piątek, września 13, 2013

GWIEZDNE WOJNY - TECHNOLOGIA v.s MITOLOGIA




Wczoraj ponownie oglądałem IMPERIUM KONTRATAKUJE. Za każdym razem staram się zobaczyć w tym filmie coś nowego i przyznaje, że jako classic swojego gatunku, wciąż daje rade. Rozpoznaje też powoli stadium fascynacji tego filmu. Myślę, że powoli jestem w stanie zdefiniować na podstawie swoich osobistych doświadczeń, poziom satysfakcji i fascynacji po obejrzeniu filmu. Spróbuje to tutaj przedstawić dla osobistego rozeznania. Być może, jeszcze zmieni mi się to parę razy w życiu.



Nie zależnie od tego, czy jest się siedmiolatkiem, czy czterdziestolatkiem myślę, że film powala widza swoją estetyką. Ten film jest po prostu ładny. Ładny, czyli prawdziwy w swoim przedstawieniu świata, już od pierwszych ujęć początkowych. Jesteśmy tak daleko i tak oderwani od rzeczywistości, że kupujemy nowo poznany świat. Jeśli jeszcze mamy na uwadze fakt, że stało się to bardzo daleko i bardzo dawno temu, jesteśmy w domu czyli w STAR WARS...

Drugim niewątpliwym aspektem dla każdego oglądającego jest TECHNOLOGIA. To ona góruje nad wszystkim i otwiera wyobrażenie tego, że chciało by się jej doświadczyć, Chciało by się tam być, dodając początkową estetykę, konstrukcji statków kosmicznych, mieczy laserowych, wszystkich scenografii, strojów, Chcemy to mieć dla siebie i tylko dla siebie. Pragniemy cześć tego świata.

Trzecim aspektem oglądania i wdrażania się w STAR WARS są postacie. Roboty, Stwory, Wookie, Jabby, potwory, szturmowce, Inne języki, Maski, w połączeniu z technologią i designem i estetyką, podkręca chęć do oglądania tego w kółko jeszcze bardziej. To nie jest rzeczywistość, to ponad rzeczywistość, zaskakująca swoja wizualnością. Pamiętajmy C3PO, R2D2, VADER, BOBA FET, SZTURMOWCY, nawet nie mają widocznych ust... wciąż prawdziwi.

Czwartym aspektem są charaktery postaci i ich relacje miedzy sobą. Ich zaskakujący ale szybko do określenia system wartości, empatyczny z pierwszą chwilą pojawienia się na ekranie. W każdym z epizodów ta sama sztuczka i zawsze działająca. YODA na ten przykład. Pojawia się jako niezdarny mały ludzik, który usiłuje odebrać jedzenie LUKOWI. Walczy, bijać laską R2D2, przecież to łobuziak, a my lubimy takich łobuziaków. Parę minut później okazuje się być wielkim mistrzem JEDI i odbieramy go ponownie na nowo, z kulminacją podnoszenia statku X wing z bagna... to jest jego charakterystyka postaci i system wartości samego charakteru, który wzbudza podziw... common to przecież jeszcze jedna lalka, muppet... my w to wchodzimy... jak w całe STAR WARS

Piątym aspektem i dopiero.. dla mnie i myślę, że dla oglądających po raz pierwszy, drugi, sto pięćdziesiąty, to rozpoznanie historii.. dopiero jest to piaty element fascynacji. Plot w sumie prosty ale jak bardzo złożony. Będąc dzieckiem miałem w dupie gwiazdę śmierci i zależności mocy, inne tego typu kocopały. Naprawdę miałem więcej roboty w tamtym czasie 1985 roku, jak ogarnąć technologie i świat i postacie, niż jakieś tam historyjki pomiędzy jednym zaskoczeniem wizualnym a drugim.. dopiero w latach dziewięćdziesiątych, zacząłem powoli rozpoznawać zależności walki IMPERIUM i REBELIANTÓW i to było dla mnie bardzo interesujące... choć wciąż przewijałem wszystkie rozkminy YODY... miałem na to wyjebane. Wciąż JABBA, rozmrażanie HANA SOLO, AKCJA, ŚMIGACZE, AT AT i technologie, inne światy, oderwanie od mojej szarej polskiej rzeczywistości,... lub inaczej, ziemnej rzeczywistości.

Szóstym aspektem, była moja wielka fascynacja strukturą filmu. Kiedy jako nastolatek, zacząłem wdrażać się w sztukę scenariopisarstwa, strukturę scenariusza a przede wszystkim trzy aktową konstrukcje IMPERIUM KONTRATAKUJE. Fascynowała i fascynuje mnie w dalszym ciągu. Jesteśmy na planecie HOTH po to, by największa bitwa a zarazem jak by kulminacja całego filmu, odbyła się w pierwszym akcie. Wow... i co teraz...? skoro już tyle nam pokazali w przeciągu trzydziestu minut a piętnastominutową sekwencje z AT AT się kończy. Okazuje się ze scenarzysta zabiera nas w zupełnie inna podróż, której nie spodziewamy się po pierwszym STAR WARS... po to by w akcie trzecim dojebać nam poczuciem porażki. Bo przecież nie udało się tak jak powinno. Zostawia nas na końcu filmu z pytaniami i wielką zawieszką w związku z kolejną częścią POWRÓT JEDI. Dzięki Bogu, nie musiałem czekać trzy lata na części kolejną, jak ci biedacy w latach osiemdziesiątych.. Po prostu widziałem POWRÓT jako pierwszy IMPERIUM jako drugi...

Siódmym aspektem wtedy, pamiętam była też i muzyka Williamsa... ona współgra z całym filmem. Dodaje element bajkowości, romantyczności, wiecznej akcji... Czy można jeszcze więcej wyciągnąć z jednego filmu... oj tak... przekonałem się o tym już w latach 2000 - 2010, kiedy przeszedłem do kolejnej fazy satysfakcji. Miałem już film na DVD z komentarzami twórców.

Ósmym aspektem fascynacji jest sama realizacja i reżyseria. Jak oni to zrobili? lub, dlaczego takie ujęcie a nie inne. Dlaczego kamera w Imperium dojeżdża pierwszy raz na księżniczce, dopiero w momencie, kiedy zamykają właz, Ujecie na Wookiego, ten pickup ostatniego żałosnego westchnienia dobija i tworzy bardzo emocjonalną więź z widzem i bohaterem. Ona się o nich martwi.. I tak ujecie po ujęciu... studiowałem ten film kadr po kadrze. Zastanawiając się nad wyborami. Szczególnie podobały mi się długie szwenki pokazujące duże przestrzenie byśmy uwierzyli. Czyli nie ciąć Konradzie, nigdy nie tnij. Pokazuj ile się da tego wymyślanego przez ciebie świata...

Dziewiątym aspektem, był niewątpliwie montaż... sprawdzałem wszystkie cięcia pomiędzy ujęciami. Widziałem ten klatkarz, czasem o dwie do trzech frame... uciętych.. zastanawiałem się nad wszystkimi przenikaniami lub cięciami na ostro. To była naprawdę dobrze dopracowana manipulacyjna zależność pomiędzy filmowcem a widzem... a ja miałem już trzydzieści lat i sam robiłem filmy. Ile czasu potrzeba, by to zmontować na tych moviviolach.. pytałem się.. dłubiąc w final cucie... Czy można wgłębić się jeszcze bardziej

Otóż tak. Dziesiątym i ostatnim dotychczas zafascynowaniem to sama mitologia. Okazuje się, że właśnie lub dopiero teraz, kiedy mam trzydzieści pięć lat, słucham YODY jak guru... a sceny, które niegdyś przewijałem na widlaku, teraz są przeze mnie najmocniej oceniane... ta ukryta prawda o wiecznym dziecku i patrzeniu w gwiazdy. O tym, by się nie bać, o ciemnej stronie mocy o tym, by nie próbować tylko robić... to naprawdę ma sens i buduje uczucie spełnienia, patrząc w przyszłość, która jest w ciągłym ruchu...



I po mimo tej całej analizy.. wiem, że będąc tym siedmiolatkiem za pierwszym tym razem, wszystkie z tych dziesięciu aspektów uderzają w widza tak bardzo, że może mu zryć beret, tak jak zryło niewątpliwie mi przez te wszystkie lata.



Film ten rządzi moim życiem i niewątpliwie przynosi mi dużo satysfakcji z faktu, że żyje w tych właśnie czasach i wierze głęboko, że gdyby nie powstały gwiezdne wojny, moje życie jak i mój system wartości, był by dużo uboższy o wiele ważnych aspektów. Ja naprawdę oceniam świat bardziej optymistycznie chodząc po każdym z lasów, myśląc o Endor.. patrząc na każdy zachód słońca, myśląc o mieście w chmurach. Patrząc na szybę w pociągu, wyobrażając sobie śmigacz. Każdą z pustyń piaskowych, wyobrażając sobie tatooine. No i największą zimę, nawet stulecia , pamiętając o planecie Hoth... Ot taka jeszcze jedna rozprawka zrytego od Gwiezdnych Wojen płodnego umysłu, by poznawać i patrzeć w przyszłość...

... O podszedł właśnie do mnie pies Cyprys.. ale człapie.. ale fajny zwierz... taki jak te wszystkie stwory z gwiezdnych wojen... ciiii.... jaki prawdziwy.. wow... cicho już...







Brak komentarzy: