie pamietali jeszcze z tamtego mieszkania ile to roznych problemow mialem wlasnie z racji zamieszania sie w polskie klimaty - Kiedy ty sie czegokolwiek nauczysz - Jarrod byl pierwszy by zaatakowac. - Wiem wiem, obiecuje ze to juz ostatni raz. - Co jest tym razem telewizja czy radio. - Kit tez dobrze pamietal - Tym razem teatr. - Teatr, nie tylko nie teatr i co bedziesz tam robil spiewal czy recytowal. - Bede gral na pianinie - Smiali sie a ja patrzylem sie jak palant bo dobrze wiedzialem ze brzmialem jak ostatni fajtlapa, ktorego zawsze mozna bylo wciagnac w jakas akademie czy inne byle co.
Poslzismy do hotelu i rozmawialismy o wszystkim innym tylko nie teatrze i klimatach polonijnych. Kiedy weszlismy do srodka, szybko zorientowalem sie ze byly jeszcze jedne ukryte drzwi na ktorych pisalo: Przedstawienie cena dwadziescia dolcow - Na to napewno nie bede placil. - Pomyslalem i szukalem wzrokiem pani marty, ktorej nigdzie nie bylo widac i wtedy odezwala sie moja sekretarka z telefonu komurkowego w ktorej to pani marta przeprasza ale nie moze przyjsc. - Swietnie - Cala wyprawa na marne a chlopaki juz zaczynaja grac w bilard. Nie pozostalo mi nic innego jak udac sie do drzwi gdzie byl ustawiony maly stolik z mala kasetka na pieniadze przy ktorej siedziala wysoka blondynka. Zapytalem sie o mistrza Andrzeja i powiedzialem kim jestem. Blondynka wziela ze soba kasetke bym przypadkiem jej nie zabral i zniknela w drzwiach.
- Witam pana muzyka - Pan Andrzej przywital mnie tak jakbysmy sie znali conajmniej od stu piecdziesieciu lat. Co bylo bardzo mile a zarazem dawalo mi duze poczucie niepewnosci. Szybko powiedzialem mu co sie stalo a szczegolnie fakt, ze Marta dzis nie przyjedzie wreczyc mi tekstow. Andrzej nie byl tym rozczarowany, ale szybko zaproponowal mi czy nie chcial bym pojsc zobaczyc jego przedstawienia, co bylo zgodnie z moim planem bo teraz moglem go zaatakowac. W koncu mialem do tego prawo bylem jego nadwornym muzykiem. Przecierz to ja bede powozic jego dorozke a nie kto inny. - Panie Andrzeju. Tak sobie pomyslalem, ze skoro moi koledzy tu sa to moze i oni by zobaczyli pana spektakl. - No naturalnie. - Bardzo dobrze, bardzo dobrze. - Tak - Ciagnolem dalej - Oni nie wiedzieli ze beda siwadkami panskiego spektaklu, dlatego pomyslalem sobie ze moze by pan dal nam razem jakas zniszke - I tu zaczol sie problem. Pan Andrzeju nie byl bynajmniej przygotowany na tego typu obrot sprawy i bardzo szybko zmienil jezyk z ojczystego polskiego na drogorzedny obowiazujacy nadal a australii jezyk angielski. - Obawiam sie ze jest to raczej nie mozliwe - Swoim glebokim glosem, skierowal sie do blondynki siedzacej przy kasetce z pieniedzmi. - Niestety nie dajemy zadnych znizek dla grup i kogokolwiek innego - nawet moja zona nie dostaje zadnych znizek. Nawet moja zona - Bylem w szoku. Ten facet wlasnie zrobil ze mnie kompletnego durnia. Czulem sie jak ostatni idiota usmiechajac sie nerwowo do blondynki, ktora otworzyla kasetke z nadzieja ze zaraz wloze do niej pieniadze. Nawet jego zona nie dostala zniszki. Co za charakter. Pomyslalem. Zona musiala placic caly bilet. Co za postawa. Mozna sie szybko domyslic jakie nieodwracalne zmiany nastapily w moim wnetrzu w stosunku do pana Andrzeja. Stracilem do niego absolutne zaufanie i resztke jakiegokolwiek szacunku. I to juz nie chodzilo o biedna publicznosc polonijna. Nie chodzilo tu juz o pania Marte i nie chodzilo tu o moich kolegow lub nawet sama zone pana Andrzej. Chodzilo tu tylko i wylacznie o mnie. Bo to ja mialem byc przecierz tym pierdolonym woznica w jego grupowym czytaniu poezji za pieniadze, nie kto inny. Nie zaplacilem.
Juz dokladnie wiedzialem co mialem zrobic. Zdecydowalem ze odmowie Andrzejowi i nie bede pianista w jego kolejnej halturze. Mialem dosc traktowania mnie jak malego gnojka, ktoremu mozna wcisnac cukierek do reki. Powoli zaczynalem rozumiec, ze ludzie dookola wykozystuja fakt, ze jestem osoba nieasertywna. Dokladnie wiedza, ze moga ze mna zrobic co chca. Tylko dlatego, ze nie potrafie powiedziec slowa, nie. Wlasnie tacy ludzie jak pan Andrzej lub sasiad Rick lub nawet wspolpracownik Paul, potrafia trzymac mnie na wodzy w ten sposob, ze sam nawet nie wiem ze owa wodze posiadam.
Spojrzalem na to wszystko z obiektywnego punktu widzenia i szybko zdalem sobie sprawe, ze moje dobre uklady z Pulem zawdzieczalem tylko i wylacznie sobie. Paul jest osoba bardzo ciekawa i bardzo asertywna, co zawsze bardzo docenialem, ale z drogiej strony tak naprawde jest czasami nie do zniesienia. Bardzo szybko mala drobnostka potrafi wyprowadzic go z rownowagi. Jesli cos staje sie wbrew jego woli lub mysli, szybko zmienia sie nie do poznania
Mysle, ze jego asertywny charakter byl powodem dla ktorego zdecydowal sie pracowac jako gazeciarz na uniwersytecie. Kiedys posiadal wlasna firme, jak rownierz maly punkt gastronomiczny, ktory po roku splajtowal, czyniac go bankrutem. Co kolwiek chcial to musial miec. Taki jest naprawde Paul, tylko ja o tym zapomnialem. Szczegolnie jest uczulony na wszystkeigo rodzaju bledy, ktore ludzka istota mogla by wykonac. Nie przyniesienie jednej z gazet, lub zapomnienie kluczy do jednego ze sklepow, traktowal jako nie wybaczalny blad i prawie zawsze od niego mi sie dostawalo. Doszlo juz nawet do tego, ze pewnego dnia znalazlem sie w sytuacji, kiedy nie myslalem o niczym innym tylko o tym zeby nie zrobic przypadkiem zadnego bledu. Kilkakrotnie szantazowal mnie ze moge stracic prace, jesli bede wciaz robil bledy. Naprawde byl do tego zdolny i kiedy tak myslalem o tym, ze teraz jako jego przyjaciel, wogole zapomnialem o tych paru ciezkich miesiacach, przypomnialem sobie, ze to wlasnie ja doprowadzilem do tego, ze tak sie stalo. To ja obiecalem sobie, ze poznam ta prace na wylot, zeby Paul w rzadnym wypadku nie mogl mnie zaszachowac. To ja zostalem jego przyjacielem, by bylo mu trudniej mnie zwolnic. To ja wszedlem w uklady z jego zwieszchnikiem bym zawsze mogl sie zwrocic o pomoc w razie Paula nieodwracalnego ataku. I gdyby tak sie stalo, mialem wystarczajaco duzo dowodow i wladzy by zwierzchnik go zwolnili. Kiedy o tym tak myslalem, przypominajac sobie moje posuniecia, bylo mi przykro. Nie bylem zadowolony, ze musialem dopuscic sie do takich drastycznych posuniec, ale takie jest zycie i powoli uczylem sie wykozystywac moj nie asertywny charakter. Powoli sam zaczynalem go rozumiec, analizujac wlasnie takie niewinne zdarzenia z mojego zycia jak to z Paulem. Szybko pojolem, ze moja niewinnosc w pracy jest jeszcze bardziej niebezpieczna i przebiegla niz asertywnosc i meska postawa Paula. Bo w przeciwnienstwie do niego to ja dostawalem wszystkie przywileje a wszystko co dostawalem dzielilem sie z nim i tak w jakims stopniu doprowadzilem do tego, ze jedyna opcja dle Paula w trzymaniu jakiej kolwiek rownawagi bylo zostanie moim przyjacielem. Prawdopodobnie Paul odnalazl we mnie czesc siebie. Mysle ze przelamalem jego linie ataku. Moze zaatakowalem go z takiej strony ze nawet tego nie zaowazyl. Mozliwe ze przypadkowo zalozylem mu wodze tak jak on mnie i tak powozimy sie nawzajem majac wiecej przyjemnosci niz wszyscy inni na calym universytecie. Doprowadzilem do rownowagi, sil nawet o tym nie wiedzac. Teraz musialem doprowadzic do rownowagi w inncyh watkach mojego prostego zycia.
Po raz pierwszy zrozumialem, ze moja postawa wcale nie jest gorsza. Jest po prostu inna. Powoli uczylem sie nad nia panowac. Doszedlem do tego sam i nikt nie byl w stanie mi tyego odebrac. Mialem wtedy duzo sily tego wieczoru. To bylo bardzo wazne odkrycie, ktore teraz mozna bylo cwiczyc do perfekcyjnosci jak rolowanie gazet w pracy.
- Patrz jak jedziesz idioto. - Paul ponownie obrazil jednego z kierowcow. Robil to dosc czesto, nawet jesli mieli pierwszenstwo przejazdu.
- Wiesz. Musze ci cos powiedziec - Zaczolem rozmowe. - Co sie stalo? - Paul szybko zareagowal. - Mysle ze mam problemy z moim sasiadem. Wiem, ze to wyglada calkiem glupio, ale tak jest naprawde. - Kiedy opowiedzialem Paulowi cala historie, bez zastanawiania sie powiedzial mi tylko jedno. - Olej to. Nic ci nie moze zrobic ten idiota.
Przyszedlem z pracy do domu i postanowilem wogole nie myslec o tych wszystkich niepotrzebnych ludziach w moim zyciu. Zapomniec o tej calej rannej pracy rolowania gazet. Zapomniec o panu Andrzeju i calej reszcie. No i przede wszystkim zapomniec o Ricku. Co tez zrobilem zucajac sie na moj podwojny materac. I wtedy uslyszalem pukanie. Otworzylem. W drzwiach stal Rick. Mial wypisana na twarzy cala nienawisc do mnie, do czego zdazylem sie juz przyzwyczaic. - Czesc Rick. Troche mnie zdziwiles pukajac, bo nawet nie zdazylem wlaczyc muzyki. Rick byl bardzo zly. Staral sie nie patrzyc mi w oczy tylko od razu przeszedl do ataku.
- Widze, ze przerwales nasza umowe. Widze, ze ta cala sytuacja Cie gowno interesuje. Juz od dlugiego czasu cie obserwoje i widze, ze nic cie to nie obchodzi. Sluchasz muzyki po szustej godzinie. Slyszalem rownierz telewizor pare razy. Dzis rano spiewales. Ide do agenta i opowiem mu cala historie. Mozesz sie juz pakowac i pamietaj to juz jest grozba. - Rick powiedzial co mial powiedziec i wyszedl, zostawiajac mnie z dziwna mina i podwyzszonym bieciem serca. Ten koles nie zartowal.
Postanowilem pujsc do agenta. Bylo by lepiej gdyby uslyszal moja wersje zanim ten maniak opowie mu swoja. Moim agentem byl Bart i samo jego imie moze mowic za siebie. Bart pracowal dla agencji od dwudziestu lat i wiedzial wiecej o mieszkaniu na Northumberland 1/1 niz kto kolwiek inny. Kiedy wszedlem do oficu sekretarka szybko przywitala mi swoim zyczliwym - W jakiej sprawie - Dobrze wiedziala dlaczego przyszedlem i z jej zachowania wynikalo ze Rick prawdopodobnie byl tam przede mna. A moze sekretarka byla jego mama. Moze Rick pracuje dla tej agencji czyniac jego wymowienie z mieszkania raczej nie mozliwym. Moze Bart byl jego ojcem co czyni mnie przeciwnikiem bez szans. Opowiedzialem sekretarce w jakiej sprawie przychodze, co przyjela drobnym usmiechem i posadzila mnie na wygodnym fotelu, gdzie mialem oczekiwac przyjscia Barta. Mozna powiedziec, juz nie tylko agenta w tej calej i jak zawilej histori, ale sprawiedliwego sedzie, ktory z pewnosci ma wladze by podjac sluszne i sprawiedliwe kroki z moim kolejnym, trzydzistym problemem mieszkaniowym. Przyszedl, usiadl i zaczol sluchac mojej zazylej histori. Nie chcialem by przypadkiem pomyslal ze ja jestem tym nienormalnym w tej calej sprawie. Staralem sie zachowac spokoj i wygladac przekonywujaco i dojrzale, bo przecierz o to rowniez chodzilo. Kiedy skonczylem Bart spokojnie mi powiedzial. - Co kolwiek to jest chlopcze, czy to muzyka, halas czy cos innego...musisz to przyciszyc. - Siedzialem zamurowany. - to czym jest dla pana halas - spytalem. - To dobre pytanie - zareagowal Bart. Dla mnie halas jest zupelnie czyms innym niz dla ciebie, bo jestem osoba starsza. Dla ciebie sluchanie glosno muzyki jest czyms normalnym, bo wy mlodzi ludzie nie macie poczucia wlasnego levelu. - Wiedzialem ze konwersacja z tym facetem jest zbyteczna. zakonczylem ja tak szybko jak moglem.
Teraz juz wiedzialem ze Rick ma absolutna wladze a ja nie mam rzadnej. Wiedzialem ze od tego punktu moze tylko pojsc jeszcze glebiej. Pytanie, czy ja tego chcialem? Oczywiscie ze nie, ale wiedzialem ze nie bede mogl tego zignorowac. Ale tu nastepuje pewien drobniutki zwrot jak to w kazdej histori bywa, kiedy uslyszalem pukanie do drzwi. Wstalem i spokojnie przygotowany na kolejna dawke emocji otworzylem. O dziwo nie byl to Rick ale moj inny sasiad ktorego widzialem tylko raz. A mianowicie Dziadzik. Ten sam ktory na wstepie obrzydzil mi to miejsce, Ten sam ktory prawdopodobnie sprowokowal Ricka, moze on stworzyl Ricka, moze Rick wogole nie istnial jako czlowiek? Niewatpliwie byl to dziadzik. I wiecie co? Bardzo szybko zaprzyjaznilismy sie. Przychodzil do mnie regularnie. Zaczelo sie bardzo niewinnie. Przyniosl mi ksiazke o Monte kasyno kiedy przypomnial sobie ze jestem Polakiem. Ja w zamian dalem mu inna ksiege wojenna ktora mialem w posiadaniu. Nie wiem kiedy dokladnie przelamalismy pierwsze lody, ale po pewnym czasie wiedzielismy o sobie wszystko. Ja wiedzialem o jego problemach. On wiedzial o moich. Zwlaszcza o Ricku z ktorym o dziwo on sam, nigdy nie mial problemow. Oczywiscie niejednokrotnie Rick nachodzil dziadzika o wylaczenie telewizora ale jakos nie naraodzilo to konfliktu pomiedzy nimi. Dziadzik pokazywal mi swoje zdjecia z mlodosci. Szczegolnie grupowe z okresu wojennego, kiedy byl zolnierzem. Za kazdym razem potrafilem go znalesc w szeregu co zdumiewalo go. Nie potrafil tego pojac, ze ja jako pierwszy rozponalem go w tlumie inncyh parunastu chlopakow w takich samych mundurach. Przyszedlem kiedys do jego mieszkania i w koncu zroumialem z kad ten przerazliwy smrod. To byl jego pokoj. Pokoj starego 75 mezczyzny ktory mieszkal w tym miejscu od ponad 30 lat. Dziadzik opowiedzial mi o kazdym mieszkancu mojego pokoju. Po praz pierwszy poczulem sie jak podroznik, ktory jest tylko w tym pokoju przejsciowo tak samo jak przejsciowo jestesmy na tym swiecie. Z innej strony filozofowalem na temat dziadzika. Kim on tak naprawde byl? Moze to ja sam..... ktory potrafi siebie samego rozpoznac na zdjeciu grupowym. Ja ktory bedzie tu w tym miejscu juz do konca swoich dni tylko ze jeszcze o tym nie wiem.
Dziadzik probowal mi dogodzic jak tylko sie dalo. Przynosil mi czasopisma pornograficzne ktore przyjmowalem od niego za kazdym razem tworzac po czasie pewna mala pornograficzna kolekcje. Nigdy ich nie ogladalem bo mialem tego pelno w pracy na pulkach z magazynami. Czasami nawet ich nie otwieralem, ale trzymalem je jako kawalerski dowod przyjazni pomiedzy mlodym i starym kawalerem mieszkajacym w tym samym kawalerskim domu. Dziadzik wiedzial kiedy powinien isc. Jak by wyczowal moje znudzenie, ktore probowalem zakrywac za kazym razem kiedy przychodzil mnie odwiedzac. Rozmawialismy o samym zyciu. Chcial mnie czegos nauczyc. Dac mi kropelke tej kawalerskiej wiedzy ktora on z pewnoscia mial. Jego glownym tematem bylo nawiazanie do jego dlugotrwalego alkoholizmu, ktore zrujnowalo jego zycie. Niejednokrotnie przysiegal ze nie wiedzial ze piwo czyni tak dlugo trwale uszkodzenia. Plakal. Zalujac ze nie wykozystal swego zycia tak jak powinien. Przyjechal tu zaraz po wojnie statkiem za dziesiec funtow z Angli do ktorej juz nigdy nie powrocil. mial kasete video swojego miasta w ktorym mieszkal. Pewnego dnia przynioslem do jego mieszkania moj magnetowid i zostawilem go w jego prywatnych wspomnieniach. Byl to naprawde bardzo ciekawy okres. Czasami kiedy nie przychodzil pare dni, balem sie ze umarl, ale kiedy pukalem z przerazeniem do jego drzwi, otwieral. Powoli ale otwieral. Wiem ze pewnego dnia nie otworzy. Pytanie, kto zapuka?
Postanowilem byc asertywny, ale wciaz soba. Nie chcialem psuc wystepu pana Mistrza Andrzeja, ale nie chcialem byc traktowany jak dziacko, lub kto kolwiek ktorym mozna pomiatac. Powiedzialem mu o swoich warunkach, ktore przyjol z mieszanymi uczuciami. Nie zalezalo mi na jego uczuciach. Zalatwilem go ta sama bronia. Kazalem mu za mnie zaplacic. Zrobil to. Zaplacil a ja dalem jeden z lepszych wystepow w moim zyciu. Gralem na pianinie i recytowalem czyniac usmiech na twarzach tych polskich zmeczonych od zycia w australii twarzach. A publicznosc... a publicznosc byla lagodna
jak baranki. Oni nie musieli spac, oni juz dawno spali...zanim jeszcze przyszli tam na sale placac 20 australijskich dolarow.
Kiedy wyszedlem z za kulis chcialo mi sie smiac. Bylem jedynym czlowiekiem po dwudziestce.... a reszta swiata..czyli publicznosci skladala sie z emigracji jeszcze po wojennej..srednia wieku okolo 100 lat. Gralo mi sie tak wspaniale ze wogole zapomnialem i o publicznosci, Marcie i sammym mistrzu Andrzeju. A kiedy przyszedl czas recytacji..frawolnego Wrobelka..pana Galczynskiego wtedy to juz byla tylko i tylko scena, Galczynski i jego wrobelek..czyli ja. Dziadkowie podarowali mi owacje na stojaco. Troche sie balem ze moze byc to nie wskazane dla ich zdrowia, prosilem ze nie trzeba, prosilem zeby usiedli... Bylem bohaterem wieczoru tak jak przewidzial to mistrz. Tydzien pozniej gralismy to jeszcze raz tym razem w ambasadzie. Wyszlo nawet lepiej. Dostalismy kwiaty i oczarowane kobiety w tym jedna babcia ktora specjalnie przyszla mnie zobaczyc drogi raz zaczely mnie sfatac z ich corkami i prawnuczkami bym sie zenil, co staralem oczytac jako zart, ktorym nie byl. Zakasowalem pieniadze. pogratulowalem Mistrzowi Andrzejowi i tyle mnie widzieli. Od tego miejsca postanowilem juz nie angazowac sie w kwestie polonijne tylko zajmowac sie wlasnym soba.
Moj wspolpracownik Paul ostatecznie przegral bitwe ze swoja asertywnoscia. Po powtarzajacych sie probach opuszczenia domu przez jego corke. Pewnego dnia spakowala sie i wyjechala. Paul byl zalamany. Wiedzial ze to byla jego winna. Za bardzo spanikowal. Chciala ja trzymac w domu za wszelka cene zapominajac ze i tak moze zrobic co chce. Stracil corke ale nie zmienil swojego charakteru. Wciaz byl tym samym spietym czlowiekiem jak wczesniej. Moze nawet jeszcze bardziej. Wyladowywal swoja agresje na najblizszych mu osobach. Na jego zonie i oczywiscie na mnie. Probowalem mu wytlumaczyc pare rzeczy, ale wiedzialem ze i tak nie ma to sesu. Ba, czulem sie ze nie mam zadnych praw w daniu mu jakichkolwiek porad bo zylem na tym swiecie duzo krocej niz on. Po prostu usmiechalem sie kiedy sie podrywal o moje nieprzygotowanie do pracy lub innych pierdolach. Powoli zrozumialem ze bycie mna wcale nie jest az takie zle. Bycie mna pozwala mi nauczenia sie o zyciu ludzkim wiecej niz czlowiek nieasertywny lub asertywny. Zrozumialem rownierz ze bycie artruista nie jest niczym pozytywnym. dawanie ludzia wszystkiego nie ma sensu, bo zapomina sie o wlasnym sobie i wtedy dochodzi sie do tej pierwotnej asertywnisci. Asertywnosci wobec samego siebie.
Rick pukal w nocy za kazdym razem kiedy zamykalem okna lub kozystalem z kranu umywalki. Pewnego dnia nie wytrzymalem i zaczelam wrzeszczec na niego. Zszedl i walac przez drzwi zagrozil mi ze mnie zabija. Powtorzyl to kilkakrotnie bym otrzymal bezposrednia wiadomosc.
Moje zycie zmienilo sie nie dopoznania. To juz nie bylem ja. To bylem ja we wladaniu Ricka. Stal sie moim wrogiem nr jeden. Moglem go porownac do Hitlera i Stalina w konwersacjach z dziadzikiem choc...co ja tak naprawde wiedzialem o Hitlerze lub Stalinie? Wiedzialem o Ricku. Pewnego dnia Dziadzik postanowil mi pokazac jego dawne odkrycie. A mianowicie piwniece tego domu. Prawdodpodobnie nikt tak nie byl oprucz niego no i mnie. Byly to zawile labirynty malych komurek w ktorych przechowywano Bog wie co. Kiedy zapytalem sie dziadzika dlaczego postanowil mi pokazac to miejsce. Dziadzik spokojnie odpowiedzial. - Pomyslalem ze jak juz zabijesz Ricka to bedziesz mogl go tu schowac. Nikt go nie znajdzie. Obiecuje ci to....
Bylem w szoku. Dziadzik nie zartowal. On byl serio. Dziadzik namawial mnie do popelnienia czynu wobec Ricka. Nie moglem w to uwierzyc. Popatrzylem sie w lustro i zrozumialem ze kawalerka zmienia mnie z dnia na dzien. Co bylo absolutna prawda. Balem sie ze naprawde ktoregos dnia moglbym zwariowac wejsc na gore i zamordowac mojego wroga nr jeden. Kto wie moze dziadzik juz mial problemy z sasiadami a piwnice domu to jego tajemniczy schowek ktorym chce sie podzielic przed smiercia nowemu lokatorowi. Moze on mysli ze ja bede mieszkac w tym domu do konca zycia tak jak on. Postanowilem pojsc w inna strone. Od tego czasu. MOje zycie w pokoju bylo dedykowane Rikowi. Chodzilem po podlodze w miejscach gdzie podloga nie skrzypiala. Nie kozystalem z kranu wogole przynoszac wode z pracy. Zamykalem drzwi tylko wkladajac klucz by nawet nie slyszal ze istnieje. Zalatwialem sie w pobliskim Pabie a kompalem sie u mojego przyjaciela Jarroda. Nie sluchalem muzyki, nie gralem na gitarze, nie ogladalem telewizji, tylko zaczolem pisac ta historie. Komputer dawal mi mozliwosc bezszelestnego wyladowania moich mysli na papier. Bo wiem ze z maszyna do pisania by nie wyszlo. Budzilem sie automatycznie bez budzika. Moj zegar bilogiczny mnie nie zawodzil Jako rozrywke zaczolem masowo czytac ksiazki. Szczegolnie mojego ulubionego DON KICHOTA. Dziadzik wciaz utrzymywal ze mna kontakt. Dawam mi coraz to dziwniejsze prezenty. Pewnego dnia podarowal mi spodnie ktore wlasnie kupil ale byly dla niego za dlugie. Na mnie pasowaly az w sam raz i juz po minucie wygladalem jak on ubrany w stare kanciaste bez jakiegokolwiek stylu spodniach. chodzilem w nich tylko w domu. Podarowal mi rownierz banknoty dla kolekcjonerow ktorych nie potrafilem przyjac a ktore i tak zostawial bez mojej wiedzy pod rzwiami. Odnalazlem sie w swiecie fikcji o ktorym innym moglo by sie tylko marzyc. Tylko czy o to tak naprawde chodzi?
Powoli zblizam sie do konca mojej zwilej histori o Northumberland.
To o czym wam teraz opowiem mam nadzieje ze zaskoczy was tak samo jak mnie zaskoczylo owego dnia. Bo przysiegajac na wszystkich bogow nie uwierzyl bym ze cos takeigo moglo by mi sie tam przytrafic a jednak przytrafilo sie.
To byl niczym nie rozniacy sie od innych dni, dzien. Przyszedlem z pracy i rozmawialem na korytarzu z dziadzikiem. Nie wiem dokladnie o czym prowadzilismy konwersacje, ale przypuszczajac ze byla to konwersacja zaraz po pracy musiala dotyczyc Paula lub czegos innego. Ale nie o tym chce pisac. Drzwi wejciowe otworzyly sie i do srodka wszedl Rick. Nie widzialem go moze z dwa miesiace. Nawet zapomnialem jak wyglada choc jego imie mialem wypisane na twarzy kazdego dnia. Szedl w naszym kierunku ze spuszczona glowa co bardzo mnie zasmucilo. Przecierz powinien byc dumny ze wygral swoja bitwe o halas. Powinien usmiechnac mi sie prosto w twarz i powiedziec - I co myslales ze wygrasz? Powinien wypiac piers a nie chowac sie przede mna. Nadzwyczajnie w swiecie powiedzialem mu czesc i spytalem sie jak mu idzie. Rick wymamrotal cos pod nosem i wszedl na gore.
Kiedy przyszedlem do pokoju wszystko oczywiscie bylo po staremu. Przyjazdny smrod dochodzacy z pokoju dziadzika, zakuzony telewizor, ktorego nie uzywalem od miesiecy, zlewozmywak w ktorym trzymalem wode w razie czego i ksiazki lezace po to by ktos mogl na nie spojrzec. I wtedy ktos zapukal do drzwi. Otworzylem i zobaczylem nie kogo innego, tylko Ricka... W pierwszej chwili myslalem ze postanowil mnie zabic, bo nie potrafilem sobie wytlumaczyc dlaczego zapukal. Ale nie.... ten dran sie usmiechal. Okazalo sie ze Rick potrafi sie smiac i nawet calkiem niezle jak na wariata. Rick wreczyl mi plyte. - Skopiowalem to dla ciebie, bo wiem ze lubisz MR BUNGLE..jestem pewnien ze tego nie masz, sa to wczesne dema... Ja wyjezdzam na pare tygodni tak wiec rob co chcesz i przedewszystkim... Rozkoszuj sie zyciem...
Po tych slowach usmiechnol sie, wyszedl i trzasnol drzwiami az caly dom zadrzal przez chwile.
Usiadlem na lozko i zaczolem plakac. Plakalem jak dziecko nie lekajac sie czy ktos by mogl mnie zobaczyc lub uslyszec. Plakalem i cieszylem sie zarazem. Plakalem, bo stracilem totalna wiare we wlasy sad drogiego czlowieka. Bylem przekonany ze Rick jest osoba bez duszna i bezwzgledna. Cieszylem sie poniewaz na koncu to ja bylem tym ktory doprowadzil go do tego by zapukal i dal mi ta plyte... Kto wie co naprawde sie dzialo w Ricka zyciu. Kto wie jak bardzo zagmatwane bylo i jak malo dawalo mu powodow do radosci. Kto wie jak bardzo moje nie halasowanie doprowadzilo do tej zmiany. Kto wie, moze ona wlasnie zmoblizowala go do wyjazdu...?
Wtedy zrozumialem ze od poczatku bylem asertywnym czlowiekiem. Potrafilem powiedziec slowo ,,nie’’ juz wczesniej, tylko uzywalem go we wlasciwych momentach. Gdy mowisz NIE przez caly czas, to kiedy przyjdzie naprawde powiedziec ,,nie’’ nikt cie nie bierze na powaznie. W przypadku naszego wczesniejszego przykladu z wieczorem przy swiecach z panna Ivona, mysle ze zachowal bym sie tak.
Prawdopodobnie przelozyl bym spotkanie na inny dzien bym mogl..znaczy mogla pojsc na konkurs piosenki: I ty mozesz byc piosenkarka... Potem prawdopodbnie byl bym soba i jak tylko by zamowil to mieso, poprosil znaczy poprosila bym o cos innego, rownie drogiego ha ha... Napila bym sie troche ale kiedy zaowazyla bym ten pierscionek starala bym sie pogadac z tym kolesiem... moze bym poszla z nim do lozka. kto to wie...
W kazdym badz razie jest jedna rzecz ktora zmienilem. Zciolem wlosy. A balem sie... jak niczego innego na swiecie. Kiedy bylem maly zawsze sterczaly mi wlosy i bylo to tak naturalne jak slonce na niebie. Dopiero kiedy przyszla moda na grupe rockowa Depeche mode w ktora sie dosc mocno zaangazowalem i kiedy fala przeminela, stal sie problem. Na sile staralem sie zmienic image. Na poczatku moze bylo to szczerym posunieciem ale potem... czym bardziej chcialem by one nie sterczaly tym bardziej odchodzilem od swojego prawdziwego ja i pewnego dnia juz nie bylo dla mnie powrotu do naturalnego naturalizmu. Dopiero teraz bylem na tyle asertywny wobec siebie... ze powiedzialem ,,NIE’’ juz dosyc tego klamania. No i stercza jak dawniej a ja czuje sie lepiej kazdego dnia.
Spakowalem swoje manele. Zapakowalem kontenery po mleku.
Zaprosilem wszystkie karaluchy. Podziekowalem dziadzikowi i przeprowadzilem sie do kolejnego miejsca.... ale to to juz zupelnie inna historia....
KONIEC
FADE OUT.
Komentarze