DWA WESELA I POGRZEB - CZYLI JAK PRZEŻYŁEM WESELE MOJEJ MATKI




Ja nie chodzę na śluby. Nie mam tego doświadczenia, ponieważ nikt z moich znajomych się nie żeni.  Zazwyczaj zaczyna i kończy się na pierścionku zaręczynowym i tyle w temacie. Ja się również nie żenię, choć siły biurokracji mówią mi, że to bardzo ważne w momencie, kiedy umierasz i chciałbyś pozostawić coś po sobie. Ale od początku.

Chciałbym opisać moje ostatnie trzy dni pogrzebu i dwóch ślubów. Zacznę od pierwszego

Marcin umarł.  Człowiek jest a za tydzień przychodzisz na niechciane przyjęcie. Ja mam tak z pogrzebami i w ogóle ze śmiercią, że wszystko inaczej widzę. Mój mózg programuje się na jakiś dziwny klimat. Jestem uważny o czym myślę.  Jestem przekonany, że zmarły słyszy moje myśli i wie o mojej historii myśli.  Czuje się zawsze trochę rozebrany z tajemnic. Zmarły już wszystko o mnie wie. Kiedyś nawet nie potrafiłem się onanizować, bo czułem, że zmarły na to patrzy. Na szczęście nie muszę się o to martwić, bo skończyłem z moim Allenowskim Hobby ale powracając do tematu. Zmarły u mnie wie wszystko i o wszystkich. W jednej sekundzie wchodzi wszystkim w głowy i posiada wszelkie tajemnice. To właśnie dlatego organizowany jest pogrzeb. Chcemy by mógł zasnąć z tymi wszelkimi naszymi tajemnicami, by przypadkiem się nie wygadał. Śmierć to przecież wieczny sen.

Na samych pogrzebach moja interpretacja w TU I TERAZ jest mocno nadymana. W sumie towarzyszą temu wielkie emocje i marność nad marnościami. Dla mnie każdy dźwięk oddech przelatujący ptak, spadający liść, deszcz, słońce ma ponad naturalną moc. I już wam mówię dlaczego. Bo człowiek stykając się śmiercią w tym samym momencie uświadamia sobie jak wszystko dookoła żyje. Jak to wszystko jest prawdziwe. No i przede wszystkim , śmierć jest prawdziwa. Przecież to abstrakcja, że chowamy kolegę z którym rozmawialiśmy tydzień temu. Ja rozmawiałem. Mogłem więcej, mogłem w ogóle nie zamienić słowa. Przecież to było życie. Teraz jest życie i śmierć. Ja też umrę. Zasnę na wieki. Nikt mnie już nie obudzi. Będę dla moich żyjących przyjaciół na moim pogrzebie dowodem na to, że oni żyją ja nie. Mnie nie będzie. Marcina już nie ma.

Mała dziewczynka śpiewająca przepiękną piosenkę, jakże trudną i zawiłą, zachwyciła mnie i opowiedziała mi w pigułce o ostatnich latach Marcina. To było ponad polskie. Myślę, że zrobił ponad polski film. Jeśli porównać polskie kino do amfetaminy to czuję że Marcin w filmie DEMON osiągnął tam HAIZENBERGA. Coś tak czuję. I on też tak czuł, coś tak czuję. A kiedy czujesz, żyjesz. On tym żył.

Na drugi dzień miałem wesele przyjaciela operatora. Jakże inny świat. Jakże inna uroczystość. Tym razem bardzo religijnie i bosko, ponieważ narzeczeni wierzą w Boga i chwała im za to. Wierzą w Jezusa Chrystusa i wierzą w wieczną miłość.

Ja jestem cynikiem. No cóż, taki jestem. To nie znaczy, że nie wierzę w Boga lub w Jezusa. Umówmy się, że wierzę po swojemu ale czy to wystarczy? Moja wiara jest mała ale jest. Trzymam się tego kurczowo, bo wierzę, że ci co wierzą mają lepiej od tych którzy nie wierzą w ogóle.

I jestem tam oczarowany tym przepięknym miejscem. Siedzę na snopkach siana w przyrodzie z lampionikami. Widzę na własne oczy moich przyjaciół, szczęśliwych i prawdziwych w TU I TERAZ, że moje odczucia przyznam były bardzo egoistyczne. To już nie było ja żyję on umarł. To było ja żyję nieszczęśliwy a oni są szczęśliwi, bo wierzą w Jezusa. Też chce być szczęśliwy ale boje się uwierzyć no kurcze boje się zadedykować moje życie Jezusowi. Przepraszam. Wybieram limbo. Wybieram obserwacje. A oni nie przestają być szczęśliwymi. W tym lasku on piękny, dumny i ona w białej sukni i wianku. Dlaczego kurwa nie jestem szczęśliwy tak jak oni wszyscy tam. Już wam mówię dlaczego. Bo ja nie wierzę.

Z wiarą w Boga jest jak z tymi kartkami 3d. takie kartki pojawiały się w latach 90 tych. Przedstawiały mozaikę ale jak popatrzyłeś na to z innego punktu widzenia. Lub zrobiłeś małego zeza. NA pocztówce ukazywały się obrazki smoków i innych wspaniałości w 3D. Ci co nie potrafili na to popatrzeć inaczej nie łykali tych kartek i się zniechęcali. Bolały ich oczy od tego zeza i nic nie widzieli. A ci inni mieli totalną euforię i pragnienię dzielenia się tym, bo to widzieli.

No kurcze przymruż oczy a zobaczysz to jest zajebiste. I tak jest z religią. Ci co wierzą widzą, ci co nie wierzą nie widzą i tyle w temacie.  To było arcy pyszne doświadczenie.

No dobrze ale przecież kolejnego dnia ma być wesele moje Mamy... Jak ja to przeżyję.

No i jestem pierwszy w urzędzie stanu cywilnego w KIETRZU.  Miejsce przypominające czasy Gierkowskie. Drewno i luksfer. Poważny gobelin z orzełkiem.  Poważna pani w fioletowej todze i orzełkiem na łańcuchu. Wszystko wygląda jak poważna instytucja urzędnicza. Jakże inne miejsce od tego z wczoraj i tych liści i przyrody i boskiego spokoju.

 Jedyną niepoważną kontra punkcją tej biurokracji jest moja Matka. Teresa lat 60 ubrana w skórę niczym MADONNA z filmu WHOES THAT GIRL z Cyprysem psem 11 letnim i jego dysplazją stawów biodrowych, niczym w zaprzęgu przynosi im w serduszku przywiązanym do jego szyi cukierki, które oni (państwo młodzi) jedzą na oczach sędziny w dowód miłości zamiast obrączek. Czy można wyobrazić sobie lepszą abstrakcję?

Witamy w moim świecie. Ufff... w końcu w domu. Matka wychodzi za Niemca.

Lutz jest Niemcem zakochanym w mojej matce. Czy lepiej kochać, czy być kochanym. A srał to pies. Mama już zadbała o wszystko. Lutz też. Było kareoke, ognie sztuczne, film o parze młodej, Zumba, oczepiny, tańce i totalny show mojej matki. To był jej dzień a ja byłem dumny, że tak dobrze się bawiła. Byłem wzruszony, ja cynik, bo byłem świadkiem w TU I TERAZ i widziałem ją tak żywą tańczącą, że nikt mi tego już nigdy nie odbierze. Życie i szczęście. Jakże to wszystko kontrastuje z tym pogrzebem z przedwczoraj. Kurcze zaprosiłbym Marcina na to wesele, ciekawe czy by mu się podobało.

Moja rodzina. Nie widziana po 20 latach. Ciocie, Wójkowie, kuzyni, no i ci Niemcy. Ta babcia Lutza, która ma 95 lat.. Oj wiem co myślicie. wiem wiem... Tak ona stała na tej wieżyczce w Oświęcimiu to ona naciskała przyciski i produkowała bomby. Tak... każdy z gości po stronie polskiej pomyśleli sobie o tym  raz czy dwa... ja z trzydzieści dwa razy, aż do momentu, kiedy powiedziałem sobie... Jebać to (po angielsku FUCK IT).  Podszedłem do niej do Gerdy (tak ma na imię GERDA, czyż nie piękne? ) i z pomocą Lutza mówię.

Wielki szacunek żyć 95 lat i przyjechać do Polski na wesele swojego wnuczka. Naprawdę widzę całe jej życie, bo żyje i nie wiemy jak długo. Nie rozumie słowa po Polsku ale cieszy się, że jej wnuk jest szczęśliwy. No ja pierdole jest i konkluzja tych wypocin.

SZCZĘŚCIE.

Życie to takie długie momenty snu na jawie, kiedy budzimy się w czasie, przebudzamy na chwilę, kiedy ktoś umiera lub  kiedy jesteśmy szczęśliwy... i ta najpiękniejsza myśl, którą trzymamy i będziemy trzymać do końca swoich dni na tym padole.

Teraz i moja kolej... :)




Komentarze

Popularne posty